Romain Grosjean spędził 28 sekund w płonącym bolidzie, po tym jak uderzył w bariery ochronne w GP Bahrajnu przy prędkości ponad 220 km/h. Francuz może mówić o ogromnym szczęściu, bo wyszedł z płonącej maszyny o własnych siłach i doznał jedynie oparzeń drugiego stopnia obu dłoni.
Z powodu oparzeń kierowca Haasa opuścił ostatnie dwa wyścigi Formuły 1 sezonu 2020. Grosjean wrócił do domu w Szwajcarii i zdjął już bandaże z prawej dłoni.
- Jeśli o nią chodzi, to mogę już normalnie funkcjonować. Jedyny problem jest taki, że przy obecnej temperaturze i mrozie jest to dość bolesne - powiedział w RTL francuski kierowca, który na prawej dłoni ciągle ma ślady oparzeń.
ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: Artur Szpilka zaszalał podczas morsowania. "Wariat", "To się nie dzieje!"
Gorzej wygląda sytuacja z lewą dłonią, która została mocniej poturbowana w wypadku. - Tu trzeba kolejnych tygodni - zdradził 34-latek, który wkrótce będzie musiał się poddać operacji kończyny.
- Mam małe zwycięstwa. Chociażby takie, że na 99,9 proc. nie będę musiał mieć przeszczepu skóry. Dodatkowo w lewej dłoni nie muszę już mieć opatrunków na najmniejszym palcu. Jednak w tym tygodniu czeka mnie operacja. Okazało się, że więzadło kciuka jest zerwane. Trzeba to zoperować, a potem usztywnić ten palec na 4-6 tygodni - dodał Grosjean.
Mimo fatalnego wypadku i niepewności co do sezonu 2021, bo Grosjean nie posiada kontraktu na starty w żadnej serii wyścigowej, Francuz nie traci dobrego humoru. - Żartowałem już z przyjaciółmi, że nie będę mógł być modelką dłoni. Jednak fakt jest taki, że w porównaniu do tego, co mogło mi się przytrafić, jestem dużym szczęściarzem - podsumował kierowca, który pożegnał się z F1 po sezonie 2020.
Czytaj także:
Nie brakuje chętnych na stanowisko szefa Ferrari
Fernando Alonso bagatelizuje znaczenie testów F1