Red Bull Racing ma problem, bo z końcem 2021 roku Honda opuści Formułę 1. Dlatego "czerwone byki" chcą, by w F1 zamrożono rozwój silników. Pozwoliłoby to Red Bullowi zakupić gotowe jednostki od Japończyków i następnie jedynie składać je we własnym zakresie. Taki stan utrzymywałby się aż do końca sezonu 2025, bo rok później w F1 mają się pojawić nowe jednostki.
Red Bull grozi F1 i FIA, że jeśli jego postulat nie zostanie spełniony, to opuści królową motorsportu. Stawianie sprawy na ostrzu noża nie podoba się prezydentowi światowej federacji.
- Szanuję każdą opinię i każdy wniosek, ale nie pozwolę sobie na szantażowanie - powiedział w "Auto Motor und Sport" Jean Todt, prezydent FIA.
ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: niewiarygodna wymiana! Wybiegł poza kort, wrócił i... Zobacz koniecznie
Odpowiedź Red Bulla na słowa Todta była natychmiastowa. - To nie jest szantaż. To jest fakt. Jeśli nie zatrzymamy rozwoju silników, to nie będziemy mogli dalej korzystać z silników Hondy. Jednostki napędowe w F1 są tak złożone, że ich rozwijanie nie jest możliwe bez posiadania odpowiedniej fabryki, taką jak Honda ma w Sakurze. Budowa takiego zakładu to ogromne koszty - powiedział Helmut Marko, doradca Red Bulla ds. motorsportu.
Red Bull ma ograniczone pole manewru. Mercedes i Ferrari nie chcą mu dostarczać silników, bo widzą w nim rywala do tytułu mistrzowskiego. Na rynku jest jeszcze Renault, ale Francuzi posiadają swoją własną ekipę w F1 i bez wątpienia nie będą traktować priorytetowo "czerwonych byków".
- Można sobie tylko wyobrazić, co by się działo, gdybyśmy mieli silnik Ferrari i pokonali ich zespół. Zaś w Renault jest przekonanie, że w roku 2022 po zmianie przepisów zniszczą wszystkich rywali za sprawą nowej jednostki i Fernando Alonso - dodał Marko.
- Przepisy muszą być równe dla wszystkich, ale są też opcje, by tworzyć w nich pewne różnice. Jeśli nie znajdziemy kompromisu, to wyjście Red Bulla z F1 to opcja. My tylko pokazaliśmy, że taka rzeczywistość faktycznie istnieje - stwierdził Marko.
Pomysł zamrożenia rozwoju silników poparł już Mercedes. Niemcy mają jednak w tym swój interes, bo obecnie posiadają najmocniejszą jednostkę napędową w stawce. Zakazanie prac rozwojowych sprawiłoby, że Niemcy co najmniej do końca 2025 roku byliby hegemonem F1.
Równocześnie o zakazie prac nie chce słyszeć Ferrari. Włosi w tej chwili mają najsłabszy silnik, po tym jak musieli mocno zmienić swoją konstrukcję przed sezonem 2020. To konsekwencja tego, że producent z Maranello w zeszłym roku korzystał z rozwiązań, które były sprzeczne regulaminem F1.
Czytaj także:
Trener Russella ma objawy COVID-19
Ferrari nie będzie walczyć o tytuł w F1