MŚ. Koniec marzeń Polaków. Biało-Czerwoni spadają z elity

Zdjęcie okładkowe artykułu: PAP / Jarek Praszkiewicz / Na zdjęciu: Oleg Boiko (po lewej) i Alan Łyszczarczyk (po prawej)
PAP / Jarek Praszkiewicz / Na zdjęciu: Oleg Boiko (po lewej) i Alan Łyszczarczyk (po prawej)
zdjęcie autora artykułu

Polska reprezentacja walczyła dzielnie, ale nie dała rady pokonać Kazachstanu. Biało-Czerwoni pierwsi objęli prowadzenie w meczu o utrzymanie w hokejowej elicie, lecz nasi przeciwnicy szybko wyrównali, a w trzeciej tercji dopięli swego i wygrali 3:1.

To bez wątpienia było najważniejsze spotkanie polskich hokeistów w trakcie tegorocznych mistrzostw świata elity. W grze było utrzymanie wśród najlepszych. Do tego potrzebowaliśmy jednak zwycięstwa i to wyłącznie w czasie regulaminowym. Każdy inny rezultat powodował relegację do dywizji 1A.

Kazachstan przed poniedziałkową potyczką posiadał na swoim koncie trzy punkty, dzięki wygranej z Francją. Biało-Czerwoni mieli jedno "oczko", za remis w czasie regulaminowym z Łotwą. To powodowało, że nasi rywale mogli nawet przegrać, ale tylko po dogrywce.

Nasi reprezentanci nie byli osamotnieni w hali w Ostrawie. Z trybun wspierało ich blisko dziewięć tysięcy fanów, którzy bezproblemowo zagłuszali skromną grupę Kazachów. Niemal w trakcie całej potyczki można było usłyszeć głośne przyśpiewki, co na pewno nie umknęło uwadze zawodnikom.

OBACZ WIDEO: Korzeniowski dostał w "tyłek", kiedy był dzieckiem. "Nie miałem nawet butów na trening"

Polacy bardzo dobrze weszli w ten pojedynek i niemal od razu zaatakowali bramkę przeciwników. Ci za to byli skupieni i mądrze bronili dostępu. W ósmej minucie jednakże podcięli jednego z naszych hokeistów, a to oczywiście oznaczało karę. Przez kolejne dwie minuty Biało-Czerwoni cały czas przebywali na połowie Kazachstanu, ale krążek jak na złość nie chciał przekroczyć linii bramkowej.

W końcu jednakże dopięliśmy swego. Kamil Wałęga cztery sekundy przed końcem gry w przewadze otworzył wynik spotkania. To był jednocześnie pierwszy gol naszej drużyny na tej imprezie podczas odbywania kary przez rywali. Niestety z prowadzenia cieszyliśmy się wyłącznie przez 204 sekundy. Nikita Mikhailis rozpoczął rajd od samego środka boiska i przebrnął przez naszych obrońców, a potem sprytnie oszukał Johna Murraya.

To zdecydowanie nie był dobry okres reprezentacji Polski, która chwilę później otrzymała jeszcze karę. A konkretnie została ona nałożona na Pawła Zygmunta. Optycznie wydawało się, że od tego momentu trochę lepiej radzili sobie Kazachowie. Na szczęście dla nas nie udało się tego zamienić na trafienie. Podopieczni Roberta Kalabera także mieli swoje okazje, ale ostatecznie pierwsza tercja zakończyła się remisem.

Na początku drugiej części to nasi oponenci zaatakowali pierwsi, lecz to nie oznaczało dominacji. Biało-Czerwoni również mieli swoje szanse. Nie da się też ukryć, że pojedynek ten stał się bardziej otwarty. W pierwszych 20 minutach gra była raczej powolna, jednak już w kolejnych zdecydowanie przyśpieszyła. To też oczywiście sprawiło, że zarówno jedni, jak i drudzy częściej dochodzili do sytuacji.

W 31. minucie Polacy po raz drugi w poniedziałek znajdowali się na lodowisku w przewadze jednego hokeisty i znów ruszyli do przodu. Tak naprawdę już po kilku sekundach zabrakło centymetrów, aby krążek przekroczył linię bramkową. Niestety nie wykorzystaliśmy ogromnego zamieszania. W kolejnych sekundach się nie zatrzymywaliśmy, ale nie przerodziło się to w gola.

Sama końcówka należała do naszej reprezentacji, jednakże rezultat spotkania się nie zmienił. To oznaczało, że zostało nam 20 minut, aby utrzymać się w elicie. Nie można także zapomnieć o kapitalnej grze Johna Murraya, który kilka razy ratował swój zespół. O tym, że była to wyrównana konfrontacja świadczą statystyki - 15:15 w strzałach.

Biało-Czerwoni byli świadomi, że muszą pokonać bramkarza Kazachstanu, aby spełnić swoje marzenia i pozostać wśród najlepszych ekip globu. Dlatego już od pierwszych sekund na niego napierali. Niestety cały czas mieliśmy kłopoty ze skutecznością. Co więcej, oprócz ataku, musieliśmy pamiętać o obronie, aby nie stracić gola po kontrataku. Po dziesięciu minutach wynik dalej nie uległ zmianie. A to oznaczało postawienie wszystkiego na jedną kartę.

Problem w tym, że w 51. minucie to nasi przeciwnicy zaliczyli trafienie po kapitalnym strzale z dystansu. W tym momencie sytuacja polskiej reprezentacji stała się bardzo trudna, żeby nie powiedzieć dramatyczna. Presja czasu i potrzeba zdobycia dwóch goli w żaden sposób nie ułatwiały zadania. Co więcej, cztery minuty później straciliśmy krążek na środku tafli, a sytuację sam na sam wykorzystał Starchenko.

W końcówce wycofaliśmy bramkarza, w pewnym momencie graliśmy nawet z przewagą dwóch zawodników z powodu kary dla Kazachów. To spowodowało, że ostatnie minuty Biało-Czerwoni spędzili na połowie przeciwników. Niestety to na niewiele się zdało i po końcowej syrenie na tablicy świetlnej widniał rezultat 3:1 dla Kazachstanu. To oznacza spadek Polski z elity.

Kazachstan - Polska 3:1 (1:1, 0:0, 2:0) 0:1 - Wałęga (Łukaszczyk, Bryk) 10' 1:1 - Mikhailis (Shestakov, Bozon) 13' 2:1 - Orekhov (Mikhailis, Daniyar) 51' 3:1 - Starchenko 51'

Polska: Murray (Fucik) - Kolusz, Wanacki; Fraszko, Pasiut, Wronka - Kruczek, Wajda; Michalski, Dziubiński, Łyszczarczyk - Bryk, Dronia; Wałęga, Paś, Macias - Górny, Kostek; Zygmunt, Komorski, Urbanowicz.

Kazachstan: Shutov (Boyarkin) - Metalnikov, Beketayev; Rymarev, Omirbekov, Starchenko - Orekhov, Daniyar; Mikhailis, Mukhametov, Panyukov - Dikhanbek, Breus; Muratov, Shestakov, Savitsky - Korolyov, Gaitamirov; Rakhmanov, Boiko, Asetov.

Czytaj także: Na MŚ idą jak burza. Pewnie wygrali "polską" grupę

Źródło artykułu: WP SportoweFakty