Artur Kielak - jeden z najlepszych pilotów na świecie

Instagram / Artur Kielak / Na zdjęciu: Artur Kielak
Instagram / Artur Kielak / Na zdjęciu: Artur Kielak

Porywisty wiatr na kilka godzin wyłączył lotnisko w Dortmundzie. W tym czasie wylądował tylko jeden samolot, pilotowany przez Artura Kielaka, najbardziej utytułowanego Polaka w akrobacji lotniczej.

W tym artykule dowiesz się o:

Na co dzień jest kapitanem Boeinga 737 w Ryanairze, ale po pracy też lata. Jest założycielem i członkiem Extreme Unlimited Aerobatic Team. Od zawsze marzył o lataniu, a dzisiaj niemal każdą chwilę spędza w powietrzu.

- Wychowałem się przy lotnisku wojskowym w Mińsku Mazowieckim. Tam się zaraziłem lotnictwem patrząc na myśliwce. Marzyłem o tym, żeby być takim pilotem. Moje losy ułożyły się tak, że wyjechałem do Stanów, gdzie robiłem różne licencje. Zawsze chodziło mi po głowie, żeby polatać samolotami bojowymi. W pewnym momencie poznałem bardzo dużo pilotów z eskadry bojowej i wymyliśmy, żeby polatać razem i stworzyć taką eskadrę. Po siedmiu latach starań, takiego drążenia, udało się. Dostaliśmy zgodę na takie coś, a ten kto był w wojsku, dobrze wie, ile musiało ich być. Trzy lata temu na pokazach w Radomiu dostaliśmy nagrodę za najlepszy pokaz, a nominowali nas inni piloci - opowiada WP SportoweFakty Artur Kielak.

Bartosz Zimkowski, WP SportoweFakty. Zaryzykuję tezę: spędził pan w samolocie więcej czasu niż w samochodzie.

Artur Kielak: Obawiam się, że jest to teza prawdziwa, a nawet jest to po prostu prawda.

Ale nie dlatego, że nie kocha pan samochodów?

To nie tak, że nie kocham. Lubię je, ponieważ dają mi element prywatności. Natomiast lotnictwo to moja pasja. Mam wrażenie, że czasami po prostu nie wychodzę z samolotu.

Ile godzin spędził pan w samolocie?

Około 13 tysięcy.

Codziennie wsiada pan do niego?

Staram się. Ale dopiero po latach zrozumiałem, że czasami trzeba odpocząć, odciąć się. Kiedyś było tak, że po pracy wsiadałem w jeden samolot, później w drugi. Tak leciało. Nalotowo nie było tego dużo - pilnowałem reżimów godzinowych. Ale codziennie starałem się być w samolocie. Sam mówiłem, że to było bardzo ciężkie uzależnienie. Teraz bardziej nad tym panuję, ale czasami popuszczam hamulce i przenoszę się tylko z samolotu do samolotu.

Latał pan na wszystkich kontynentach? 

Nie. Latałem wprawdzie w Ameryce Środkowej, ale nie polatałem w Ameryce Południowej. Większość szkoleń robiłem w Stanach Zjednoczonych. Kiedy już myślałem, że uda mi się polatać w Andach, to się zaczęło, co się zaczęło, i w ogóle już tam nie można teraz latać.

Pamięta pan najgorsze warunki atmosferyczne, które dały panu mocno w kość?

Zależy też, na jakim typie samolotu, bo mają one różne minima. Najcięższe warunki miałem w samolocie liniowym, bo na nich lata się praktycznie w każdych warunkach: zamieć śnieżna czy burze. Ostatnio nie udało mi się wylądować w miejscu docelowym w Grecji, ponieważ był cyklon. Nie zaryzykowałem stresu pasażerów, żeby w ogóle podchodzić do lądowania. Wiele razy zdarzało mi się lądować w limitach wiatrowych samolotu. Pamiętam kilka miesięcy temu, jak lądowaliśmy w Dortmundzie, wiało dokładnie tyle, ile może w przypadku tego typu samolotu. Mocne porywy wiatru bocznego, krótki pas. Byliśmy w sumie jedynym samolotem, który tam wylądował w przeciągu kilku godzin. Pamiętam, że bardzo mocno cieszyłem się, że to mi się udało. W takich warunkach Boeing ma przewagę nad Airbusem.

Pytałem o warunki atmosferyczne, bo w swojej bogatej karierze przeprowadzał pan nawet przez Atlantyk małe samoloty jednosilnikowe. Jeśli on zawiedzie, to może być nieciekawie.

Na szczęście nie zawiódł, bo tak byłby mały problem z naszą dzisiejszą rozmową. Specyfika latania małym samolotem jest zupełnie inna. Często największym problemem są burze i silne wiatry. Te samoloty są po prostu trzy razy lżejsze niż samochód osobowy.

Powroty z pokazów samolotami akrobacyjnymi też miałem bardzo różne. Czasami nie udawało się dolecieć do domu tylko trzeba było wylądować na innym lotnisku, żeby zdążyć schować samolot przed nawałnicą. Nie pakujemy samolotu do tira i nie wracamy w ten sposób. Za dużo roboty. Po prostu leje się paliwo, wsiada i leci do domu.

Czuje pan jeszcze ekscytację, gdy zasiada pan za sterami Boeinga?

Oczywiście. Najbardziej docenia się to w momencie, kiedy liczba lotów zmniejsza się. Miałem niedawno przerwę 1,5 tygodnia od Boeinga. Latałem w tym czasie innymi samolotami i bardzo fajnie było wrócić. Zaplanować cały lot, wymyślić co z paliwem, zobaczyć jak wygląda pogoda, gdzie polecieć na zapas. To jest cały czas ekscytacja, bo startujemy i za dwie godziny możemy nie wiedzieć, co się będzie działo.

W związku z pandemią ogromna liczba lotów została odwołana.

Miałem dłuższą przerwę niż normalnie. Natomiast moja linia lotnicza utrzymywała sprawność wszystkich samolotów, więc cały czas lataliśmy nimi. Na początku raz na kilka dni, później raz na kilka tygodni. Na pewno jednak te przerwy są jak dotychczas największe w moim życiu, jeśli chodzi o samoloty komunikacyjne. Natomiast wykorzystałem je np. na szkolenia akrobacyjne, przygotowanie nowych zawodników, latanie samolotem turbośmigłowym, zdobywanie nowych licencji.

Mówiąc pół żartem, pół serio myślałem, że posiada pan już wszystkie licencje, biorąc pod uwagę, iloma rodzajami samolotów pan latał.

Mam ich sporo, ale zawsze można mieć więcej. Wyszkolę się teraz lepiej na cięższych śmigłowcach w Stanach Zjednoczonych, a później przekuję to na licencje europejskie. To mam zamiar robić zimą.

Branża lotnicza mocno dostała w kość przez pandemię?

Wygląda, że bardzo mocno. Wiele firm zwolniło bardzo dużo pilotów i pozbyło się samolotów. Ale pandemia tak naprawdę jeszcze się nie zaczęła w tej branży, bo - tak jak w każdym biznesie - to bomba z opóźnionym zapłonem. Początkowo był optymizm, że nadchodzą wakacje i zwiększy się liczba lotów. Okazało się, że nie aż o tyle, ile linie zakładały. To widać. Przygasa lotnictwo, słychać to nawet na radiu. Ruch jest o wiele, wiele mniejszy niż był w tym samym okresie np. rok temu. To jest nawet 20 proc. tego, co widziałem i słyszałem.

Wracając do mniejszych samolotów. Widziałem zdjęcie z Dawidem Kubackim, znanym skoczkiem narciarskim. Dał mu pan wycisk w powietrzu?

Starałem się pokazać mu piękno lotnictwa. Co prawda on już latał - i nie mówię o skokach narciarskich. Ma dużą pasję. Latał na szybowcach, teraz lata samolotami. Natomiast mógłbym go oczywiście zamęczyć w powietrzu różnymi manewrami, ale przecież nie o to chodzi. Pasją trzeba się dzielić, a nie próbować coś udowodnić. Zrobiłem tyle, żeby poczuł chęć rozwijania tego dalej.

Latanie metr nad ziemią do góry nogami wygląda na bardzo niebezpieczny manewr. 

Nigdy nie wylicza się, ile można przelecieć nad ziemią. Zależy od pilota, jaki ma dzień, a przede wszystkim, jakie są warunki atmosferyczne. Wszystko jest bardzo ważne - nawet mocne nasłonecznienie. Wtedy mówię, że jest "większy kontrast kolorów" i lepiej widać trawę czy pas startowy. Czasami pomaga cień samolotu. Natomiast najtrudniejszym lotem na plecach był ten pod kilkumetrowym mostem w Grudziądzu na 100-lecie odzyskania niepodległości. Chciałem zrobić coś, co zostanie zapamiętane na długo i sam mieć fajną pamiątkę.

Co się myśli tuż przed samym manewrem?

Nigdy się nie zastanawiam, co będzie "jeśli". Nie ma na to czasu. Poświęciłem na to całe życie, wiem jak się przygotować do tego. Dalej mogę oczywiście popełnić błąd, ale to jest kilka sekund maksymalnego skupienia.

Przełamać się psychicznie to największa bariera?

Tak. Sam teraz szkolę zawodników od zera i widzę, ile potrzeba, żeby się przełamać, aby zrobić jakąś figurę. To jest krok po kroku. Najpierw przełamanie bariery bólu związanego z przeciążeniem dodatnim, następnie z przeciążeniem ujemnym, a później jeszcze przechodzenie z jednego przeciążenia w drugie. Całe życie to jest kwestia przełamywania się. Ja, mimo iż mam tak duże doświadczenie, też musiałbym się przełamać, żeby wsiąść w nocy w deszczu w śmigłowiec i wylądować gdzieś na budynku w Stanach. Pamiętam jak pierwszy raz wsiadłem do samolotu odrzutowego w Chinach i rozpędziłem go do 600 km/h. Szedłem w locie koszącym, a za chwilę byłem na wysokości kilku kilometrów, przełamując samolot do pionu. Tak to jest w lotnictwie, cały czas trzeba coś przełamywać we własnej głowie.

Obawia się pan jeszcze jakiegoś manewru?

Nie tyle się obawiam, co wiem, że do niektórych rzeczy potrzebuję czasu. Ogranicza mnie też samolot, ale generalnie większość rzeczy, które założyłem sobie, to wykonałem. Mam jeszcze tyle planów w swoim życiu, że mam nadzieję, że uda mi się zrealizować 50 proc. z nich.

W tym roku odbędą się jakieś zawody?

Nie. Wszystkie międzynarodowe zostały odwołane. Ja mówiąc szczerze to nie skupiam się już na zawodach, bo większość rzeczy, które chciałem zrealizować, to zrobiłem przy tych środkach, którymi dysponowałem. Trzeba byłoby mieć dużo środków finansowych, żeby wziąć sporo wolnego w pracy i trenować tyle, żeby móc walczyć o podium. Udało się natomiast wejść do dziesiątki najlepszych pilotów na świecie i zdobyć srebrny medal igrzysk lotniczych. Uważam, że przy tak małym treningu, to i tak dokonałem czegoś, co dotychczas nie udało się żadnemu Polakowi.

ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: sprinterzy w szoku! Tego na mecie nie spodziewali się

Komentarze (0)