Holandia boi się koronawirusa. "Gdy mijasz bramkę toru, przestajesz o tym myśleć"

Materiały prasowe / Red Bull / Na zdjęciu: kibice F1 podczas GP Holandii
Materiały prasowe / Red Bull / Na zdjęciu: kibice F1 podczas GP Holandii

GP Holandii to wielkie święto dla fanów F1 i Maxa Verstappena. Wyścig wraca do kalendarza po 36 latach przerwy, ale jest naznaczony pandemią COVID-19. Zachowanie kibiców już wywołało krytyczne komentarze ministra zdrowia.

Max Verstappen w ojczyźnie doczekał się statusu i fenomenu, jaki u nas na początku XXI wieku miał Adam Małysz. Tak jak Polacy nagle pokochali skoki narciarskie i zaczęli tłumnie zjeżdżać do Zakopanego na turnieje Pucharu Świata, tak Holendrzy zaczęli jeździć po całym świecie za kierowca Red Bull Racing. Zwykło się o nich mówić "pomarańczowa armia", bo tłumy w koszulkach w charakterystycznym kolorze trudno pomylić z kibicami innych zawodników.

Holendrzy długo musieli czekać, by oglądać swojego bohatera narodowego w ojczyźnie. Remont toru w Zandvoort, na który złożyły się lokalne firmy, doprowadził do powrotu GP Holandii do kalendarza Formuły 1. Jednak w sezonie 2020 impreza nie doszła do skutku z powodu COVID-19.

Jako że organizatorzy GP Holandii wyprzedali wszystkie bilety w ledwie kilka minut, to nie widzieli sensu, by rozgrywać zawody przy pustych trybunach. W sezonie 2021 w końcu się udało, choć nie bez problemów. Na kilkanaście dni przed wyścigiem F1 rząd Holandii pozwolił jedynie na wpuszczenie 70 tys. osób na tor każdego dnia, zamiast planowanych 105 tys.

ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: polska mistrzyni i 110 kg ciężaru. Jest moc!

Koronawirus? Po prostu o tym zapominasz

Sobotnia wiadomość o wykryciu zakażenia koronawirusem u Kimiego Raikkonena to najlepszy dowód na to, że ryzyko nie minęło. Jednak na trybunach toru w Zandvoort kibice o tym nie myślą. - Gdy mijasz bramkę toru, to po prostu o tym zapominasz - powiedziała agencji Reuters młoda fanka Verstappena, która przejechała 240 kilometrów z Maastricht, by w końcu zobaczyć swojego idola w akcji na żywo.

- Wspaniale jest być w takim tłumie. Miejmy nadzieję, że GP Holandii będzie przykładem dla innych wielkich imprez, które dostaną zgodę na organizację - dodała.

GP Holandii to pierwsza impreza masowa w tym kraju od momentu wybuchu pandemii COVID-19. Rząd dotąd nie poluzował zbyt mocno restrykcji w tym zakresie. Dozwolone są jedynie kameralne festiwale muzyczne i wydarzenia kulturalne z niewielką publicznością. Wszystko po to, aby zmniejszyć ryzyko rozprzestrzeniania koronawirusa.

Gdy wydawało się, że Holandia zacznie luzować obostrzenia, nadszedł wariant Delta koronawirusa, który ponownie wywołał obawy u rządzących. Dlatego obrazki z toru w Zandvoort, gdzie fani łamią wszelkie zasady dystansu społecznego i nie noszą maseczek, wywołały zgorszenie wśród członków holenderskiego rządu.

Minister zdrowia Hugo de Jonge podkreślił, że nie zrobiono wyjątku dla GP Holandii. Na tor weszły osoby zaszczepione przeciwko COVID-19 albo posiadające negatywny wynik testu. Dodatkowo miały one zasiadać w ściśle określonych miejscach. - Widać, że założenia to jedno, a rzeczywistość to drugie - powiedział w holenderskich mediach de Jonge, nawiązując do obrazków, na których kibice nie siedzą na swoich miejscach.

- Nie unikniemy tłumów i gromadzenia się ludzi przy okazji GP Holandii. Na bazie tego wyścigu widzimy jednak, że możemy lepiej zarządzać tym, jak kibice się przemieszczają. Prosimy też, aby po wyścigu fani pozostali dłużej na swoich miejscach, by etapami opuszczali tor - odpowiedział Simon Keijzer, rzecznik prasowy GP Holandii.

Straty na poziomie 12 mln dolarów

W sobotę, po kwalifikacjach do GP Holandii, kibice nie dostosowali się do apeli. Szturmem ruszyli do wyjść, punktów gastronomicznych i toalet. To były kolejne obrazki, które nie wywołały euforii w holenderskim rządzie. Tym bardziej że statystyki zachorowań w kraju znów rosną - ostatnie dni przynoszą po ok. 2,5 tys. nowych zachorowań dziennie. Tymczasem jeszcze w czerwcu udało się zejść poniżej 1 tys.

- Gdy uruchomiliśmy naszą stronę internetową ze sprzedażą biletów, to okazało się, że zainteresowanie wśród Holendrów jest tak duże, że równie dobrze moglibyśmy sprzedać 1 mln biletów - powiedział racefans.net Jan Lammers, szef GP Holandii. Dodajmy, że w kraju tym żyje nieco ponad 17 mln osób.

Lammers oszacował, że decyzja rządu sprzed kilkunastu dni, by wpuścić na trybuny 70 tys. osób, zamiast planowanych 105 tys., kosztowała organizatorów GP Holandii ok. 12 mln dolarów. - Robimy naszą imprezę bez choćby jednego centa z rządu, bez jakiegokolwiek wsparcia finansowego władz. Dlatego jesteśmy dumni z efektów, nawet jeśli ograniczenie liczby fanów nie wywołało u nas radości - dodał Holender.

GP Holandii powróciło do kalendarza o rok później niż planowano, ale akurat w sezonie 2021 Verstappen walczy o tytuł mistrza świata, co dodatkowo dodaje smaczku i wywołuje ekscytację wśród rodaków kierowcy "czerwonych byków". Ten wkrótce świętować będzie dopiero 24. urodziny. Dlatego nikt nie ma wątpliwości, że Formuła 1 będzie wracać na Zandvoort co najmniej przez najbliższą dekadę.

- Mamy kontrakt na trzy lata, ale to wydarzenie musi trwać co najmniej przez dziesięć - zapowiedział Lammers.

Czytaj także:
Koronawirus w F1. Poruszenie po pozytywnym teście Raikkonena
Robert Kubica w dwóch wyścigach F1 z rzędu?!

Źródło artykułu: