Wojciech Potocki: Kiedy powiedziałem znajomym, że spotkam się z Agatą Wróbel. Od razu zapytali czy to ta, która w Londynie zarabiała na życie sortując śmieci. Sensacja stała się ważniejsza niż pani olimpijskie medale.
Agata Wróbel: Szkoda, że zapamiętali akurat to. Ja, jak na razie, do londyńskich wspomnień nie wracam. Stanowczo wolę te olimpijskie.
Za to wróciła pani do ciężarów. Po to żeby pojechać do Londynu w nowej, tej zdecydowanie lepszej roli?
- Do igrzysk olimpijskich w Londynie jeszcze bardzo daleko. Po drodze czeka mnie kilka ważnych startów, ciężkie treningi, no i trzeba zrobić jakiś poważny wynik (uśmiech).
Niech pani powie, ale szczerze. Dlaczego, po prawie czterech latach nieobecności, wróciła pani na pomost?
- (długa chwila milczenia) Sama dużo o tym myślałam. Zakończyłam karierę z powodu nadgarstka. Musiałam szukać jakiegoś wyjścia, jakichś lekarzy, którzy mogliby się zająć tą ręką. Pomyślałam sobie wtedy, że jedynym prawdziwym powodem mojego rozbratu z ciężarami była tylko kontuzja. Jeśli więc udałoby się coś zrobić z moim nadgarstkiem to "nie ma problemu" - mogłabym dalej ćwiczyć. Tak się stało, miałam operowaną rękę i jest OK. Na razie przynajmniej.
Niedawno pani wystartowała w pierwszych, po tej długiej przerwie, zawodach. Wynik 200 kilogramów w dwuboju, nie rzucił nikogo na kolana.
- Tak, na igrzyskach miałam przecież 295. Gdyby nie kontuzja biodra to pewnie mój ostatni rezultat byłby lepszy. Co najmniej o dwadzieścia kilo - tak myślę. Nie spodziewajcie się jednak, że po takiej przerwie i trzech miesiącach treningu wyrwę 120 kilogramów i podrzucę 170. To jest po prostu niemożliwe.
A co mówi trener Soćko? Wierzy pani, że uda się wrócić do formy sprzed lat. Albo wypracować jeszcze lepszą?
- Na dziś staram się jak najwięcej trenować i robię wszystko, by poprawić moje wyniki, ale jak tak patrzę w przyszłość i słyszę ile podniosły Chinki… . Że to jest grubo ponad 300 kilo to mi się czasami zdaje wręcz niemożliwe. Tak naprawdę uważam, że te 290 jestem w stanie do Londynu "zrobić". Nawet jeśli teraz wydaje się że świat uciekł, to na olimpijskim pomoście wszystko będzie możliwe. Można na przykład spalić swoje podejścia i tak naprawdę liczy się tylko ten jeden dzień w którym startujesz. Ale może się zdarzyć tak, że już do formy z igrzysk w Sydney nigdy nie wrócę.
Oglądała pani w Londynie pekiński finał swojej kategorii?
- Nie, bo nie miałam telewizora, a Anglicy są nastawieni tylko na swoje medale i szczerze mówiąc podnoszenie ciężarów ich nie interesowało.
Jak pani znosi psychicznie powrót do ciężarów? Po tych ostatnich operacjach czuje pani, że wszystko jest w porządku?
- Myślę, że poczuję się lepiej, jeśli wystąpię w jakichś poważniejszych zawodach i zajmę znaczące miejsce. Nie zakładam od razu, że znajdę się na podium, ale liczę po prostu o dobrym miejscu. To bardzo podbuduje mnie psychicznie.
A podczas treningów? Czuje pani jeszcze ból ręki?
- Nie chciałam o tym za dużo mówić. Na razie wygląda to dobrze, chociaż czasami mnie trochę pobolewa. Ból jest bólem i trzeba czasami nauczyć się z nim żyć. Wcześniej wytrzymałam trzy lata z bolącym nadgarstkiem. A teraz zobaczymy jak będzie.
Wystartuje pani na mistrzostwach Europy w Mińsku. Co zamierza tam osiągnąć?
- Niedawno była konferencja prasowa i trenerzy mówili o celach (śmiech). A ja? Zostało jeszcze trochę czasu, zobaczymy… Na razie staram się zajmować treningiem. Wyniku specjalnego nie zrobiłam, ale mam nadzieję, że do kwietnia dołożę jeszcze kilkanaście kilogramów. O medalu na razie nie myślę, ale chciałabym być w ósemce.
Czy ta ósemka jest ważna, dlatego, że poczuje się pani silna, czy może dlatego, że da stypendium?
- Wiadomo, stypendium jest potrzebne, bo trenując trzeba też mieć jakieś środki do życia. To przecież normalne. Zawsze tak było, że sportowcy walczyli o stypendia. Nie wiem tylko czy trzeba być w najlepszej szóstce, czy ósemce.
Jak wyglądał pani pierwszy po czerech latach trening. To była od razu sztanga, czy tylko pani na nią popatrzyła z daleka?
- Nie pamiętam, ale jeśli była sztanga, to "goła" (śmiech). To maksimum co mogłam zrobić. Oprócz tego jakieś tam ćwiczenia ogólnorozwojowe, jak to zwykle na początku.
Ciężko było?
- Wrócić do treningu było niezmiernie ciężko i trwało to bardzo długo. Wszystko było okropnie męczące, zdarzały się załamania, czasami nie widziałam sensu tego powrotu, ale ja już wcześniej najbardziej bałam się tego początku. Wszystko, cokolwiek zrobisz, jest okropne. Siłownia, każdy trening… Potem jednak wpada się w ten rytm. Robisz rozgrzewkę, dźwigasz i jakoś idzie.
A kto panią najbardziej wspierał? Trener Soćko?
- (uśmiech) Wszyscy starali się mnie podtrzymywać na duchu. Wiadomo było, że nie będzie łatwo. Ja już wiele razy wracałam do dźwigania, ale nigdy jednak nie była to aż tak długa przerwa. Teraz powoli czuję, że idę w dobrym kierunku.
Kiedy pani myśli o Londynie, to marzy o trzecim medalu olimpijskim?
- Marzę, marzę, oczywiście, że marzę. Dla mnie byłoby to coś wspaniałego. Na razie jednak trzeba się tam zakwalifikować i między innymi po to trenuję.
A jak pani odbiera to całe zamieszanie i zainteresowanie mediów pani osobą?
- Zainteresowanie, hm… . Jak to powiedzieć? Są media, które chcą napisać to co się ze mną naprawdę działo. I to jest OK, ale są też tacy dziennikarze, którzy piszą tak, jakby sami sobie zadawali pytania i sami na nie odpowiadali. Do tego jeszcze bezczelnie twierdzą, że ze mną rozmawiali. Z takimi mediami natychmiast kończę kontakty. Moim zadaniem jest dźwiganie ciężarów i zdobywanie medali. Oczywiście nie ucieknę od pewnych spaw osobistych, ale jeśli ktoś ze mną gra nie fair, to niestety… Przecież ja nikomu, tak naprawdę, krzywdy nie zrobiłam.
To wróćmy do dźwigania. Trener Soćko mówił o nieczystych metodach dochodzenia do rekordów. Czy słysząc o tych niebotycznych wynikach nie pomyślała pani sobie: "Kurczę po co ja się tak meczę? I tak ich nie dogonię".
- Oficjalny rekord świata wynosi teraz 326 kilogramów w dwuboju.
To prawdziwy kosmos.
- No tak, dla mnie też. Nieoficjalnie słyszy się, że Chinka podrzuciła dwieście, inna Chinka wyrwała sto pięćdziesiąt, ale nikt tego nie chce potwierdzić. Dla mnie liczy się Koreanka, która robi dobre wyniki i Chinka, z którą już wcześniej startowałam. Ona podrzuca około 180 kilogramów, ale kiedy walczyłyśmy na pomoście wyrwała bardzo niewiele.
Kiedy pani słyszy o tych ogromnych ciężarach Chinek, a sama na razie podnosi w dwuboju 200, to nie ma pokusy żeby wziąć coś zakazanego i szybko pójść w górę?
- Nie mam takiej pokusy i nigdy nie miałam. Jestem, i zawsze to podkreślam, przeciwko jakiemukolwiek dopingowi. Dla mnie walka fair play jest najważniejsza i kiedy słyszę, że nawet w Polsce trzynastolatek, który ledwo dotknął sztangę, już coś wziął, to ręce mi opadają. Miałam w swojej karierze taki rok. Nie pamiętam teraz czy to był rok igrzysk Sydney, czy może po, w każdym razie biłam rekordy świata i zdobywałam medale. Kontrolowano mnie wtedy, nie przesadzam, chyba co miesiąc. To było 12 czy nawet 13 kontroli antydopingowych i wszystkie były negatywne.