Żeby oddać skalę wydarzenia w Rotterdamie, trzeba jedynie napisać imię i nazwisko: Badr Hari. Marokańczyk to żywa legenda kickboxingu. Był mistrzem K-1, It's Showtime i wicemistrzem K-1 World Grand Prix. Ale za Badrem przemawiają nie tylko rekordy i tytuły, ale też jego pozaringowe pobicia, za które był skazywany. Już od dawna nie jest tym najlepszym, ale wciąż jest "najniebezpieczniejszym człowiekiem na świecie".
Żywa legenda
- To on jest "the baddest". W K-1 nie ma popularniejszego zawodnika od niego. Jest Conorem McGregorem światowego kickboxingu. I nie ma znaczenia, że na świecie są od niego lepsi - tłumaczy nam Łukasz Czarnowski, założyciel traktującego o kickboxingu serwisu madfight.pl.
Rekordy obu zawodników? 106 wygranych (aż 92 przez KO) i 15 porażek po stronie Hariego, 13 zwycięstw (9 przez nokaut) i 5 porażek to bilans Arkadiusza Wrzoska. Przepaść. Dlatego już sama oferta walki była dla Wrzoska ogromną nobilitacją.
ZOBACZ WIDEO: KSW 63. Soldić o rozmowie z Chalidowem i kolejnej walce. "To moja rutyna"
- Nigdy w życiu nie pomyślałem, że mogę się z nim zmierzyć. Ja z Badrem Harim?! Przecież jak ja rzuciłem piłkę i zaczynałem trenować kickboxing, on już był legendą - opowiada nam Arkadiusz Wrzosek.
W Rotterdamie zwycięzca mógł być tylko jeden. Idol publiczności miał zmiażdżyć Polaka w ringu i zakończyć serię pięciu walk bez wygranej. To była walka zorganizowana pod Hariego, który w poprzednich starciach nie odmawiał wyzwań i przegrywał.
- Ktoś najwyraźniej stwierdził, że trzeba go poprowadzić bezpieczniej - analizuje Czarnowski.
Dlatego trener Łukasz Rola porównał starcie swojego zawodnika z Harim do filmowej potyczki Apollo Creed - Rocky Balboa. Z jednej strony stanął mistrz i niekwestionowana legenda, z drugiej skazany na porażkę chłopak z Polski.
- To był scenariusz jak z filmu. Nawet Hari w wywiadach zachowywał się jak Creed. Podkreślał, że oczywiście nie lekceważy rywala, że daje mu szanse. Ale tak naprawdę zachowywał się tak, jakby to on organizował tę walkę, jakby był szefem - wspomina Czarnowski.
I Wrzosek miał o tym pamiętać na każdym kroku. Ostatnie dni przed walką były dla niego bardzo obciążające. Zdawał sobie sprawę, kto jest gwiazdą, a kto jedynie przystawką.
- To było trudne, ale dawałem sobie z tym radę. Na każdym kroku "coś". Przed ważeniem wszyscy zawodnicy musieli się stawić wcześnie rano na omówieniu zasad z sędziami. Wszyscy oprócz Badra. Wszyscy dostali tejpy od Glory, tylko Badr miał swoje. Na ważeniu mogłem przebywać tylko z dwójką trenerów, Badr miał ze sobą cały sztab. Wszyscy wychodzili do ringu sami, Badr wyszedł z teamem. Cały czas wbijali we mnie małe igiełki - wylicza Wrzosek.
Szok w ringu
Filmowy charakter tej konfrontacji spotęgował również jej przebieg. Niedługo po pierwszym gongu Wrzosek niczym filmowy Rocky po raz pierwszy zapoznał się z deskami.
- Słabo wszedłem w tę walkę, nie czułem dystansu, byłem podenerwowany, a swoje zrobiła dwuletnia przerwa. Na dodatek Badr złapał mnie ciosem na wątrobę i zabrał cały tlen. Gorzej nie mogło się zacząć. Po pierwszej rundzie wiedziałem, że na punkty tego nie wygram - tłumaczy polski zawodnik.
Na tym kłopoty się nie skończyły. Na kilkanaście sekund przed końcem pierwszej rundy Wrzosek znów wylądował na deskach i od przegranej dzielił go już tylko jeden knockdown. W takiej sytuacji zawodnik ma jeden cel: dotrwać do gongu kończącego rundę.
- Ale ja wcale tak nie myślałem. Może nie widać tego po przebiegu, ale - mimo że dwa razy siedziałem na tyłku - właśnie w tym momencie zacząłem czuć tę walkę. Bo wcześniej trafiłem go ciosem prostym, wysokim kopnięciem. Byłem przekonany, że w drugiej rundzie może być tylko lepiej - mówi Wrzosek.
Dlatego w przerwie trenerzy starali się zachować spokój. Łukasz Rola i Nick Hemmers kilka razy przypominali o założeniach na walkę. A te były proste: unikanie wymian, praca na nogach i mieszanie wysokich oraz niskich kopnięć.
- Walczyłem z najniebezpieczniejszym człowiekiem na świecie. Wymiany mogły się skończyć gorzej niż w pierwszej rundzie. Nie ukrywam, że upatrywaliśmy swojej szansy w skończeniu walki przed czasem. Miałem szukać pojedynczych strzałów nogą, bo wszyscy powtarzają, że kopię jak koń - tłumaczy Wrzosek.
Ale w drugiej odsłonie obraz pojedynku nie uległ zmianie. Hari był przekonany, że ma Polaka na widelcu i wystarczy dokończyć dzieła zniszczenia. Trzeci knockdown tylko utwierdził jego i wszystkich oglądających starcie w tym przekonaniu. Publiczność oszalała.
I wtedy stało się coś, co może się wydarzyć tylko na szklanym ekranie. Polak huknął lewym kopnięciem, które wylądowało na skroni legendy. Hari runął na matę niczym domek z kart. Nie miał prawa się podnieść. Chociaż próbował, silniejsze niż zazwyczaj przyciąganie ziemskie i szalejący błędnik mu na to nie pozwoliły. Ale to nie był przypadek.
- Nie da się ot tak przypadkiem znokautować Badra - odbija piłeczkę Wrzosek. - Przecież tak samo kopnąłem w walce z Benjaminem Adegbuyim, ale on to ustał. W pierwszej rundzie walki z Badrem również trafiłem, bo ja ten lewy high-kick z miejsca wałkowałem przez 4 miesiące przygotowań. Nawet mam filmik z szatni: pół minuty do wyjścia, trener trzyma tarczę, a ja kopię lewego "haja". Wiedzieliśmy, że Badr ruszy, jak poczuje krew. On się podpalił i dał się złapać na coś, co ja przerabiałem do znudzenia dzień w dzień przez cztery miesiące - zdradza.
W podobnym tonie wypowiada się Czarnowski. - Coś takiego mogło się stać raz na sto tysięcy prób. To można porównać do wygrania szóstki w totolotka. Ale z pewnością nie był to przypadek i jako jeden z nielicznych w to wierzyłem. Postawiłem nawet na zwycięstwo Arka i zgarnąłem niemałe pieniądze.
Kiedy arena w Rotterdamie zgasła, a sędzia wyliczył do dziesięciu, szum przeniósł się do sieci. Organizacja nazwała wyczyn Polaka największym powrotem w historii.
- Pracownicy Glory do tej pory nie wierzą w to, co się stało. Popsułem im chyba jakiś większy plan na przyszłość, ale to ich problem – żartuje Wrzosek. Wymowna była również reakcja widowni w Rotterdamie, która przyszła zobaczyć pewne zwycięstwo swojego idola.
- Moi znajomi opowiadali, że przed walką trudno się było przedrzeć przez tłum Marokańczyków, którzy wspierali Badra. Trzydzieści sekund po nokaucie hala była już pusta. Wszyscy opuścili ją w ciszy – opowiada Polak.
Wrzawa przeniosła się do sieci, a telefon polskiego zawodnika nie przestawał dzwonić. Masa nieodebranych połączeń, setki nieprzeczytanych wiadomości.
- Po walce ktoś się nawet włamał na mojego Instagrama. Gratulacje spływały z całego świata. Mogę się pochwalić, że odezwał się do mnie sam David Haye. Pogratulował zwycięstwa i napisał, że czegoś takiego wcześniej nie widział – mówi Wrzosek.
Polak ma swój czas
Jego nokaut pokazywały media z całego świata. Te same, które przed starciem pisały, że zwycięzca może być jeden. Przecież za Wrzoskiem przemawiał jedynie wyświechtany slogan: to jest waga ciężka i wszystko może się stać. Biorąc pod uwagę przebieg walki, przekaz po niej był zgodny.
- Wszyscy pisali o największej sensacji w historii. Wykrzyknik gonił wykrzyknik. Ale tym lepiej dla Arka, bo to on, chłopak z Polski jest tym, który zaszokował świat. To jest jego czas - mówi Czarnowski.
Założyciel madfight.pl jest zdania, że zwycięstwo Wrzoska to największy sukces w historii polskiego kickboxingu i największy "come back" w walce na takim poziomie.
- Oczywiście, nie chcę wyjść na ignoranta i zapominać o wielkich sukcesach Marka Piotrowskiego, ale Arek dokonał czegoś spektakularnego.
Ale na tym nie koniec. Hari już zapowiedział, że jego cel się nie zmienia: chce wyczyścić kategorię ciężką, a zacznie od rewanżu z Wrzoskiem.
- Glory zapewne będzie do tego rewanżu dążyć. Być może przed nim zorganizują jednemu i drugiemu inne starcia, żeby jeszcze mocniej zbudować to napięcie. Tak czy inaczej, walki Arka poza tą organizacją nie mają już sensu - przekonuje Czarnowski.
A jak na propozycję rewanżu reaguje sam zwycięzca? - Mogę walczyć z każdym. Jestem otwarty na rewanż, wiem już, jak bije Hari i jaką siłą dysponuje. Mogę to zrobić jeszcze raz, ale teraz to ja chcę negocjować warunki. Dlatego mam propozycję: Badr, zróbmy to w Warszawie - proponuje zawodnik pochodzący z Pruszkowa.
Pomimo wielkiego zwycięstwa, Wrzosek odczuwa... pewien niedosyt. - W pierwszej walce na Glory mierzyłem się z gościem, który był ode mnie o dwa poziomy wyżej. Później dostałem kogoś, kto był ode mnie słabszy, dlatego wygrana mnie nie ucieszyła. I w końcu po dwuletniej przerwie dostałem walkę z Harim. Ale ja chciałbym w końcu pokazać pełnię swoich możliwości.