- Z jednej strony czuję się dobrze, ponieważ ludzie wiedzą, że byłem ostatnim prawdziwym mistrzem. Ale jednocześnie smucę się z powodu wielkiej luki, którą pozostawiłem. To żenujące, że wszyscy chcą walczyć z braćmi Kliczko, a kiedy potem stoją w ringu, to albo są wystraszeni, albo słabo przygotowani. Na świecie jest za mało klasowych pięściarzy - powiedział dla Die Welt Lennox Lewis, cytowany przez serwis bokser.org.
44-letni Brytyjczyk zapewnił również, że nie wróci na ring, mimo iż kilka razy namawiał go do tego Witalij Kliczko, pałający żądzą rewanżu za porażkę z 21 czerwca 2003 roku.
- Po co jeszcze raz boksować? Byłem najlepszym ciężkim moich czasów, przełamałem długoletnią amerykańską dominację. Po Rockym Marciano i Gene Tunneyu, jestem dopiero trzecim mistrzem świata wagi ciężkiej, który odszedł jako czempion. To historia, która wiele dla mnie znaczy - dodał Lewis.
O sytuacji w światowym pięściarstwie wypowiedział się też Emanuel Steward. Trener Władimira Kliczko wie, dlaczego Ukrainiec wciąż nie jest nadmiernie poważany w Stanach Zjednoczonych, mimo że zdominował swoją kategorię wagową.
- Fani boksu z USA byli przyzwyczajeni, że ich rodacy kontrolują wagę ciężką, ale Lennox Lewis to zmienił i został zaakceptowany na tym rynku w końcówce swojej kariery. Amerykańscy kibice nadal jednak nie tolerują dominacji Europejczyków. Władimir Kliczko nie miał jeszcze niszczycielskiego występu w USA. Wszystko, co musi zrobić, to wykonać dewastujący nokaut i pokonać na przykład Chrisa Arreolę czy Aleksandra Powietkina. Wówczas Ameryka go doceni - powiedział dla boxingscene.com Emanuel Stward, którego słowa cytuje portal bokser.org.
Póki co Ukraińca czeka starcie z Rusłanem Czagajewem, do którego dojdzie w sobotę na stadionie Veltins Arena w Gelsenkirchen. W pojedynku z Uzbekiem Kliczko będzie bronił pasów mistrza świata trzech organizacji: IBF, WBO oraz IBO.