Hipokryzja Lewisa Hamiltona. Momenty porażki są jego chwilami prawdy

Materiały prasowe / Mercedes / Na zdjęciu: Lewis Hamilton
Materiały prasowe / Mercedes / Na zdjęciu: Lewis Hamilton

Lewis Hamilton potrafi skrytykować wszystkich wokół, gdy coś nie idzie po jego myśli. Później tłumaczy się ze swoich słów i twierdzi, że powiedział coś innego. Zachowanie Brytyjczyka zaczyna irytować.

Co za sezon! Rywalizacja na szczycie Formuły 1 wróciła i to z jaką intensywnością. Co wyścig mamy realną walkę o tytuł. Niemal każde Grand Prix jest kluczowe, każdy punkt potencjalnie decydujący.

Maxowi Verstappenowi udało się zastosować broń Lewisa Hamiltona, z której Brytyjczyk z powodzeniem korzystał przez lata. Mam na myśli presję psychologiczną, wykreowanie atmosfery, w której główny rywal jest pod większą presją niż ja sam.

Regularne oświadczenia kierowcy Red Bull Racing, że nie czuje presji, że bez względu na wynik sezonu jego podejście i motywacja nie ulegną zmianie, mogą wyglądać na niewinne i infantylne, ale proszę mi wierzyć nie są przypadkowe i mają znaczenie. Świadomość, że mój konkurent może być pod mniejszą presją niż ja i podbudowanie tego odpowiednimi wynikami to książkowe wytwarzanie presji.

Lewis Hamilton zaczyna irytować

A Hamilton? No cóż, być może będzie to mocno niepopularna opinia, ale po prostu jego hipokryzja zaczyna irytować. Sytuacja taka jak w Meksyku, gdzie skrytykował niezbyt miło zarówno Valtteriego Bottasa, jak i Sergio Pereza, powtarza się zawsze, gdy tylko rozwój wydarzeń nie idzie po myśli oficjalnie skromnego i pełnego tolerancji Lewisa.

Regularnie później tłumaczy się również ze swoich wypowiedzi mówiąc, że to co powiedział nie jest tym co powiedział. Myślę, że właśnie te momenty kombinacji porażki i nerwów są dla Brytyjczyka chwilą prawdy.

Nie zmienia to faktu, że genialnego talentu i tej wyjątkowej koncentracji właśnie tym momencie, który jest decydujący, nie można mu odmówić. Kwalifikacje F1 w Sao Paulo to pokaz tego, jak wycisnąć ostatnie ułamki sekundy z samochodu. Wspaniale się to oglądało.

Lewis Hamilton i Max Verstappen na torze Interlagos.
Lewis Hamilton i Max Verstappen na torze Interlagos.

As w rękawie Mercedesa

Weekend w Brazylii, na kultowym torze Interlagos, który pamięta zarówno historyczne zwycięstwa Ayrtona Senny, jak i emocjonalne "pożegnania" z F1 Felipe Massy, jest o tyle bardziej interesujący od i tak rewelacyjnego sezonu, iż przewidziano alternatywny jego przebieg, czyli kwalifikacje - sprint - wyścig główny.

Wynik sprintu decyduje o ustawieniu do finału. A żeby było jeszcze ciekawiej, superszybki na Interlagos Hamilton otrzymał karę cofnięcia na starcie wyścigu głównego w ramach kolejnej w tym sezonie zmiany silnika. Czy przypadkiem nie tu kryje się haczyk Toto Wolffa? Czy szef Mercedesa podjąłby decyzję o zmianie, gdyby nie przyniosła ona wymiernych korzyści, zdecydowanie przewyższających regulaminową karę?

Mam wrażenie, że Wolff i szefostwo Mercedesa ma świadomość, iż bez wyciągnięcia asa z rękawa po prostu nie uda im się zdobyć tytułu, więc w pewnym sensie nie mają wyjścia.

Sędziowie na świeczniku

Kolejnym aspektem podnoszącym poziom adrenaliny w GP Sao Paulo był fakt, że dużo zależało od decyzji sędziowskich. Po kwalifikacjach Hamilton i Verstappen byli zagrożeni karami, a w przypadku tego pierwszego w sposób niezależny od kary za wymianę silnika opisaną powyżej. Niuans techniczny mógł oznaczać sankcję w postaci startu Lewisa do sprintu z ostatniej pozycji.

Dodatkowe kary faktycznie zostały nałożone. Dla Verstappena finansowa, a Hamiltona spotkało przeniesienie na koniec stawki przy starcie do sprintu. Dość surowo w przypadku kierowcy Mercedesa, ale ta akurat kwestia techniczna mogła mieć realny, choć zapewne minimalny wpływ na wynik Lewisa w kwalifikacji. Czyżby Mercedes nie wytrzymywał presji i szukał rozwiązań "na skróty"?

Tak wyglądał start do GP Sao Paulo.
Tak wyglądał start do GP Sao Paulo.

Ciekawy paradoks dotyczący kary jest taki, że najprawdopodobniej Hamilton zawdzięcza skierowanie uwagi FIA na tylne skrzydło Mercedesa… Verstappenowi. Red Bull miał podejrzenia, co do elastycznego charakteru elementów skrzydła, a po aferze w parku zamkniętym Holender przyznał, że ewidentnie coś jest na rzeczy. Pewnie pojawiło się też ze strony Red Bulla mniej lub bardziej formalne doniesienie. Mówimy oczywiście o minimalnych różnicach, ale nieregulaminowe skrzydło plus nowy silnik, przy tak wyrównanym poziomie, mogą realnie stwarzać zauważalną przewagę dla Lewisa.

Kto zostanie mistrzem? 

Sprint przebiegł bez sensacji. Nie była przecież zaskoczeniem ani znakomita pogoń Hamiltona, który do mety dojechał na piątej pozycji, ani objęcie prowadzenia na starcie przez Bottasa. Mercedes zdecydował się bowiem na inną strategię oponową u Fina. Priorytetem było wygranie startu, a nie przyczepność opon pod koniec wyścigu. Trzeba jednak przyznać, że Bottasowi pomógł trochę problem Verstappena ze zmianą biegów, który dość wyraźnie przeszkadzał Holendrowi w sprincie.

W sensie strategii nie jestem pewien, czy Red Bull nie podszedł trochę zbyt ostrożnie do sprawy. Postawili na bezpieczeństwo i niezmarnowanie prezentu, który otrzymali wiedząc, że Hamilton jest z tyłu. W tym sensie decyzja była właściwa. Problem jedynie w tym, że pod względem czystej prędkości niekoniecznie twardsze opony były na krótkim dystansie szybsze. Tym bardziej że temperatura nie była upalna.

W wyścigu głównym Bottas nie popisał się ani samym startem, ani pierwszym okrążeniem, na którym stracił aż dwie pozycje. Z kolei Hamilton kontynuował pokaz szybkości. Lewis raptem na trzecim okrążeniu był dwie pozycje za Bottasem, a na piątym zostawił już go w tyle. To było kluczowe, ponieważ oznaczało, że niemal od początku wyścigu mógł nawiązać bezpośrednią walkę z Red Bullami. Duża liczba neutralizacji w pierwszej fazie wyścigu pomagała kierowcy Mercedesa.

Taktyka w czołówce była podobna. W pierwszym pit-stopie Mercedes, a w drugim Red Bull sprowokowali serię zmian opon. Po wizytach w boksie reszta walki musiała odbyć się na torze. I to jest właśnie fenomen obecnego sezonu. Ta kulminacja bezpośredniej, ostrej rywalizacji.

Max Verstappen przed Lewisem Hamiltonem w GP Sao Paulo.
Max Verstappen przed Lewisem Hamiltonem w GP Sao Paulo.

Faktycznie było ostro. Więcej oczywiście do stracenia miał Hamilton, zatem Verstappen prezentował pewne tendencje do podejmowania ryzyka i mógł bronić się na granicy dopuszczalności regulaminowej. I to też robił. W czwartym zakręcie obaj kierowcy znaleźli się poza torem. Dyskusyjne, ponieważ faktycznie Max nie zostawił żadnego miejsca dla swojego konkurenta. Jednak Michael Masi zdecydował się nie przekazywać sprawy pod ocenę sędziów. Myślę, że w imię dopuszczenia ostrej, decydującej rywalizacji i niechęci do ingerowania w walkę o tytuł.

Ciekawa była przy tym komunikacja dwóch zainteresowanych teamów z szefostwem wyścigu. Rozbieżność poglądów całkowita. FIA zależy na utrzymaniu show, a teraz jest ono na niespotykanym od lat poziomie. Myślę jednak, że zasadne jest tutaj pytanie o granicę pomiędzy chęcią utrzymania show, a lekkością w interpretacji przepisów.

Verstappen wykorzystał szarą strefę w Brazylii do maksimum. Dlatego moim zdaniem, obok rewelacyjnego Hamiltona, zasługuje na równie duże uznanie. Nie da się jednak ukryć, że scenariusz całego weekendu jest psychologicznym ciosem dla Red Bulla. Pomimo kar, i jak to próbuje przedstawiać Toto Wolff przeciwności losu, Hamilton triumfował. To demoralizujące dla rywala.

O ile dwa poprzednie Grand Prix były zastrzykiem nowej energii dla Red Bulla, o tyle na Interlagos sytuacja po raz kolejny w tym sezonie się odwróciła. Wracam zatem do retorycznego pytania o sens wymiany jednostki napędowej w bolidzie Hamiltona. Mało kto się spodziewał, że już w samym GP Sao Paulo właśnie ten nowy silnik odpłaci się z nawiązką za związaną z nim karę. A do końca sezonu jeszcze sporo punktów do rozdania.

Jarosław Wierczuk

Czytaj także:
Red Bull ma oko na Mercedesa. W F1 robi się coraz goręcej
Robert Kubica nie dostał szansy. "Alfa Romeo dokonała właściwego wyboru"

Źródło artykułu: