Dramat legendy Pogoni. "Według Google zostało mi maksymalnie 5 lat życia"

- Nie potrafię sam się ubrać ani umyć. Ciało będzie coraz bardziej odmawiać posłuszeństwa, a ja do końca pozostanę świadomy. Tego boję się najbardziej - mówi były napastnik Pogoni Szczecin, Robert Dymkowski, cierpiący na stwardnienie zanikowe boczne.

Oto #HIT2023. Przypominamy najlepsze materiały mijającego roku.

"Dymek" to legenda szczecińskiego klubu i najskuteczniejszy strzelec w jego historii. W sezonie 2000/01 wywalczył z "Portowcami" wicemistrzostwo Polski. Ostatnio były napastnik trenował sekcję kobiecą Pogoni, jednak na początku lipca odszedł z klubu ze względu na "problemy zdrowotne".

W poniedziałek Dymkowski ujawnił, że cierpi na stwardnienie zanikowe boczne, nieuleczalną chorobę neurodegeneracyjną. Piłkarz i jego najbliżsi uruchomili zbiórkę, ponieważ nie są w stanie pokryć kosztów rehabilitacji. Na łamach WP SportoweFakty Dymkowski pierwszy raz opowiada o walce z chorobą. 
Dariusz Faron, WP SportoweFakty: Napisał pan w swoim ostatnim poście: "Jeszcze kilka miesięcy temu trudno byłoby mi w to uwierzyć". W co konkretnie?

Robert Dymkowski, legendarny napastnik Pogoni Szczecin: W to, jak wygląda obecnie moje życie. Walczę, jak mogę, ale choroba postępuje. Mierzę się z problemami, z którymi nie miałem wcześniej do czynienia. Bez pomocy żony nie potrafię się ubrać ani umyć. Podciąganie spodni, zapinanie guzików, zakładanie skarpetek, zawiązywanie butów - bez pomocy Sylwii nie jestem w stanie tego zrobić. Mógłbym tak wyliczać bardzo długo. Przekręcanie zamka w drzwiach, samodzielne jedzenie obiadu... Po prostu jest coraz trudniej. Prawa ręka jest jeszcze na tyle silna, że utrzymam telefon albo kliknę myszkę od komputera. Lewą już nie dam rady. Z trzymaniem kubka bywa różnie, zależy od dnia. Czasem już go nie podniosę i muszę korzystać ze słomki. Mój stan psychiczny jest teraz najważniejszy, więc powtarzam sobie, że się nie poddam. Podobno w ogóle nie słychać, że jestem chory. Na pierwszy rzut oka wszystko u mnie w porządku.

Faktycznie, pod względem mentalnym jest OK, czy zakłada pan maskę?

Po diagnozie było bardzo ciężko. Ponad rok temu wystąpiły u mnie tak zwane fascykulacje, czułem drżenie mięśni w lewej ręce. Pierwsza myśl: nic poważnego, muszę uzupełnić magnez. Ale przy drobnych pracach domowych ręka coraz bardziej słabła. Aż przy wkręcaniu żarówki nagle całkiem opadła. Potem gabinet lekarski, badania, diagnoza. Może nie "wyrok", ale...

ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: skradł show przed graczami Juventusu. Zobacz, co zrobił z piłką

Co pan poczuł, gdy usłyszał: ALS?

Nic. Nie miałem pojęcia, co to jest. W życiu nie słyszałem o tej chorobie. Lekarz niewiele wytłumaczył. Nie wyszedł poza ogólniki, że to poważna choroba, że będzie się trzeba rehabilitować. Nie mam do niego pretensji. Mówimy o rzadkiej i nieuleczalnej chorobie, nie każdy wie, w jaki sposób najlepiej zakomunikować pacjentowi diagnozę. Natomiast internet był bezlitosny. Od razu po powrocie do domu uruchomiłem Google. "Choroba neurodegeneracyjna, nieuleczalna", "dwa do pięciu lat życia od diagnozy". Niełatwo było się z tym pogodzić. Niektórzy umierają bardzo szybko, inni żyją dłużej. Wiele zależy od tego, jaki neuron ruchowy został zaatakowany: odpowiedzialny za kończyny, czy też za mięśnie oddechowe, mówienie, przełykanie. U mnie największy problem jest z kończynami. Tyle że w niedługim czasie może nastąpić atak na mięśnie oddechowe i będzie bardzo źle. Pracuję nad nimi. Intensywnie się rehabilituję.

Co jest teraz dla pana najtrudniejsze?

Świadomość choroby. Ciało coraz bardziej odmawia posłuszeństwa, a głowa cały czas pracuje normalnie. I tak podobno ma być do końca. Zastanawiam się, co mnie czeka. Żyjemy każdym kolejnym dniem, ale jednocześnie nie da się wyrzucić diagnozy z głowy. Ja jestem twardszy. Sylwia ukrywa ból w głębi serca, jednak bardzo mocno przeżywa chorobę, widzę to i wiem. To dla mnie najważniejsza osoba na świecie. Dlatego cieszę się, że w trudnym momencie całkowicie mogę na nią liczyć. Nie wyobrażam sobie, by mogło jej zabraknąć. Odbyliśmy z żoną wiele rozmów. Co dalej? Jak teraz będzie wyglądać nasze życie? Gdzie szukać pomocy?

Sędzia piłkarski Daniel Szpila, który także choruje na ALS, powiedział mi kiedyś: "Po diagnozie spojrzałem za okno i wtedy zabolało najbardziej. Świat obok nadal istniał. Zawalił się tylko ten nasz".

Jak wspomniałem, było trudno, ale nie załamałem się ani na sekundę. Jakoś dajemy sobie radę. Mam świadomość, że mój świat będzie się zmieniał. Każdego dnia się o tym przekonuję. Sylwia niesamowicie mi pomaga, ale pracuje. Kiedy jestem sam, muszę sobie radzić. Zawsze mogę poprosić o pomoc synów, Adama i Eryka. Tyle że chcę być jak najdłużej samodzielny na tyle, na ile mogę. Diagnozy już nie zmienię. Nie katuję się nią, idę do przodu. Szukam sposobów na spowolnienie choroby. Po diagnozie zacząłem dużo czytać, dowiadywać się na temat choroby. I przede wszystkim walczyć.

Odbył pan dłuższą rozmowę z synami?

Adam ma dziewiętnaście lat, Eryk czternaście. Młodszy trenuje piłkę nożną w Salosie Szczecin. Po diagnozie nie mieliśmy żadnej narady przy rodzinnym stole. Uznałem, że każdego dnia będą się przyzwyczajać do mojej choroby. Pomagają mi, jak mogą. Adam z racji wieku jest bardziej świadomy i rozumie, co się ze mną dzieje. Eryk przyswaja to wszystko poprzez codzienną obserwację. Boję się, że pewnych rzeczy w życiu dzieci nie doczekam. Poza tym myślę intensywnie, co muszę jeszcze zrobić, jakie sprawy zamknąć, żeby nie zostawić ich na głowie rodziny.

Na początku lipca Pogoń ogłosiła, że nie będzie pan już prowadził zespołu kobiet. Jak przebiegło rozstanie?

Na pierwszym treningu przed nowymi rozgrywkami powiedziałem dziewczynom, że nie jestem w stanie dalej pracować jako trener. I że muszę je opuścić, bo zachorowałem na ALS. Na tamtym spotkaniu było sporo łez. Ze strony dziewczyn poczułem ogromny smutek, ale też wsparcie i zrozumienie. W takich chwilach nie ma twardzieli. W gardle miałem wielką gulę. W całym ciele czułem napięcie, głos łamał się niemal przy każdym zdaniu. Zżyłem się z tymi dziewczynami. Trudno mi było je zostawić.

Klub pomaga w walce z chorobą?

Cały czas jestem w kontakcie z działaczami. Pogoń promuje zrzutkę, planuje też inne działania. O chorobie poinformowałem oficjalnie w poniedziałek, więc wszystko jest bardzo świeże. Zalała mnie fala telefonów i wiadomości ze wsparciem. Niektórzy nie wiedzieli, w jakim jestem stanie i czy w ogóle można ze mną normalnie porozmawiać. Nie spodziewałem się, że otrzymam aż takie wsparcie. Przeszło to moje najśmielsze oczekiwania, dlatego bardzo dziękuję każdej osobie za ciepłe słowa.

Jest pan legendą Pogoni, rozegrał pan w jej barwach 318 meczów. Kibice doskonale pana pamiętają, pewnie między innymi dlatego fala wsparcia jest tak duża.

Miałem fajny okres w życiu, czasem wspomnienia wracają. Cieszę się, że Pogoń jest teraz silna. Niektórzy mówią, że mogłoby być jeszcze lepiej, ale jest naprawdę dobrze, wszystko idzie w odpowiednim kierunku. Gdy pracowałem jako trener, mecze mojej drużyny często pokrywały się z występami męskiego zespołu. Teraz nie ma już takiego problemu. Jeśli tylko będę na siłach, niedługo pojawię się na stadionie.

Robert Dymkowski w barwach Pogoni Szczecin (fot. Newspix/Paweł Hoffman)
Robert Dymkowski w barwach Pogoni Szczecin (fot. Newspix/Paweł Hoffman)

W poniedziałek ogłosił pan, że uruchomił zbiórkę środków na leczenie i rehabilitację. Dlaczego zdecydował się pan teraz na taki krok?

Nie było łatwo poprosić o pomoc. Nagle stajesz przed dylematem i nie widzisz innego wyjścia. Nie jestem w stanie pracować, więc nie zarobię na własne leczenie. Zdecydowaliśmy się z żoną na taki krok i nie żałujemy. NFZ nie refunduje turnusów rehabilitacji dla osób z moim schorzeniem, trzeba to robić w prywatnych placówkach. Znaleźliśmy jedną. Dwa tygodnie pobytu dla chorego i opiekuna kosztuje ponad 10 tys. złotych. Są jeszcze opcje zagraniczne, wielokrotnie droższe. Nie wiem, czy będzie mnie na nie stać. Za wcześnie, by o nich rozmawiać.

Czytam fora chorych. Chcę jak najlepiej przygotować się do momentu, gdy będzie ze mną gorzej. Na pewno będę potrzebował sporo domowego sprzętu medycznego - łóżko elektryczne, wózek inwalidzki, podnośnik, pionizator itd. Nie mam pojęcia, jak długa będzie ta lista. Obecnie przystosowanie mieszkania nie jest priorytetem, ale za chwilę sytuacja może się całkowicie zmienić.

Usłyszałem od kilku chorych na ALS, że nie wybiegają w dalszą przyszłość, skupiają się na każdym kolejnym dniu. Jak jest z panem?

Koncentruję się na rehabilitacji, która pomaga mi utrzymać sprawność organizmu. Ale mój stan zdrowia to nie wszystko, o czym teraz myślę. Są jeszcze przecież marzenia. Rzeczy, które chciałbym zrobić z żoną i synami. Miejsca, które chcielibyśmy odwiedzić. Nie będę zdradzał konkretów, ale lista jest całkiem obszerna. Mam jeszcze przecież trochę czasu.

Rozmawiał Dariusz Faron, dziennikarz WP SportoweFakty

Zobacz także: 
Szalony plan. Oni chcą sprowadzić Roberta Lewandowskiego 
Dawid Kownacki może mówić o pechu 

Źródło artykułu: WP SportoweFakty