Marcin Frączak: Na co liczy pan podczas zawodów Pucharu Europy w Szczecinku?
Krzysztof Bernatowicz: W zeszłym roku byłem zwycięzcą w klasyfikacji generalnej Grand Pix składającej się z czterech zawodów. Również w skokach byłem pierwszy. W tym roku nie będę mógł uczestniczyć w czterech cyklach. W Szczecinku liczę na podium przede wszystkim w skokach. Jest jeszcze jazda figurowa i slalom, tu też mogę sprawić niespodziankę.
Co jest dla pana priorytetem w narciarstwie wodnym: skoki czy jazda figurowa?
- Szczególnie zależy mi na skokach, do nich najbardziej się przygotowuję. Liczę na medal na mistrzostwach świata w Izraelu, które zostaną rozegrane w październiku. W zeszłym roku pobiłem rekord Polski, skoczyłem 57,9 m. Spodziewam się też medalu w trójkombinacji, która stanowi sumę punktów trzech konkurencji: skoków, jazdy figurowej oraz slalomu.
Przeciętny kibic nie ma kłopotów z odbiorem skoków czy slalomu. Jak jednak laikowi wytłumaczyłby pan jazdę figurową w narciarstwie wodnym?
- W jeździe figurowej są dwa przejazdy po 20 sekund. Federacja stworzyła listę figur, spośród których każda jest punktowana. System jest oparty na punktacji 0 lub 1. Albo zawodnik zrobił jakąś figurę i dostanie za nią punkty, albo nie i wtedy ma 0. Figury to obroty, skoki przez linkę, salta. Oddzielną dziedziną są figury, gdy zawodnik wykonujący je ma zaczepioną linkę na nodze.
Jak pan trafił do narciarstwa wodnego?
- Zacząłem trenować w wieku 10 lat, teraz mam 23. Jestem zawodnikiem Ski-Line Szczecin. Do reprezentacji Polski po raz pierwszy dostałem się w wieku 17 lat, a więc stosunkowo późno. Jestem w niej do tej pory. A jak się zaczęło? Zwyczajnie, od jazdy rekreacyjnej.
Czy z uprawiania narciarstwa wodnego można się utrzymać?
- Na początku było bardzo ciężko. Teraz kadra ma stypendia z Ministerstwa Sportu, a także większość nas z Ministerstwa Edukacji. Wielu z nas bowiem studiuje. Ja jestem wspierany również przez sponsora - przedsiębiorstwo budowlane.
Narciarstwo wodne to spora szybkość, przy której upadek na wodzie pewnie nie należy do najprzyjemniejszych. Do jakich kontuzji dochodzi w pana dyscyplinie?
- Podczas jazdy figurowej często linka zaczepiona jest o nogę zawodnika. Wtedy nie mamy możliwość puszczenia linki. Przy upadku szybko musi zareagować osoba siedząca w łódce, bo tylko ona może wczepić zawodnika. Jeśli trwa to zbyt długo, dochodzi do kontuzji. Przy prędkości 30 km na godzinę i oporze wody, czasami dochodzi do kontuzji stopy, biodra czy nawet do złamania nogi. W skokach jest trochę inaczej. Szybujemy na wysokości około siedmiu metrów. Po upadku z tej wysokości odbijamy się od wody. Wszyscy porównują to do uderzenia o beton, ale to jest coś innego. Nie ma przecież zadrapań, otarć skóry.
Narty wodne to oczywiście trening na wodzie. Jednak w naszych warunkach klimatycznych zimą nie można trenować na akwenie. Jak wtedy utrzymuje pan formę?
- Czasami jeździmy zimą do ciepłych krajów i tam trenujemy. Gdy zostajemy w Polsce, to zajęcia odbywają się na sucho, z linką. Pozostają też zajęcia ogólnorozwojowe.
Główna impreza w tym sezonie to październikowe mistrzostwa świata w Izraelu. Wspomniał pan wcześniej, że liczy tam na medal. Jak duże są szanse na podium?
- Liczę na medal w skokach i to wcale nie po cichu. W zeszłym roku podczas mistrzostw Europy byłem pierwszy po eliminacjach. W finale spadłem na czwarte miejsce. Mistrzostwa świata można porównać do mistrzostw Europy. Dlaczego? Dlatego, że w tej dyscyplinie główną rolę odgrywa Europa.
Jaki wynik powinien zagwarantować medal w skokach?
- 60 metrów powinno dać medal, a kto wie czy nawet nie złoty. Na treningach oddawałem skoki na taką odległość.