Obecnie w Formule 1 mamy tylko jednego dostawcę opon, którym jest Pirelli. Włosi weszli do świata królowej motorsportu w roku 2011. Wprawdzie umowa tego producenta wkrótce wygasa, ale FIA rozpisała już nowy konkurs. Zgodnie z jego wytycznymi, w F1 aż do roku 2024 będziemy mieć do czynienia z zaledwie jedną firmą dostarczającą ogumienie. Pirelli ma jednak konkurenta - do przetargu zgłosił się też koreański Hankook.
Przed laty sytuacja wyglądała jednak inaczej. W F1 zdarzały się sytuacje, gdy opony zespołom dostarczali różni producenci. Po raz ostatni miało to miejsce w roku 2006. Zdaniem Miki Hakkinena, zezwolenie na ponowną "wojnę oponiarską" to najszybszy sposób na ożywienie rywalizacji w F1.
- W tej chwili nie ma rywalizacji na tym polu. Gdyby pojawili się różni producenci, to takowa by się pojawiła. Rozmawiałem o tym z kierowcami. Zrozumiałem, że obecne opony mają swój zakres pracy i jeśli chcesz jechać ponad limit, to zaczynają się przegrzewać. Nie krytykuję tego, co robi Pirelli. Stwierdzam tylko fakt, że powinni mieć konkurencję - ocenił Fin.
Były mistrz świata zwrócił też uwagę na fakt, że obecnie młodzi kierowcy mają utrudnione zadanie przy wejściu do F1, bo nie pomaga im zakaz testów. W efekcie potrzebują oni sporo czasu, zanim dostosują się do wymagań królowej motorsportu.
- To dla nich trudne zadanie ze względu na brak testów. Byłoby lepiej, gdyby młodzi kierowcy mieli zgodę na takie jazdy. Dzięki nim rozwijaliby się. Niezależnie od sportu, jeśli nie możesz trenować, to się nie poprawiasz. Zwróćmy też uwagę na stronę techniczną. Jak masz rozwijać silnik i podwozie, skoro testy zą zabronione? Można stawiać na symulator i komputery, ale to nie zastąpi prawdziwego świata - dodał Hakkinen.
ZOBACZ WIDEO Krzysztof Hołowczyc o sytuacji Roberta Kubicy: To może być dla niego szansa