Niestety. Duża porażka polskich gigantów boli podwójnie

PAP / Na zdjęciu: Paweł Fajdek
PAP / Na zdjęciu: Paweł Fajdek

Tego nie było od 12 lat - polscy młociarze wrócą z igrzysk olimpijskich bez medalu. To bolesna porażka naszych gwiazd. I boli podwójnie, bo w normalnych okolicznościach powinniśmy zgarnąć dwa krążki.

Z Paryża Tomasz Skrzypczyński, WP SportoweFakty

Miał mieć problem z presją, miał nie wytrzymać oczekiwań i roli faworyta.

A on wszedł do koła, rzucił i zamknął konkurs. Na igrzyskach olimpijskich. W pierwszym rzucie, w wieku 22 lat.

Ethan Katzberg zachował się w paryskim finale rzutu młotem jak wielki mistrz. Kanadyjczyk, który jeszcze dwa lata temu rzucał w granicach 76 metrów, w niedzielny wieczór został mistrzem olimpijskim. Odległością o osiem metrów lepszą (84,12 m). Osiem metrów.

I nasze humory byłyby całkiem niezłe, gdyby nie to, że obok niego na podium nie stanie żaden z reprezentantów Polski. Paweł Fajdek zajął piąte miejsce (78,70 m), Wojciech Nowicki dopiero siódme (77,42 m).

Po raz pierwszy od 12 lat polski młociarz nie zdobył medalu igrzysk olimpijskich. Czy na naszych oczach kończy się piękna historia polskiego młota? Oby nie.

ZOBACZ WIDEO: "Prosto z Igrzysk". Ten obrazek z Paryża zapadnie mu w pamięci. "Ikoniczne"

W niedzielnym finale Wojciech Nowicki wyglądał, jakby ktoś założył mu na plecy kilkunastokilogramowy ciężar. I nie była to presja - z nią on radził sobie zawsze znakomicie. Od swojego debiutu na międzynarodowej imprezie w 2015 roku (MŚ w Pekinie) zawsze przywoził z niej medal.

Czy to były mistrzostwa Europy, czy mistrzostwa świata, czy właśnie igrzyska olimpijskie. Paryż musi być bolesny, bo przecież całe przygotowania były podporządkowane właśnie IO. A on bronił tutaj złota z Tokio.

- Ja jestem bez formy. Ona ma przyjść w Paryżu - mówił Nowicki na początku czerwca, gdy zdobywał złoty medal mistrzostw Europy w Rzymie, rzucając 80,95 m. Co więc stało się przez dwa miesiące? Po konkursie rozkładał ręce - przekonywał, że zupełnie nie mógł złapać czucia w kole.

Widok jego rozczarowanej twarzy po ostatniej próbie był po prostu przygnębiający. I bardzo smutny dla nas wszystkich.

Mniejsze oczekiwania były wobec Fajdka, który ma za sobą bardzo trudne miesiące. Wiosną przeżył rodzinną tragedię - zmarł jego ojciec. Dlatego jego przygotowania były inne i musiał nadrabiać zaległości w ostatniej chwili.

- Bardzo dużo się u mnie ostatnio działo. Nie miałem wielu treningów, a ostatnio nie miałem sił, żeby żyć - mówił szczerze w czerwcu w Rzymie. Był jednak optymistą, zapowiadał, że jego forma będzie iść w górę. A jeśli wierzyć Piotrowi Małachowskiemu, ostatnio na treningach rzucał regularnie w okolicach 81-82 metrów.

I w finale wyglądał lepiej od Nowickiego, widać było u niego energię i szybkość. Jednak zabrakło.

Boli, bo poziom konkursu wcale nie okazał się tak wysoki, jak można było przewidywać. Aby stanąć na podium nie trzeba było nawet dorzucić do 80 metrów. W normalnych okolicznościach nikt nie zabrałby Polakom dwóch medali.

Co dalej? Już po eliminacjach zastanawiały słowa Nowickiego, który na pytania o swoje słabsze rzuty odpowiadał, że jest mu coraz trudniej, że przychodzą młodsi. To prawda, ale przecież w ciągu dwóch miesięcy od Rzymu lat mu nie przybyło. Po prostu coś zawiodło.

Obaj mają po 35 lat i niestety zbliżają się już do końca swoich karier. Fajdek zapowiada, że chce dociągnąć do kolejnych igrzysk. Oby rzucał jak najdłużej, podobnie jak Nowicki. Czy jednak w Los Angeles obaj będą jeszcze w wielkiej formie? A jeśli nie, to czy doczekamy się następców naszych legend?

Źródło artykułu: WP SportoweFakty