Marcin Gienieczko chciał zdobyć Górę Newtona (1713 m n.p.m.), czyli najwyższy szczyt archipelagu polarnego Svalbald. Polak jednak trafił na bardzo niebezpieczne warunki atmosferyczne. Prędkość wiatru dochodziła do prawie 150 km/h, a temperatura spadła do 35 stopni Celsjusza poniżej zera.
Nasz rodak w pewnym momencie znalazł się w tarapatach. Wezwał pomoc, ale ratownicy nie byli w stanie po niego wyruszyć z powodu pogody. Ganieczko nagle znalazł się na granicy życia i śmierci.
Jego brat potem zdradził, że Marcin wysłał mu wiadomość, że umiera. Na szczęście ostatecznie ratownicy ruszyli z pomocą i dotarli w samą porę. Ganieczko jest już bezpieczny, a niedawno zamieścił pierwszy wpis na Facebooku.
ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: poznaj człowieka, który strzela gole w... budowlanych rękawicach
Podróżnik przed wyruszeniem na Górę Newtona dostał od syna list. Miał go przy sobie, gdy nie wiedział, czy jeszcze wróci do domu. To właśnie myśli o dziecku towarzyszyły mu, gdy toczył walkę o życie.
"Mój najdroższy syn stał się moją największą motywacją życia. Zwyciężyć, znaczy przeżyć. Kiedy mówią ci w telefonie satelitarnym, elita światowego ratownictwa, czyli Norwegowie i nie z tej kontynentalnej części, cytat: "Robimy wycof, nie damy rady ". Siła wiatru 147 km/h plus zamieć, widoczność 1 m. Musisz przeżyć tę noc. Zrozumiałem, że zwyciężyć, znaczy przeżyć... Moją motywacją był Igor, miłość mojego życia. Ochłonę, napiszę więcej. Jestem na badaniach. Dziękuję wszystkim za wsparcie" - pisze Ganieczko na Facebooku.
"Wysłał wiadomość, że umiera". Brat Gienieczki przeżył koszmar >>
Trwa akcja ratunkowa w Arktyce. "Marcin żyje, oczekuje na pomoc" >>