W końcówce Grand Prix Azerbejdżanu wydawało się, że Valtteri Bottas ma wszystko pod kontrolą. Kierowca Mercedesa zyskał na pojawieniu się samochodu bezpieczeństwa i znalazł się na czele stawki. Dowiezienie pierwszej pozycji do mety byłoby równoznaczne z tym, że Fin zostałby liderem klasyfikacji generalnej Formuły 1.
Stało się jednak inaczej. Na trzy okrążenia przed końcem wyścigu w samochodzie Bottasa doszło do eksplozji opony, a wygraną na tacy otrzymał Lewis Hamilton. Wtedy też rozpoczął się marsz Brytyjczyka po kolejny tytuł mistrzowski, zaś drugi z kierowców Mercedesa ostatecznie zakończył sezon bez zwycięstwa na koncie.
- Myślę, że to był mój najlepszy wyścig. Nie prowadziłem przez długi dystans, ale w końcówce byłem w odpowiednim miejscu i tak przedostałem się na pozycję lidera. Byłem pewny swego. Czułem, że mam wszystko pod kontrolą. Miałem świadomość tego, że to kwestia szczęścia, że dzięki niemu jestem blisko wygranej - powiedział 29-latek.
Los bywa okrutny. Tak jak samochód bezpieczeństwa dał prowadzenie Bottasowi, tak szybko wydarzenia z końcówki wyścigu zabrały mu wszelką nadzieję na sukces. Fin najechał bowiem na kawałki rozbitych samochodów, przez co doszło do uszkodzenia jego opony.
- Już wcześniej byłem bliski wygranej w Azerbejdżanie. Nie mogłem się doczekać tego uczucia, zwycięstwa w Baku i pierwszego w sezonie 2018. To się jednak nie wydarzyło. Zobaczyłem wtedy ogromne rozczarowanie w zespole, otrzymałem wsparcie od wszystkich ludzi w Mercedesie. Kiedy wróciłem do hotelu, to się rozkleiłem. Płakałem jak dziecko. Po chwili jednak wstałem i stwierdziłem, że jedna porażka nie może mnie zniszczyć - dodał Bottas.
ZOBACZ WIDEO Przepiękny gol Krzysztofa Piątka! Genoa wygrała z Atalantą [ZDJĘCIA ELEVEN SPORTS]