Słowacki skrzydłowy - Marian Hossa ubiegłego lata był najgorętszym towarem na liście wolnych agentów. Miał on w zasadzie jednak dwie możliwości. Mógł przedłużyć kontrakt ze swoim dotychczasowym klubem - Pittsburgh Penguins, którego włodarze proponowali mu długoterminową umowę bądź też skusić się na ofertę, jaką złożyła mu ekipa Detroit Red Wings. "Czerwone Skrzydła" jednak zachęcały Słowaka do podpisania rocznego kontraktu.
Po dogłębnych analizach Hossa zdecydował się opuścić swój dotychczasowy zespół i przejść do teamu z Detroit. W drużynie ze stanu Michigan teoretycznie miał dużo większe szanse na zdobycie Pucharu Stanley'a. Tym samym Słowak zdecydował się zrobić coś, co tak rzadko obserwujemy w sporcie - przy wyborze nie pokierował się większymi zarobkami, ale możliwością odnoszenia zwycięstw. Wydawało się, że taką możliwość stworzy mu właśnie zespół Red Wings.
Hossa przekonał się jednak, że życie czasami potrafi być niesprawiedliwe. Altruistyczne zamiary Słowaka tym razem nie przyniosły pożądanych rezultatów. W decydującym starciu drużyna z Detroit uległa na własnym lodowisku Penguins 1:2. Po raz kolejny Hossa mógł tylko popatrzeć, jak rywale wznoszą ku górze Puchar Stanley'a, a przecież tak niedawno jeszcze Pittsburgh był drugim domem Słowaka.
- Takie jest życie. Przeżyłem wspaniały rok w tym klubie z wielkimi zawodnikami. Miełem wokół siebie niesamowitych ludzi. To wcale nie musiało się tak zakończyć, jedna bramka mogła to wszystko odmienić - powiedział po spotkaniu finałowym Hossa.
30-letni Słowak przyznał także, że jego decyzja o przejściu do Detroit była dobrze przemyślana. - Nie żałuję tego. To mogło się różnie potoczyć, gdybym podpisał umowę z Penguins. Oni zakontraktowaliby wówczas na pewno też innych graczy i mieliby dzisiaj również inny zespół - kontynuuje Hossa.
Słowacki skrzydłowy w sezonie zasadniczym spisywał się znakomicie. W 74 spotkaniach zdobył dla swojego teamu 40 bramek oraz 31 asyst, co dało łącznie 71 punktów (średnio niespełna 1 punkt na mecz). W fazie play off był już jednak zdecydowanie mniej produktywnym graczem. Na lodowisku pojawił się w 22 meczach, w których to strzelił 6 goli, a także miał 9 decydujących podań. W finale przeciwko ekipie Pittsburgh Penguins nie zdobył jednak ani jednej bramki.
- Czy chcesz tego czy nie, w spotkaniach o taką stawkę jest wysokie ciśnienie. Przez cały czas uczysz się, jako sobie z tym radzić. To jest bardzo trudne. Starałem się walczyć, twardo walczyć. Niestety tak wyszło - przyznał hokeista Red Wings.
Hossa w spotkaniu finałowym numer siedem miał kilka dogodnych okazji do zdobycia bramki, ale ostatecznie krążek po jego strzałach ani razu nie znalazł drogi do celu. Jednak warto zauważyć, że znakomicie dysponowany był tego dnia bramkarz Penguins - Marc-Andre Fleury. Kanadyjczyk popisał się kilkoma wręcz niewiarygodnymi interwencjami, szczególnie w samej końcówce spotkania, a nawet w jego ostatnich sekundach.
Skrzydłowy Red Wings - Kirk Maltby nie wini swojego klubowego kolegi za ostatnie słabsze występy. Na sukces pracuje bowiem cały zespół, a nie indywidualności. - Jestem pewien, że on nie jest szczęśliwy. Wszyscy czujemy się źle. Wszyscy chcieliśmy wygrać dla siebie nawzajem. To nie tak, że on grał słabo. To nie tak, że się nie starał. On nie będzie miał żadnych wymówek, ja też nikogo tą porażką nie obarczam. Tylko jako drużyna mieliśmy szanse odnieść sukces. To, że Marian nie strzelał bramek w finale, nie znaczy, że nasza porażka to jego wina. Tylko jako kolektyw mogliśmy wygrać ten mecz i w rezultacie wygrać całą serię - bronił swojego klubowego kolegi Maltby.
Pełni wyrozumiałości dla swojego byłego partnera z drużyny są także Rob Scuderi oraz Hal Gill, którzy już od kilku lat bronią barw Penguins. - To wspaniały człowiek. Mam do niego wielki szacunek. Oczywiście chcieliśmy go zatrzymać w Pittsburghu, ale tak czasem bywa w tej pracy. To jest szalony sport - mówił Gill. W podobnym tonie wypowiadał się także Scuderi. - Rozumiem jego ból i rozczarowanie, ale nic na to nie poradzę. My cieszymy się ze zwycięstwa - przyznał amerykański defensor ekipy z Pittsburgha.