Zakaz transferów w ekstralidze i na jej zapleczu

PZLH zastosował zasadę "jeden za wszystkich, wszyscy za jednego". Mimo tego, że zadłużenie większości klubów względem hokejowej centrali wynosi kilkaset do tysiąca złotych, to cała stawka musi odpokutować za "lokomotywy długowe". Takich zespołów, których długi są już dużo większe, jest zaledwie kilka.

Ariel Brończyk
Ariel Brończyk
- To normalna, standardowa procedura. Zespoły mają do zapłacenia zaległości za zeszły sezon. Nie możemy sobie pozwolić na to, aby klubu wykupywały drogich zawodników, a w stosunku do PZHL-u miały długi, bo to by było niepoważne - tłumaczy na łamach katowickiego Sportu Marek Bykowski, sekretarz PZHL. Decyzja nałożona przez Wydział Gier i Dyscypliny PZHL obowiązuje wszystkie kluby z ekstraligi i jej zaplecza. Łącznie zakaz transferów otrzymało 21 zespołów. Najczęściej kwoty, z jakimi zalegają kluby są nieznaczne i oscylują w okolicy tysiąca złotych. Są jednak takie ekipy, które długi względem hokejowej centrali mają dużo wyższe. - Zasada jest prosta i oczywista: są długi, nie ma transferów. Jesteśmy w tym bardzo konsekwentni - dodaje Bykowski.
Zniesienie zakazu transferów zostanie odwołane dopiero wówczas, gdy kluby spłacą długi względem PZHL
- Związek po raz kolejny chce pokazać, kto tu rządzi. Szkoda tylko, że za wszelką cenę - denerwuje się w rozmowie ze Sportem dyrektor GKS Tychy, Karol Pawlik. - Regulamin, regulaminem, ale co roku jest ta sama sytuacja, że kluby zostają zawieszone za grosze. Przepisy na to zezwalają, ale nie powinno się tego robić, bez żadnego ostrzeżenia - dodaje Pawlik.
Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×