Trenerzy obu zespołów rzucili w bój swoich najlepszych zawodników. Nie ma się co dziwić - rozpoczęła się faza play- off, czyli najważniejsza i tak długo wyczekiwana część sezonu, w której...wszystko się może zdarzyć. O tym nie zapomniał trener GKS- u Jan Vavreczka, który potraktował rywali poważnie i zagrał, podobnie jak jego vis-a-vis - Alesz Flaszar, na trzy formacje, mimo, iż praktycznie cały sezon tyszanie grali na cztery piątki.
Młodzi zawodnicy GKS , którzy dołączyli do ekipy wicemistrzów Polski w tym sezonie - Radosław Galant i Jakub Witecki, zbierający pochlebne recenzje przez cały sezon, dwie tercje oglądali z boksu. Weszli dopiero w trzeciej tercji, gdy wynik był już rozstrzygnięty. W 52. minucie Witecki, przypominający stylem gry Adriana Parzyszka, wykonał efektowny rajd w swoim stylu i o mało co nie zdobył bramki, a kibice z górnych rzędów mogli pomylić go z kapitanem gospodarzy.
W poprzednich latach mistrzostwo tyszanie przegrywali głównie przez utratę sił w najważniejszych meczach, dlatego może dziwić taka a nie inna taktyka wybrana przez szkoleniowca GKS, szczególnie, że w tym sezonie tyszanie, jak nigdy wcześniej, dysponują przecież czterema naprawdę wyrównanymi formacjami.
Zawodnicy Unii nie bardzo wiedzieli jak przedostać się w rejon strzeżony przez Arkadiusza Sobeckiego, który kilkoma interwencjami zasygnalizował powrót do mistrzowskiej formy. Najwięcej zamieszania pod bramką GKS było, gdy goście grali w przewadze, ale Sobecki to jednak inna klasa, niż bramkarze z Krynicy i Torunia. Nawet sprytny lis Waldemar Klisiak, od którego wielu zawodników Unii musi uczyć się jeszcze koncentracji i mobilizacji na najważniejsze mecze, nie potrafił wymanewrować bramkarza tyszan. W drugiej tercji mając dogodną okazję do strzału, w ostatniej chwili oddał krążek zaskoczonemu tym faktem młodszemu koledze z drużyny.
Tyszanie rozpracowali rywali szybko, bo już w 6. minucie na listę strzelców wpisał się atomowym strzałem Tomas Jakes. Na początku drugiej tercji mecz został rozstrzygnięty, po dwóch kolejnych trafieniach zawodników gospodarzy. Najpierw akcja ex- zawodników Unii ze złotych czasów oświęcimskiego hokeja, Sebastiana Gonery i Adriana Parzyszka, przyniosła drugą bramkę. Chwilę potem Ladislav Paciga i Robin Bacul tak wywijali kijami przed oczami Zbigniewa Szydłowskiego, że ten nie wiedzieć czemu położył się na taflę i wtedy Czech tylko przerzucił krążek nad bramkarzem z Oświęcimia. Tuż pod koniec tercji znowu z bliska wynik ustalił Tomasz Proszkiewicz i tyszanie mogli oszczędzać siły na następne mecze.
W trzeciej tercji hokeiści obu drużyn częściej spoglądali na tablicę świetlną i upływające minuty, a kibice obu drużyn ćwiczyli formę na kolejny hokejowy dzień. Obu drużyn, bo mimo zakazów i nakazów, mecz obejrzała grupka sympatyków z Oświęcimia, zajmując miejsca tuż przy kibicach GKS - krzesełko przy krzesełku, oddzieleni od siebie... trójką ochroniarzy.
GKS Tychy - Unia Oświęcim 4:0 (1:0, 3:0, 0:0)
1:0 - Tomas Jakes (Sebastian Gonera, Adrian Parzyszek) 6'
2:0 - Adrian Parzyszek (Sebastian Gonera) 21'
3:0 - Robin Bacul (Ladislav Paciga) 24'
4:0 - Tomasz Proszkiewicz (Sławomir Krzak, Tomas Jakes) 40'
Składy:
GKS: Sobecki - Gonera, Śmiełowski, Bacul, Parzyszek, Paciga - Kotlorz, Jakes, Proszkiewicz, Garbocz, Woźnica - Sokół, Majkowski, Wołkowicz, Krzak, Bagiński - Witecki, Galant, Maćkowiak.
Unia: Szydłowski - Gallo, A.Kowalówka, Klisiak, Jakubik, Wojtarowicz - Javin, Kasperczyk, Modrzejewski, Stachura, Bucek - Połącarz, Cinalski, Twardy, Szewczyk, Adamus.
Kary: GKS - 16 minut, Unia - 20 minut.
Sędziowali: Paweł Meszyński, Tomasz Przyborowski, Marek Syniawa.
Widzów: 2000.