Polacy spełnili marzenie na Grenlandii. Najpiękniejszy był… brak internetu!
Polscy podróżnicy - Jędrzej Józefowicz i Piotr Kilian - przeszli w dwie strony szlak Arctic Circle Trail. Pokonali ok. 440 km, ciągnąc za sobą ciężkie sanie. Po powrocie pewna Australijka przekazała im zaskakującą wiadomość.
W marcu Józefowicz i Kilian pokonali pieszo znany w Arktyce szlak Arctic Circle Trail, ciągnąc za sobą ważące ponad 40 kg sanie. Wyruszyli z Sisimiut (drugie co do wielkości miasto na Grenlandii), dotarli do Kangerlussuaq, a następnie przebyli drogę do lodowca. Ich celem był punkt oznaczony na mapie jako "Ice Cap Point 600'". Następnie zaś wrócili do Sisimiut.
Na szlaku spędzili 23 dni (od 3 marca do 25 marca; na lodowiec dotarli 14 marca), pokonując łącznie ok. 440 km. - Przeważnie szliśmy ok. 20-25 km każdego dnia. Zdarzył się jeden rekordowy dzień, gdy zrobiliśmy 42 km, ale bywały także odcinki krótsze, np. 14 km - wyjaśnia Jędrzej Józefowicz.
ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: Polski koszykarz zszokował. "Prawdziwe czy oszukane?"Z saniami niczym z... psem na smyczy
Z Arctic Circle Trail mierzy się każdego roku ok. 1000 śmiałków. Większość udaje się na Grenlandię latem. Polacy uznali, że wolą przejść szlak w zimowych warunkach.
- Temperatura wahała się od minus 5-8 stopni do minus 20 stopni. Myślałem, że będzie niższa, ale nie było tak źle. Byliśmy dobrze przygotowani, sprzęt zrobił swoje. Mieliśmy śpiwory, które zapewniłyby nam komfort nawet przy temperaturach minus 30-40 stopni. Najgorsze było wychodzenie z ciepłego śpiwora na mróz - wspomina podróżnik z Wielkopolski.
- Sanie nabierały prędkości, podcinały nam nogi. Musieliśmy odpinać linki od szelek. Najpierw zjeżdżały sanie, a my szliśmy za nimi. Poprawiałem sobie humor, mówiąc, że czuję się tak, jakbym prowadził psa na smyczy - śmieje się nasz rozmówca.
Internet? "Było mi bez niego dobrze"
"Nie ma zasięgu telefonii komórkowej i nie ma możliwości zakupu choćby tabliczki czekolady na całej długości. Tam naprawdę jesteś zdany na siebie" - takie słowa widnieją na oficjalnej stronie Arctic Circle Trail.
Józefowicz i Kilian na prawie miesiąc zostali pozbawieni dostępu do internetu. Wysyłali jedynie krótkie wiadomości przez komunikator satelitarny, które narzeczona i przyjaciel Jędrzeja publikowali na ich profilach w mediach społecznościowych.
Jak poradzili sobie bez wszechobecnego w dzisiejszych czasach internetu?
- Wszyscy pytają mnie "Jędrek, co zapamiętasz z tej wyprawy?". Odpowiadam: właśnie ten brak internetu! To była dla mnie najpiękniejsza część wyprawy. Pracowałem w ostatnich latach jako dziennikarz. Musiałem być ze wszystkim na bieżąco. Najpierw w lokalnej gazecie musiałem wiedzieć, co dzieje się w powiecie. Później, gdy współpracowałem z ogólnopolską gazetą, musiałem śledzić wszystkie media w Polsce. Czułem się tym wszystkim przebodźcowany. Dlatego na Grenlandii w ogóle nie tęskniłem za internetem. Było mi bez niego dobrze. Włączyłem go tylko po to, by zadzwonić do narzeczonej, żeby zobaczyć ją i usłyszeć na Messengerze - relacjonuje Jędrzej Józefowicz.Po zakończeniu wyprawy Polaków poprosiła o spotkanie Australijka o imieniu Lisa, która jest opiekunką szlaku, prowadzi dokumentację. Brakowało jej informacji na oficjalną stronę internetową o zimowych przejściach.
- Nagraliśmy z nią podcast. Byliśmy jej drugimi gośćmi, wcześniej wypowiadało się dwóch Grenlandczyków i Duńczyk, którzy przeszli szlak w jedną stronę. Zapytaliśmy Lisę, czy był ktoś, kto zimą pokonał pieszo Arctic Circle Trail w dwie strony. Odpowiedziała, że nigdy o tym nie słyszała. Prawdopodobnie więc jesteśmy jedynymi osobami, które to udokumentowały. Prosiłbym jednak, by nie traktować tego w kategoriach rekordu. To nie było naszym celem. Okazało się jedynie "skutkiem ubocznym" - zaznacza nasz rozmówca.
Podczas każdej wyprawy zdarzają się momenty kryzysowe. Jędrzej i Piotr także ich nie uniknęli.
- Gdy szliśmy w stronę lodowca, to na ok. 10 km przed Kangerlussuaq nagle… skończył się śnieg. Szliśmy po kamieniach, piachu, później trochę asfaltem. Nasze sanki się przedziurawiły. Moje posklejaliśmy taśmą. Te od Piotra zostały wyrzucone do kontenera na lotnisku. Spotkaliśmy tam Polaków, którzy przeszli szlak w jedną stronę i czekali na lot do Kopenhagi. Podarowali Piotrkowi swoje sanki, też były lekko uszkodzone, ale i tak w lepszym stanie niż moje - dodaje podróżnik.
U Grenlandczyka w garażu
Przejście szlaku nie było jedynym wyzwaniem. Polacy wrócili do Sisimiut w sobotę 25 marca, a lot powrotny do Polski mieli dopiero w czwartek. Nie mieli gdzie spać.
Po powrocie do Polski Józefowicz i Kilian dzielą się wrażeniami z wyprawy na Grenlandię, uczestniczą w prelekcjach. Jak sami podkreślają, chcą nie tylko mówić o słynnym szlaku, ale przede wszystkim inspirować innych do walki o marzenia.
- Pokazujemy, że warto je spełniać. Skoro my, zwykłe chłopaki, możemy zrobić coś niezwykłego, to każdy też może - kończy rozmowę z WP SportoweFakty Jędrzej Józefowicz.
Czytaj także: Naukowcy łapią się za głowy. Polak pobił rekord Guinnessa
Czytaj także: Podjęli się trudnego wyzwania. To może być pierwszy taki wyczyn Polaków