Haas współpracuje z Ferrari od początku swojej obecności w Formule 1. Amerykanie postawili na oryginalny sposób współpracy, wykorzystując do tego niektóre przepisy. Ekipa kupuje w Maranello nie tylko silniki, ale też szereg innych części, przez co czasem bolidy amerykańskiego zespołu nazywane są "repliką Ferrari".
Jednak to właśnie Ferrari sprawia, że Haas nie jest w stanie wydobyć się z tyłów stawki F1. Włosi musieli przeprojektować swój silnik przed sezonem 2020 i dysponują obecnie najsłabszą maszyną w stawce. Dlatego kierowcy Haasa są skazani na ostatnie pozycje.
Dobrym przykładem na to jest GP Belgii, gdzie nawet kierowcy fabrycznego zespołu Ferrari od początku weekendu klasyfikowani są poza czołową dziesiątką. W kwalifikacjach Charles Leclerc i Sebastian Vettel nawet nie zdołali przebrnąć przez Q2.
ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: Lewis Hamilton zaskoczył sprzątaczkę. Tego się nie spodziewała
- Nie trzeba być matematykiem ani Einsteinem, aby zrozumieć, że skoro bolidy Ferrari są na tyłach stawki, to coś jest nie tak z ich silnikiem - powiedział stacji Canal+ Romain Grosjean, kierowca Haasa.
Francuz nie ukrywał jednak, że jego zespół jest skazany na współpracę z Ferrari. - Gdyby nie oni, to nie mielibyśmy zawieszenia, silnika, skrzyni biegów i reszty bolidu. Dlatego robimy wszystko, co w naszej mocy, aby spisać się jak najlepiej - dodał Grosjean.
W padoku F1 pojawiły się sugestie, że Haas powinien zakończyć współpracę z Ferrari i postawić na Renault. Zwłaszcza że Francuzi od roku 2021 będą dostarczać silniki tylko własnej ekipie. To jednak wykluczone.
- Byłoby nam bardzo trudno zmienić model współpracy. Jesteśmy w tej chwili tak skonstruowani, że przeprowadzenie szybkiej zmiany partnera jest wręcz niemożliwe. Taka decyzja musiałaby zapaść na kilka sezonów do przodu. Dlatego niemożliwym jest porzucenie Ferrari w roku 2021. Przeżywamy wspólnie ciężkie chwile, ale mamy nadzieję, że razem wyjdziemy z tego kryzysu - skomentował Gunther Steiner, szef Haasa.
Czytaj także:
Williams chce pokonać Ferrari w GP Belgii
Lewis Hamilton niczym "Czarna Pantera"