Sanoczanie najpierw wygrali 4:3 u siebie, a następnie dwukrotnie zwyciężyli w Jastrzębiu. W rywalizacji do czterech zwycięstw prowadzą już 3:0 - Oczywiście, że chcieliśmy wygrać na własnym lodzie, z wyżej notowanym rywalem. Teraz nie pozostaje nam nic innego, jak postarać się sprawić niespodziankę w Sanoku i stopniowo odrabiać straty w play off. Na tym etapie rozgrywek każdy mecz jest na wagę złota, a my nie możemy już sobie pozwolić na żadną wpadkę - powiedział Szymon Marzec w rozmowie z portalem SportoweFakty.pl.
W obu spotkaniach jastrzębianie nie grali źle, walczyli jak równy z równym, ale w kluczowych momentach to goście okazywali się lepsi. Czy gospodarze opadali zatem z sił? - Nie zgodzę się z tym. W pierwszym spotkaniu na własnym lodzie to nasza drużyna wyglądała jakby była po ciężkiej podróży autokarem. Sanok był o jedno tempo szybszy, a my zagraliśmy fatalne spotkanie. To, że wynik do końca był sprawą otwartą możemy zawdzięczać tylko Kamilowi Kosowskiemu. W drugim starciu przed własną publicznością, zagraliśmy tak sobie zakładaliśmy przed meczem. Od samego początku narzuciliśmy swój styl. Zagraliśmy bardzo dobre spotkanie, ale jak się nie strzela bramek to się meczów nie wygrywa. Dobra postawa Przemka Odrobnego dała Sanokowi kolejne zwycięstwo i znacznie przybliżyła ich do finału.
Przed sezonem gracze JKH zapewniali, że powalczą o najwyższe cele. Wygląda na to, że batalię o złoto będą musieli na razie odłożyć. Szymon Marzec zapewnia jednak, że nie jest tym faktem rozczarowany. - Rozczarowana to może być tyska drużyna. Przed sezonem to nam dawano najmniejsze szanse, aby wejść do czwórki. Już osiągnęliśmy cel minimum na ten sezon, czyli powtórzyliśmy miejsce z poprzedniego roku. W tym postaramy się zdobyć medal!
Często gdy drużynie nie idzie, atmosfera w zespole się pogarsza. Jak to wygląda w Jastrzębiu? - Na pewno nie ma oznak rezygnacji. To jest play off i jeszcze wszystko można odwrócić. Nie załamujemy się, bo wierzymy, że jeszcze nie wszystko stracone.