Kickbokser, ostatni obrońca Azowstalu, oswobodzony z rosyjskiej niewoli. "Kule latały tuż na głowami"

Materiały prasowe
Materiały prasowe

Maksim Lewczenko jest jednym z tysięcy ukraińskich sportowców, którzy tuż po wybuchu wojny zawiesili swoją karierę i z bronią w ręku ruszyli bronić swojego kraju. Kickbokser specjalnie dla WP SportoweFakty mówi, jak z jego perspektywy wygląda wojna.

[b]

[/b]Według danych ukraińskiego rządu obecnie w wojnie z Rosją walczy ponad trzy tysiące ukraińskich sportowców. Od lutego 2022 roku aż 250 sportowców i trenerów straciło życie, a 16 leczy rany. 28 przebywa obecnie w niewoli, a sześciu uznanych zostało za zaginionych.

Jednym ze sportowców, którzy od początku wojny zawiesili swoją karierę, jest kickbokser Maksim Lewczenko. Zawodnik był obrońcą zakładu Azowstal w Mariupolu i dopiero 11 czerwca 2023 roku został uwolniony w ramach  wymiany 95 więźniów wojennych.

Mateusz Puka, WP SportoweFakty: Właśnie wróciłeś do domu po 14 miesiącach niewoli. Czy był jakiś moment, w którym najbardziej bałeś się o swoje życie?

Maksim Lewczenko (ukraiński kickbokser zaangażowany w działania wojenne): W Irpieniu wspólnie z bratem braliśmy udział w akcji, podczas której udało nam się zestrzelić rosyjski pojazd opancerzony z dwoma żołnierzami w środku. Dodatkowo jednego z wrogów wzięliśmy do niewoli.

Jak wam się to udało?

Dostaliśmy informację, że 500 metrów do naszego stanowiska pojawił się rosyjski pojazd. Nie zastanawialiśmy się długo, bo jeden z naszych kolegów przekonywał, że to teren idealny do zestrzelenia wozu moździerzem. Na akcję ruszyliśmy we czwórkę: ja, mój brat Nemanja, przewodnik po terenie oraz strzelec, mający zabezpieczyć nasz odwrót. Główna robota należała do mnie i do brata, bo to my operowaliśmy moździerzem. Część drogi pokonaliśmy samochodem, ale ostatnie 200 metrów do mostu, czyli miejsca, z którego mieliśmy oddać strzał, przeszliśmy, a właściwie przebiegliśmy w skrajnie niekorzystnym terenie.

Maksim Lewczenko na tle zniszczonego rosyjskiego czołgu na samym początku wojny w Ukrainie
Maksim Lewczenko na tle zniszczonego rosyjskiego czołgu na samym początku wojny w Ukrainie

Jak bardzo ryzykowaliście?

Gdybym miał podjąć tę decyzję jeszcze raz, nie zdecydowałbym się na bieg w tamtym terenie. To było bardzo ryzykowne, bo wrogowie mieli nas w zasięgu wzroku i z łatwością mogli zestrzelić. Wtedy jednak nie mieliśmy praktycznie żadnego wojskowego doświadczenia i po prostu nie zdawaliśmy sobie sprawy z zagrożenia.

Co wydarzyło się po zajęciu odpowiednich pozycji?

Przed sobą mieliśmy niewielki lasek, ale doskonale widzieliśmy wóz wroga stojący niedaleko dużego hipermarketu Novus. Naładowaliśmy moździerz, ale niestety pierwszy strzał chybił. Powtórzyliśmy procedurę i popełniliśmy kolejny duży błąd. Strzeliliśmy z tego samego miejsca, przez co ułatwiliśmy robotę wrogowi. To był cud, że nie przeprowadzili szybkiego kontrataku na nasze pozycje. Gdyby to zrobili, już by nas nie było. Złamaliśmy najważniejszą zasadę na polu walki, która mówi, że każdy strzał należy oddawać z innego miejsca.

Ostatecznie trafiliście rosyjski wóz?

Po drugim strzale zaczęliśmy natychmiastowy odwrót. Kule latały nam nad głowami. Jeden z nas zemdlał, a my byliśmy przekonani, że został trafiony pociskiem. Ostatecznie już w okopach okazało się, że to była tylko chwilowa utrata przytomności. Później przekazano nam, że trzeci pocisk z moździerza trafił w wóz opancerzony, zniszczył go i zabił dwóch Rosjan w środku. Dodatkowo jeden z ich żołnierzy został wzięty do niewoli.

ZOBACZ WIDEO: Mieczkowski prosto z mostu po KSW: byłem w szoku


W momencie wybuchu wojny byłeś sportowcem. Sam chciałeś iść na wojnę, czy po prostu nie miałeś wyboru?

Jeszcze przed rozpoczęciem wojny dołączyłem do organizacji Centuria, która promuje zdrowy ukraiński patriotyzm i wychowuje młodzież właśnie w tym duchu. Pamiętam, gdy na trzy miesiącem przed wybuchem wojny moja mama spytała, czy w razie wojny z Rosją zamierzam wstąpić do wojska. Już wtedy odpowiedziałem jej, że jestem pewny, że w takiej sytuacji nie byłbym w stanie siedzieć w domu ze świadomością, że Rosjanie bezkarnie plądrują mój kraj.

No i jak to było? 24 lutego, Rosjanie atakują wasz kraj...

Niemal od razu w Kijowie stworzono specjalny oddział Azow Kijów. W jego skład weszli weterani Pułku Azow i chętni członkowie cywilnej organizacji Centuria, do której należałem. Dołączyłem do tego oddziału praktycznie pierwszego dnia od jego utworzenia i od razu zostałem wysłany do walki w okolicach Kijowa. Broniliśmy wtedy stolicy, nie sądziłem, że moja przygoda z wojskiem ułoży się w ten sposób.

Czyli jak to wyglądało po kolei?

Najpierw brałem udział w obronie Wasylkowa pod Kijowem. Potem przyszła pora na bitwy w Irpieniu i Buczy. 

Jak i kiedy się szkoliłeś do tych zadań?

Nie mieliśmy nawet dnia na spokojne przygotowania. Wszystkiego uczyłem się już w trakcie walk na froncie. Miałem to szczęście, że trafiłem na świetnych nauczycieli, czyli weteranów Pułku Azow. Wojna w rzeczywistości wygląda zupełnie inaczej niż na filmach. To brutalna gra, w której codziennie giną ludzie.

Przed wybuchem wojny Maksim Lewczenko był jednym z czołowych kickbokserów w Ukrainie. Gdy tylko wybuchła wojna, wstąpił do wojska i bił się za swój kraj
Przed wybuchem wojny Maksim Lewczenko był jednym z czołowych kickbokserów w Ukrainie. Gdy tylko wybuchła wojna, wstąpił do wojska i bił się za swój kraj

Na czym polegała twoja rola podczas kolejnych miesięcy wojny?

Gdy jesteś na lini frontu i masz karabin, twoim głównym zadaniem jest powstrzymywanie wroga przed atakiem. W Mariupolu zadań było jednak znacznie więcej, bo ze względu na otoczenie miasta wrogimi wojskami nie mogliśmy liczyć na zaopatrzenie. Gdy przychodziła rotacja i mieliśmy przerwę od walki na froncie, naszym podstawowym zadaniem było szukanie jedzenia i przygotowywanie posiłków.

Jak to w ogóle się stało, że po udanej obronie Kijowa ruszyłeś do walki w Mariupolu?

Niedługo po wyzwoleniu terenów wokół stolicy, okazało się, że Mariupol został okrążony przez wroga, a w mieście zaczynało brakować amunicji, pożywienia, a przede wszystkim żołnierzy zdolnych do obrony miasta. Tak się akurat złożyło, że nad koncepcją pomocy obrońcom Mariupola pracował m.in. mój oddział Azow Kijów. Zaproponowano mi udział w akcji desantowej. Zgodnie z planem mieliśmy przelecieć helikopterami 100 kilometrów nad terenami kontrolowanymi przez Rosjan i przekazać obrońcom Mariupola żywność, amunicję, wyrzutnie granatów i dostarczone z Europy javeliny. Do akcji ruszyliśmy wraz z 16 innymi żołnierzami 28 marca 2022 roku.

Udało się?

Wszystko poszło zgodnie z planem, a po wylądowaniu w Mariupolu praktycznie od razu dołączyliśmy do oddziałów broniących miasto. Na ulicach walczyłem aż do 14 kwietnia, gdy zostaliśmy ewakuowani do fabryki Azowstal. Jestem z tego dumny, bo biłem się tam za Ukrainę ramię w ramię z wojownikami Brygady Azow. To moi bracia, którzy są najlepszymi towarzyszami broni. Ostatnie pozycja obronne utrzymywaliśmy aż do 16 maja. 17 maja, zgodnie z decyzją Naczelnego Dowódcy, oddałem się w ręce Rosjan jako jeniec wojenny.

Lewczenko przez ponad miesiąc bronił zakładu Azowstal. To właśnie tam trafił do rosyjskiej niewoli
Lewczenko przez ponad miesiąc bronił zakładu Azowstal. To właśnie tam trafił do rosyjskiej niewoli

W niewoli byłeś aż do czerwca 2023, czyli 14 miesięcy. Jak to przetrwałeś?

Nic na ten temat nie mogę mówić. Proszę to uszanować.

Co robisz teraz? Powrót do normalnego życia chyba jest niełatwy?

Odpoczywam, ale jednocześnie cały czas staram się aktywnie spędzać czas. Robię to, co kochałem przed wojną. Najważniejsze to spędzać jak najwięcej czasu z rodziną i znajomymi. Po takich doświadczeniach nie możesz zostać samotny, by nie popaść w uzależnienie od alkoholu czy narkotyków. Ciągle trzeba coś robić i przeżywać nowe rzeczy, które odciągają od wspomnień z wojny. Nie można jednak zapominać o tych, którzy są na linii frontu. Ciągle utrzymuję z nimi kontakt i wspieram ich. Nikt tak dobrze nie zrozumie żołnierza, jak drugi żołnierz. Tylko my jesteśmy im w stanie pomóc w trudnych chwilach w okopach. Choć przed wojną nikt z nas się nie znał, teraz jesteśmy najlepszymi przyjaciółmi.

Jak sobie wyobrażasz dalsze życie? Wrócisz do sportu?

Oczywiście, że chcę wrócić do sportu i walczyć na międzynarodowym poziomie. Zresztą wróciłem już do regularnych treningów, ale na razie to jedynie bieganie i trenowanie na ulicy. Muszę nabrać dystansu do tego wszystkiego, bo to nie był łatwy czas. Liczę jednak, że niedługo wznowię poważne treningi bokserskie. Z jednej strony tęsknię za sportem, ale z drugiej zdaję sobie sprawę, że w moim kraju dzieją się teraz ważniejsze sprawy.

Przeszkolenie wojskowe sportowiec odebrał już na linii frontu podczas walk z wrogiem
Przeszkolenie wojskowe sportowiec odebrał już na linii frontu podczas walk z wrogiem

O powrocie na front już nie myślisz?

Cały czas myślę o powrocie. Chcę przyczynić się do zwycięstwa mojego kraju. Zobaczymy, jak potoczy się moje życie.

Co myślisz o ukraińskich sportowcach, którzy zrezygnowali z walki o swój kraj, a zamiast tego kontynuują starty na arenach sportowych na całym świecie?

To ich decyzja, a ja ją szanuję. Zresztą każdy Ukrainiec reprezentujący nasz kraj na arenie międzynarodowej przyczynia się do naszego zwycięstwa, bo promuje nasz kraj. To bardzo ważne, być może tak samo ważne, jak walka na froncie. Ważne, by nie zapomnieć o Ukrainie i cały czas robić wszystko, by pomóc naszej ojczyźnie. Potępiam jedynie tych, którzy w obecnej sytuacji nie robią nic, by zwiększyć szanse Ukrainy na zwycięstwo. Tacy ludzie nie zasługują, by nazywać ich Ukraińcami.

Jakie nastroje panują obecnie w Ukrainie? Wierzycie w szybki koniec wojny?

Tysiące Ukraińców poniosło śmierć na wojnie z nadzieją, że obronimy nasz kraj przed najeźdźcą. Nie ma mowy o żadnych traktatach pokojowych, które będą zakładały jakąkolwiek stratę terenu na rzecz Rosji. Jestem przekonany, że nikt się na to nie zgodzi, a ukraińska armia w szczególności. Będziemy walczyć za nasz kraj aż do śmierci albo do powrotu każdego kawałka naszej ojczyzny.

Rozmawiał Mateusz Puka, dziennikarz WP SportoweFakty

Czytaj więcej:
Ujawniamy co kryje firma inszury.pl. W roli głównej... ksiądz
Dziennikarz apeluje do PZPN. "Pomysł jest już przez nas analizowany"