WP SportoweFakty: Mam wrażenie po lekturze pana ostatniej książki, że pogniewał się pan na sport. Czy sport jeszcze może być piękny?
Tadeusz Olszański: Ależ nie pogniewałem się. Sport w dalszym ciągu mnie fascynuje, ale obserwuję ogromną ilość negatywnych zjawisk. Zresztą od samego początku sportu olimpijskiego już to było. Chęć zwycięstwa przeważała nad zasadami reguł gry. Sport w pewnym momencie bronił się przed tym zbyt intelektualnie dzieląc na amatorów, profesjonalistów, co brzmi dziś śmiesznie, biorąc pod uwagę, że przecież sportowcy w krajach socjalistycznych byli zawodowcami o statusie amatorów.
To podważa całą historię igrzysk, bo oznacza że połowa świata zbudowała swoją potęgę sportową na fikcji.
- To wynikało z przyczyn politycznych, sport wynagradzał niepowodzenia ekonomiczne. Związek Radziecki włączył się do ruchu olimpijskiego w Helsinkach w 1952 roku, a NRD chcąc udowodnić swoją wyższość nad Niemcami zachodnimi wychodził ze skóry i wszedł na drogę zakazanych reguł, dochodziło do różnych bulwersujących sytuacji.
Film o enerdowskich zawodniczkach, które traciły kobiecość w związku z dopingiem jest dość znany. W Polsce powstał nawet głośny reportaż "Zabijali we mnie Heidi" Angeliki Kuźniak.
- Tyle, że doping to jest zbyt łagodne określenie. Tamtejsi lekarze doszli do wniosku, że jeśli idzie o kobiety, to one uzyskują szczególną aktywność w pierwszych miesiącach ciąży. W związku z tym te dziewczyny miały nakaz zajścia w ciążę, czy to z partnerem, czy z trenerem czy z przygodnego związku. Potem, po imprezie, wywoływano poronienie. Po latach wychodzi, że było to stosowane nagminnie.
Sukces ponad wszystko.
- Oczywiście. W dzisiejszych czasach mediów, reklam, pieniędzy, utożsamiania się politycznego, nawet nacjonalizmu, który jest na stadionach, sport stał się zjawiskiem znacznie szerszym niż teatr, kino i literatura razem wzięte. Dla sportu trzeba nowego "przyłożenia". Co chwila więc wychodzą i będą wychodzić nowe oszustwa. Jak ostatnio z Kołeckim ("Gazeta Wyborcza" ujawniła, że tuszowano stosowanie przez niego dopingu - red.), a więc zawodnikiem, którego bardzo szanowałem i lubiłem.
Z drugiej strony to oburzenie jest o tyle sztuczne, że możemy a priori przyjąć, że ciężary i doping zawsze idą w parze. Pewien znajomy trener zobrazował to kiedyś tak: "Jeśli zawodnik miałby zjeść na obiad 50 kotletów, to daję mu zamiast tego jedną tabletkę".
- Tak, chyba tak. Doping jest niemal od zawsze. Sięga początków XX wieku, gdy jeden z maratończyków padł na mecie z wycieńczenia. Okazało się po jakimś czasie, że brał zastrzyki ze strychniny, które normalnie podawano koniom przed wyścigami. To wyszło po jego śmierci. Ale przykładem dramatycznym był wyścig kolarski drużynowy, gdy Duńczycy Knut Jensen i Joergen Joergensen stracili przytomność na trasie i trafili do szpitala. Jensena nie udało się uratować. Sekcja zwłok wykazała, że zażył środki stymulujące, w tym dużą ilość amfetaminy. Od tego momentu rozpoczęła się oficjalna walka z dopingiem. Wprowadzono WADA, biuro zajmujące się kontrolą. Ale to nie jest taki szybki proces, bo dopiero w Meksyku, a więc 8 lat później, wprowadzono eksperymentalną kontrolę antydopingową.
To walka skazana na przegraną, którą trzeba toczyć tak jak się toczy z przestępczością.
- Zdecydowanie. Tamta śmierć w Rzymie to była rzecz dramatyczna. Byłem wtedy na igrzyskach, ale myśmy o tym nie wiedzieli, bo to zostało ukryte przed opinią publiczną. To nie było tak jak potem z Benem Johnsonem, gdy wszystko wyszło na jaw od razu.
Ale skoro mówiliśmy o NRD…
- ... to było zwyrodnienie. Na igrzyskach w Moskwie, czego byłem świadkiem, wszystkie właściwie wschodnioniemieckie zawodniczki mówiły bardzo grubymi głosami. Na konferencji prasowej zapytano o to trenera, na co on odpowiedział: "One przyjechały tutaj pływać a nie śpiewać". Po upadku NRD to wszystko zaczęło wychodzić, a całe sztaby medyczne z Lipska, przeniesiono do Chin. I na tym zbudowano tamtejszy sport. Przecież nie było przypadkiem, że chińskie zawodniczki zdyskwalifikowano tuż przed mistrzostwami świata w Australii w 1998 roku. Żądza medalu jest jak widać ogromna. Tak samo Kołecki musiał mieć dosyć srebrnych medali. Jest teza, która głosi, że sportowcy dzielą się na tych, którzy stosują doping i na tych, którzy wpadli na dopingu.
Może po prostu należy zalegalizować doping?
- Jest to często lansowane, ale zalegalizowanie dopingu oznacza godzenie się na skrócenie życia. Jeśli komuś się powie: "Słuchaj, zdobędziesz złoto, ale będziesz żył 20 lat krócej", to on się na to zgodzi. Z perspektywy sukcesu, młodości, człowiek pomyśli "a co to jest te 20 lat i tak nie chcę żyć jako stary człowiek". Dlatego to normalne, że ta walka z dopingiem musi być podtrzymana.
Ale ta walka nie ma końca. O ile stosowanie dopingu w latach 60. było jeszcze szokiem, to dziś, jakby to źle nie zabrzmiało, nauczyliśmy się z tym żyć. Stało się to przykrą normą.
- Niestety. Dlatego i walka musi być zdecydowana. A więc zawodnicy muszą podawać miejsca pobytu i do kontroli dopadani są w najmniej oczekiwanych momentach, często krępujących dla nich. Ale i teraz istnieją możliwości omijania kontroli. Przypadki Kołeckiego czy Armstronga pokazują, że pieniądze odgrywają tu ogromną rolę i ci zawodnicy są dopuszczani. Stosowanie dopingu ma jeszcze jednego sojusznika w postaci korupcji. Pieniądze są olbrzymie, więc korupcja jest normą. A jednak oglądając igrzyska, wspaniałe mecze, widzimy, że sport wszedł na nieodwracalną drogę przymusu zachwycania fanów. Więc jest instrumentem wykorzystywanym politycznie i medialnie. Przykłady, choćby Super Bowl, pokazują, że oprócz wojen czy polityki to właśnie sport jest najbardziej oglądanym "widowiskiem telewizyjnym". Teraz świat czeka na igrzyska w Rio de Janeiro, gdzie powstaje pytanie czy to się wszystko zmiesza. Choć osobiście wykluczam, żeby było zagrożenie terrorystyczne. Ruch olimpijski przeszedł próbę z terrorem w Monachium w 1972. Od 1976 roku wszystkie igrzyska odbywają się pod specjalnym nadzorem.[nextpage]Ale jest stara zasada IRA, że jeden zamach w Londynie jest wart więcej niż 10 zamachów w Dublinie.
- Oczywiście, co tu dużo mówić, bywają wyjątki, jak choćby we Francji, terroryści próbowali wejść na stadion i ostatecznie wysadzili się obok. Terroryści wiedzą, że na zdarzenia sportowe są skierowane oczy całego świata i ruch terrorystyczny będzie dążył do tego, by pokazać swoje możliwości. A że dysponują szaleńcami, dla których samobójstwo nie jest problemem, sytuacja jest nieprzewidywalna.
Na podstawie zamachów terrorystycznych w Monachium zbudował pan swój sprzeciw w sprawie mieszania sportu z polityką.
- Dokładnie.
Ale też połączył pan to ze sprawą Johna Carlosa i Tommiego Smitha, którzy w 1968 roku wykonali gest poparcia dla Czarnych Panter.
- Tak było, ale też zdaję sobie sprawę, że przy wszystkich idealistycznych celach barona Pierre'a De Coubertina, one też miały charakter polityczny. Po pierwsze igrzyska miały zastąpić wojny, po drugie stanowiły równowagę dla pokonanej przez Prusy Francję. Ta musiała płacić kontrybucję, za którą Niemcy odkrywali starożytne wykopaliska w Grecji. Więc był to pewien rewanż De Coubertina. Miał zwrócić uwagę na Francję.
Z drugiej strony igrzyska w Berlinie w 1936, potem igrzyska, które się nie odbyły, czyli Tokio 1940…
- Owszem igrzyska w Berlinie były wykorzystaniem idei olimpijskiej dla wykazania wyższości rasy germańskiej. Na szczęście nie udało się dzięki Jesse Owensowi, który dowiódł, że tzw. "Ludzie gorszej rasy" są lepsi od Niemców. A więc to było wielkie polityczne zwycięstwo sportu. Potem już polityka była wszechobecna jak instrument propagandowy krajów socjalistycznych czy w najnowszej historii Soczi jako pokaz potęgi. Zresztą każde Igrzyska były pokazem siły, możliwości turystycznych i tak dalej. Dziś już nie da się oddzielić sportu od polityki. Do tego ogromne pieniądze sprawiły, że sportowcy masowo zmieniają barwy narodowe, mamy choćby całą masę biegaczek kenijskich w barwach krajów arabskich. Ale ludzi to nie interesuje, bo pasjonują się wynikiem.
Wspomniany bieg Owensa można uznać za najbardziej spektakularny moment w historii sportu olimpijskiego?
- Nie jestem w stanie odpowiedzieć. Ale faktycznie mija 80 lat od tego momentu i nadal o tym mówimy. A swoją drogą Owens był pariasem w Stanach Zjednoczonych, bo wtedy czarna ludność nie miała pełnych praw. Trochę lat jeszcze upłynie do momentu wystąpień pastora Kinga. Owens był człowiekiem ubogim i za swoje cztery złote medale nie dostał nawet centa. Więc żeby mu to jakoś wynagrodzić, ludność murzyńska zebrała 10 tysięcy dolarów. Kiedy triumfalnie wieziono go przez Nowy Jork, ktoś ten woreczek pieniędzy zebranych przez biednych Afroamerykanów wrzucił do samochodu. Dla niego był to jednak ogromny majątek, ale mimo wszystko, by potem się utrzymać, Owens ścigał się z końmi na pokazowych zawodach.
Mówiliśmy o ideach Barona De Coubertina. Zastanawiam się czy to nie jest trochę za bardzo wyświechtane. Bo jednak baron, wówczas już prezydent honorowy MKOl, przyklasnął organizacji igrzysk przez Berlin, zresztą po latach wyszło, że zyskał na tym.
- Tak, wyszło, że ludzie Hitlera kupili igrzyska, najpierw zimowe w Garmisch Partenkirchen, potem letnie w Berlinie. Obie imprezy stały się emanacją faszyzmu. Baron dał się oszukać. Jeden z pisarzy, Guy Walters przytacza, że na konto fundacji barona kancelaria Fuehrera wpłaciła 10 tysięcy marek. Przykry fakt. Natomiast igrzyska, które odbywały się po II Wojnie Światowej, w Rzymie, Tokio i Monachium, były formą przywracania państw osi do światowego społeczeństwa. Była to szansa pokazania się tych krajów z dobrej strony.
Czyli mówienie, że kiedyś było pięknie, a dziś sport to polityka jest dość naciągane.
- Dokładnie tak.
Rozmawiał Marek Wawrzynowski
Zobacz video: Dwunastu kandydatów na selekcjonera kadry
{"id":"","title":""}
Źródło: TVP S.A.
Zawody polegają na tym aby kamulfować i u Czytaj całość