Artur Mazur, WP SportoweFakty: "Jestem zaskoczony" - tak skomentował pan wiadomość o zwycięstwie w naszym plebiscycie.
Piotr Kuczera, judoka: Kiedy wśród nominowanych zobaczyłem między innymi nazwiska Błachowicz i Gamrot, nie spodziewałem się zwycięstwa. Nie ukrywajmy tego - judo w Polsce nie jest tak medialnym sportem jak MMA. Cieszę się, że ta statuetka powędrowała w moje ręce. Dziękuję wszystkim, którzy oddali na mnie swój głos.
Wspomniał pan o MMA. Coraz więcej przedstawicieli sportów olimpijskich ląduje w mieszanych sportach walki. Czy taką drogą pójdzie Piotr Kuczera?
Nie mówię tak, nie mówię nie. Na razie skupiam się na judo. To w tej dyscyplinie chcę się realizować i dążyć do wymarzonego celu, a tym jest medal igrzysk olimpijskich. Po zakończeniu kariery judoki transferu nie wykluczam, ale wszystko zależy od tego, w jakim stanie zdrowotnym będę.
ZOBACZ WIDEO: Michał Materla rozmawia z KSW. Do takiej walki może dojść na PGE Narodowym
Czy łatwo jest być judoką w Polsce?
Nie.
Dlaczego?
Trudno o odpowiednie warunki do uprawiania tego sportu. Gdyby nie Centralny Wojskowy Zespół Sportowy, do którego należę, byłoby mi ekstremalnie trudno się poświęcić i skupić jedynie na treningu. Dzięki CWZS mogę spełniać swoje sportowe marzenia.
Jak trafił pan do tego sportu?
Czysty przypadek. Podczas ferii zimowych spodobało mi się, co wyprawia kolega, który trenował judo. Chodził na rękach, robił gwiazdy, wymyki z rąk - to robiło wielkie wrażenie. Po powrocie zapisałem się na judo, nie wiedząc nawet, że są to sztuki walki. Powiem więcej, nawet nie miałem pojęcia, że trenuje się boso. Utkwiło mi w pamięci, jak przed pierwszym treningiem pytałem ojca, jakie buty mam zabrać. Z czasem ta zabawa zmieniła się w sposób na życie.
Kiedy to się stało?
Kiedy zdobyłem pierwszy medal mistrzostw Polski juniorów. Wtedy uświadomiłem sobie, że mogę wygrywać z tymi, którzy jeszcze do niedawna wydawali mi się poza moim zasięgiem. Właśnie wtedy zapaliła się lampka i uwierzyłem, że mogę trochę w tym sporcie namieszać. Już wtedy wymarzyłem sobie, że chcę być pierwszym, który powtórzy sukces Pawła Nastuli z Atlanty.
Jest pan na dobrej drodze. W 2022 roku sięgnął pan po tytuł wicemistrza Europy. Ile trzeba z siebie dać, żeby dojść do tego miejsca?
Tak naprawdę trzeba poświecić całe swoje życie. Kluczem do sukcesu jest reżim treningowy, ale tu nie chodzi tylko o zajęcia na macie. Oprócz dwóch treningów dziennie, musisz dbać o sen, odżywianie, suplementację, regenerację. Wszystko musi być poukładane. Na szczęście na mojej sportowej drodze trafiłem na Piotra Żurawika oraz Marcina Gandyka, którzy razem z trenerem kadry oraz klubowym pomagają wykorzystać mi mój sportowy potencjał. Zdobycie medalu w Sofii było budujące. I nie chodzi tylko o sport. Tuż przed mistrzostwami dowiedziałem się, że będę miał syna. Jechałem na ten turniej pełen szczęścia, ze spokojną głową. Zdobyłem srebrny medal, odprawiając po drodze dwóch mistrzów świata.
Nie tylko ten turniej był udany.
Wygrałem Puchar Świata w Warszawie. W Zagrzebiu na Grand Prix zdobyłem brąz, wygrywając ponownie z mistrzem świata Jorge Fonsecą. Wszystko wskazywało, że podczas październikowych mistrzostw świata mogę się liczyć.
I otrzymał pan cios.
To było najgorsze, co mogło mnie spotkać. We wrześniu, w niegroźnej z pozoru sytuacji na macie uszkodziłem kolano. Diagnoza była fatalna: zerwane więzadło krzyżowe. Nie mogłem w to wszystko uwierzyć. Łudziłem się, że kontuzja nie jest aż tak poważna. Kiedy zeszła opuchlizna, udałem się na konsultacje lekarską do Ośrodka Galen, gdzie profesor Krzysztof Ficek oraz doktor Grzegorz Hajduk rozwiali moje wątpliwości. Musiałem poddać się operacji. Dopiero wracam do treningów na matę.
Jak będzie wyglądała droga na igrzyska w Paryżu, biorąc pod uwagę tak długą przerwę?
Mam nadzieję, że dokładnie tak, jak początek 2022 roku. Wszystko zależy od tego, kiedy zdecyduję się na pierwszy start. W planie mam występ w Mongolii pod koniec czerwca, ale muszę mieć pewność, że jestem w pełni zdrowy i przygotowany. Nie ma co ukrywać, że będę musiał wystartować w paru turniejach, żeby odrobić stracone punkty. W moim przypadku punktowany do igrzysk jest tylko start w Zagrzebiu. Przede mną długa droga.
Przed igrzyskami w Tokio udowodnił pan, że nie ma rzeczy niemożliwych. Wyszarpał pan bilet na igrzyska w specyficznych okolicznościach.
To duży sukces, że tam w ogóle pojechałem po braku powołania na sierpniowe mistrzostwa świata, które w kontekście walki o igrzyska były kluczowe. Po tych zawodach dostałem informację od byłego trenera kadry, że nie będę finansowany przez związek. Startując na koszt własny (środki własne, zebrane przez zbiórkę internetową oraz od klubu i sponsorów - red.), wywalczyłem medal w Perth (końcówka 2019 roku - red.), a do tego dołożyłem brąz w GP Tel Awiwie (na początku 2020 roku). Wtedy powróciłem do łask PZJudo i wywalczyłem siódme miejsce w Paryżu. Uratował mnie COVID i fakt, że wiele zawodów zostało przesuniętych. Do ostatniego turnieju kwalifikacyjnego nie byłem pewny startu na igrzyskach. Mówiąc przewrotnie, wydarłem ten awans rzutem na matę.
Domyślam się, że miał pan podwójną satysfakcję.
Nie ukrywam, że brak powołań podziałał na mnie mobilizująco. Zagryzłem zęby i walczyłem, ale bez wsparcia Artura Kejzy, całego klubu, miasta Rybnik oraz całej mojej rodziny, z żoną na czele, tego awansu by nie było.
Po igrzyskach czołowi zawodnicy wystosowali list otwarty do prezesa. Co się zmieniło od tamtego czasu?
Przede wszystkim trenerem kadry został Rashad Hasanov, który przyszedł do nas z Azerbejdżanu. On na starcie pokazał, że interesuje go tylko wynik sportowy, a nie polityka i układy. Kiedy zobaczył proponowane składy na turnieje międzynarodowe najwyższej rangi i nie znalazł tam m.in. mojego nazwiska, od razu zaczął zadawać niewygodne pytania. To spowodowało, że wróciłem do rywalizacji na najważniejszych imprezach. Przyszły też sukcesy. Hasanov w rok zrobił więcej, niż poprzedni trener w ciągu 5 lat. Medal mistrzostw Europy, kilka krążków Pucharu Świata, medal Grand Prix, punktowane miejsca na Grand Slamie - to wszystko robi wrażenie. Podobnie jak świeżość, którą trener wniósł do kadry.
Czy to może dać nam sukces w Paryżu? Na olimpijski medal w judo czekamy już 27 lat.
Przepis na sukces w tym sporcie nie jest prosty. Myślę, że kluczem są warunki do trenowania i system szkoleniowy, którego nie mamy w Polsce. Dużym problemem jest też brak wsparcia finansowego zawodników, którzy utrzymują się z judo. Jeśli nie ma wsparcia, szybko przychodzi zniechęcenia, a później rezygnacja z marzeń. Wszystko to sprawiło, że poziom sportowy w Polsce na przestrzeni lat bardzo podupadł. A jeśli nie ma rywalizacji na własnym podwórku, nie ma mowy o nawiązaniu walki na poziomie międzynarodowym.
I tak koło się zamyka.
Jedynym rozwiązaniem jest to, co aktualnie robi trener Hasanov. On wyselekcjonował grupę najlepszych i zabiera ją na obozy zagraniczne. Tylko w ten sposób możemy gonić światową czołówkę. Choć nie jest mu łatwo, bo ciągle słyszymy, że na wiele wyjazdów i jego propozycji nie ma pieniędzy.
Czy zatem mamy szanse medalowe w Paryżu?
Wydaje mi się, że mamy trzy szanse medalowe. Ale judo to specyficzny sport, w którym do sukcesu potrzeba umiejętności, odpowiedniej formy, dyspozycji dnia, ale również szczęścia w losowaniu.
I tego właśnie panu życzę.
Dziękuję. Resztę wywalczę sobie sam.
rozmawiał Artur Mazur, dziennikarz WP SportoweFakty