Wyskoki "Cesarza roweru"

Getty Images / Sean Gallup / Na zdjęciu: Jan Ullrich
Getty Images / Sean Gallup / Na zdjęciu: Jan Ullrich

Na stoliku nocnym stały butelki po alkoholu, a na łóżku leżał krępy mężczyzna w średnim wieku. Jego tożsamość była policjantom znana. Oto stał, a właściwie leżał przed nimi podwójny mistrz olimpijski w kolarstwie, Jan Ullrich.

W tym artykule dowiesz się o:

Teraz bynajmniej na sportowca nie wyglądał. Miał przekrwione oczy, błędny wzrok i nieskoordynowane ruchy.

Villa Kennedy to luksusowy hotel we Frankfurcie nad Menem, położony przy ruchliwej Kennedy-allee. Dysponuje 163 pokojami, kilkoma salami konferencyjnymi, barem, restauracją i wspaniałym apartamentem prezydenckim. Cena pobytu w zwykłym dwuosobowym pokoju to bagatela 400 euro.

Na taki luksus stać nielicznych, w hotelu zatrzymywały się więc zwykle grube ryby z grubymi portfelami. Tacy ludzie nie wszczynają burd i stronią od rozgłosu, mogłoby się więc wydawać, że hotelowi skandal nie grozi. Nic z tego. Wystarczył pewien nieodpowiedni gość i znalazł się na ustach nawet tych, którzy dotąd oglądać go mogli co najwyżej od zewnątrz.

ZOBACZ WIDEO: Zaskakujące opinie nt. Roberta Lewandowskiego. Oto co napisali Hiszpanie

Kolarz w "kiepskiej" formie

Skandal wybuchł 10 sierpnia 2018 roku. Tego dnia, tuż przed godziną 6 rano z jednego z hotelowych pokoi wybiegła z krzykiem młoda kobieta. Krzyczała tak donośnie, że obudziła połowę gości i postawiła w stan pełnej gotowości obsługę hotelu.

Zatrzymana przez jednego z pracowników próbowała coś powiedzieć, ale dopiero gdy się uspokoiła, można było zrozumieć, o co jej chodzi. Kobieta twierdziła, że została napadnięta, i że próbowano ją zabić. Nie było wyjścia. Trzeba było wezwać policję, choć każdy przeczuwał, jakie będą tego konsekwencje. Domyślano się, że zaraz po policji do Villa Kennedy zjadą paparazzi.

Policjanci z 8. okręgu frankfurckiej policji przybyli niezwłocznie. Pod troskliwym okiem personelu hotelowego kobieta tymczasem doszła już do siebie. Okazało się, że ma na imię Brandy, 31 lat i że jest miejscową "damą do towarzystwa". Brandy pochodziła z Konga, potrafiła dość składnie opisać to, co ją spotkało, po czym wskazała pokój, w którym, jak twierdziła, doszło do zamachu na jej życie.

Pokój wyglądał jak inne pomieszczenia klasy deluxe tego pięciogwiazdkowego hotelu. Trzydzieści pięć metrów kwadratowych, ciężkie, drewniane biurko, podwójne łóżko z grubym, wygodnym materacem, gęsto tkany dywan pochłaniający każdy dźwięk i obszerna łazienka na zapleczu.

Wszystko typowe z jednym wszakże wyjątkiem – na stoliku nocnym stały butelki po alkoholu, a na łóżku leżał krępy mężczyzna w średnim wieku. Jego tożsamość była policjantom znana. Oto stał, a właściwie leżał przed nimi triumfator Tour de France i podwójny mistrz olimpijski w kolarstwie, Jan Ullrich. Teraz bynajmniej na sportowca nie wyglądał. Miał przekrwione oczy, błędny wzrok i nieskoordynowane ruchy.

Ogólnie mówiąc kolarz był w kiepskiej formie, a przyczyny tego stanu rzeczy spoczywały w zasięgu jego ręki. Butelki po alkoholu wskazywały, że Ullrich jest pijany jak bela, a biały proszek świadczył, że do tego wszystkiego jest jeszcze naćpany. Choć policjanci próbowali nawiązać z nim kontakt, było to trudne. Ullrich w zasadzie milczał, ale za to Brandy mówiła dużo. Kobieta twierdziła, że sportowiec chciał ją zamordować i dusił ją tak mocno, że zrobiło jej się ciemno przed oczami.

- Nadal czuję ból w gardle... - kobieta skarżyła się później przed kamerami. - Zwłaszcza przy przełykaniu. Do tego prawe ramię mnie boli i nie wiem, czy kiedykolwiek wróci do normy. Poza tym myślę, że potrzebuję pomocy psychologicznej…

Brandy rzeczywiście potrzebowała pomocy. Na ciele miała ślady przemocy fizycznej, głównie siniaki, krwiaki i zaczerwienienia na szyi. Pod nadzorem lekarza kobietę odwieziono do szpitala, Ullrich zaś miał trafić do aresztu, tyle że nagle ożył. Gdy próbowano założyć mu kajdanki, zaczął bronić się rękoma i nogami, nie chciał też opuścić pokoju. Z hotelu wyprowadzono go siłą po dłuższej chwili.

Upadły idol

Kłopoty Ullricha z alkoholem, narkotykami i prawem były tak długie jak długa była lista jego sukcesów sportowych. Urodzony w Rostoku, w 1973 roku, w czasach, gdy NRD miało się jeszcze całkiem dobrze, Jan ścigał się na rowerze już w podstawówce. W wieku 11 lat trafił do szkoły sportowej w Berlinie, a dwa lata później był już mistrzem kraju. Upadek muru berlińskiego nie był zbyt korzystny dla jego kariery sportowej.

Zamknięto szkołę, do której uczęszczał i na kolejne sukcesy przyszło mu trochę poczekać. Te jednak przyszły. W 1993 roku Jan został mistrzem świata amatorów, a krótko po tym przeszedł na zawodowstwo. Trafił do kolarskiej grupy Telekom, ale w 1996 roku nikt jeszcze na niego nie stawiał. Podczas Tour de France miał wspierać Duńczyka Bjarna Riisa i spisał się tak dobrze, że zajął drugie miejsce.

Rok później miało być podobnie. Wtedy Riis również miał wygrać, ale stało się inaczej. Duńczyk nie wytrzymał tempa i ostatecznie to Ullrich założył koszulkę lidera. Wygrał Tour de France i z dnia na dzień stał się sławny. W Niemczech zyskał tak wielki rozgłos, że nie mógł przejść przez ulicę nie złożywszy wcześniej kilku autografów i nie uścisnąwszy kilkunastu rąk. Prasa ochrzciła go "Cesarzem roweru", a ponieważ miał dopiero 24 lata wróżono, że na długo zdominuje "Wielką Pętlę".

Nic z tego. W 1998 roku Tour de France wygrał Włoch Pantani, a później rozbłysła gwiazda Amerykanina Lance`a Armstronga. Przez 4 lata Ullrich zadowalać się musiał drugim miejscem, chociaż święcił inne triumfy. W 2000 roku został mistrzem olimpijskim w wyścigu ze startu wspólnego, dwukrotnie (w 1999 i 2001) zdobywał tytuł mistrza świata w jeździe na czas, a w 1999 roku triumfował w Vuelta a España.

Zapowiedź przyszłych kłopotów pojawiła się w 2002 roku. Będąc pod wpływem alkoholu i amfetaminy spowodował wypadek samochodowy. Później, w 2006 roku, wyszło na jaw, że (podobnie jak inni kolarze) stosował doping i korzystał z usług złej sławy doktora Fuentesa. Za karę wykluczono go ze startu w Tour de France, a rok później przeszedł na sportową emeryturę. Mimo to, nie miał co narzekać. Pieniędzy mu nie brakowało, a po rozstaniu z Gaby Weiss założył rodzinę.

Poślubił siostrę swego kolegi z zespołu, Sarę Steinhauser. Zdawać by się mogło, że ma wszystko, ale brakowało tego, co najważniejsze. Nie miał celu, do którego mógłby dążyć, nie miał rywali, z którymi mógłby się ścigać. Naprawdę ciężkie czasy nastały dla Ullricha po 2013 roku, kiedy przyznał, że wraz z innymi kolarzami korzystał z dopingu. Sława, jaką się cieszył, prysła jak sen, coraz częściej sięgał po alkohol i narkotyki, popadał też w konflikt z prawem.

W 2014 roku, mając 2 promile we krwi, spowodował wypadek samochodowy, w którym ucierpiały dwie osoby. W 2017 roku sąd skazał go na 21 miesięcy więzienia, udało mu się jednak uzyskać zawieszenie kary połączone z grzywną. Ullrichowi wydawało się, że pomoże mu zmiana klimatu. Dlatego m.in. opuścił Szwajcarię i wraz z rodziną przeniósł się na Majorkę, ale lepiej wcale nie było. Nadal był alkohol i narkotyki, później zaczęły się awantury i w końcu stało się to, co najgorsze - żona opuściła Jana, zabierając trójkę synów.

Nachalny sąsiad

Z początku wydawało się, że to ostatnie zdarzenie otrzeźwi Ullricha. Kolarz postanowił poddać się leczeniu w klinice odwykowej w Niemczech i latem 2018 roku załatwił wszystkie formalności. Na początku sierpnia gotów był do wyjazdu, ale zanim wsiadł do samolotu, gwałtowna natura znów wzięła nad nim górę.

Na Majorce Ullrich mieszkał po sąsiedzku ze znanym niemieckim aktorem, Tilem Schweigerem. Obaj znali się od lat i byli nawet przyjaciółmi. Ich dzieci razem się bawiły, ich żony chodziły do tego samego fryzjera, a oni wspólnie oglądali mecze Bundesligi. Tyle że z czasem coś zaczęło się psuć. Til twierdził później, że to Janowi zaczęło odbijać. Według niego Ullrich sypiał 2 godziny dziennie, wypijał hektolitry piwa, zażywał amfetaminę, a jego maniery pozostawiły wiele do życzenia.

Potrafił ponoć wpraszać się do Tila w środku nocy i bywało, że wszczynał awantury. Aktor zaczął unikać sąsiada, a w pierwszych dniach sierpnia 2018 roku miarka się przebrała. Til urządzał wtedy przyjęcie z okazji premiery swego najnowszego filmu. Ullricha na imprezę nie zaprosił, ale ten przyszedł. Przeskoczył przez ogrodzenie dzielące posesje, wdał się w spór z pierwszym napotkanym gościem i w pewnym momencie zaatakował go kijem od szczotki.

Gdy pojawił się Til z kimś jeszcze, doszło do szamotaniny i jeden z gości popularnego z filmów akcji aktora powalił Jana ciosem kung-fu. Wezwano oczywiście policję, której Jan najpierw tłumaczył, że przeszkadzały mu hałasy dochodzące z domu sąsiada, a później zeznał, że chciał się po prostu pożegnać przed wyjazdem do Niemiec. Tego, dlaczego skakał przez płot, zamiast skorzystać z frontowego wejścia wyjaśnić nie potrafił, zeznał tylko, że natknął się w ogrodzie na jakiegoś gościa, który "stracił nad sobą panowanie" i zaczął się sprzeczać.

Kiedy pojawił się Til, Jan został popchnięty, a później powalony na ziemię. Starał się umniejszyć swoją winę, ale mleko się rozlało. Til oświadczył, że Jan nie jest już jego przyjacielem, a Ullrich wylądował w areszcie, z którego wyszedł z zakazem zbliżania się do posesji Schweigera na odległość 50 metrów. Niedługo po tym Jan opuścił Majorkę.

Do Niemiec poleciał na pokładzie prywatnego odrzutowca, wcześniej jednak powiedział oczekującym na lotnisku dziennikarzom, że czuje się dobrze i że ma przeczucie, że po kuracji dojdzie do jego "restartu". Mówił mocno na wyrost, los bowiem chciał inaczej i wkrótce Jan znowu trafił na czołówki gazet. Tym razem za sprawą pochodzącej z Konga damy do towarzystwa.

Skandal w Villa Kennedy

Wypadki, jakie rozegrały się w hotelu Villa Kennedy rankiem 10 sierpnia 2018 roku pociągnęły za sobą skutki, których spodziewała się obsługa hotelu. Zaraz po przybyciu policji na Kennedyallee pojawili się też paparazzi i niebawem w mediach o niczym innym nie mówiono, jak tylko o hotelu i o kolejnym wyskoku Ullricha.

Prasa, radio i telewizja twierdziły, że "Cesarzowi roweru" zarzuca się nawet próbę zabicia kobiety i było to zgodne z prawdą. Dysponująca z początku jedynie zeznaniami pobitej kobiety policja rzeczywiście zamierzała oskarżyć Jana o usiłowanie zabójstwa i o spowodowanie ciężkiego uszczerbku na zdrowiu. Z tego powodu przystąpiono nawet do tworzenia komisji do spraw morderstw, szybko jednak od tego odstąpiono, okazało się bowiem, że zdarzenia z 10 sierpnia nie miały aż tak poważnego charakteru.

Zarzut morderstwa, czy też zabójstwa był na wyrost i w grę wchodzić mogło „tylko” uszkodzenie ciała i próba stosowania przymusu. Z ustaleń policji wynikało, że Ullrich pojawił się w hotelu we Frankfurcie nad Menem 9 sierpnia po południu, w towarzystwie dwóch innych mężczyzn. Po zameldowaniu się wszyscy udali się do swych pokoi, a później trafili do baru. Siedzieli tam w trójkę dość długo, a Ullrich bynajmniej za kołnierz nie wylewał. Jeden ze świadków zeznał, że krótko przed godziną 11 w nocy Jan chciał coś zamówić, ale obsługa odmówiła i bardzo grzecznie poprosiła, aby przeniósł się raczej do swojego pokoju.

Świadek nie był pewien, o której Ullrich skorzystał z tej propozycji, zdaje się jednak, że kolarz opuścił lokal dopiero po dłuższym ociąganiu się. Poszedł do pokoju, najwyraźniej jednak tęsknił za towarzystwem, bo zażyczył sobie kobiety. Nie jednej. Dwóch. Pierwsza dotrzymywała Janowi towarzystwa tylko przez krótką chwilę. Wyszła, gdy zastała w pokoju leżącego na łóżku nagiego mężczyznę z butelką whisky w dłoni. Na podłodze walały się ponoć zużyte prezerwatywy, a na stoliku stały dwie butelki po Johnniem Walkerze i paczka białego proszku.

Zdegustowana opuściła hotel, ale druga, która przyszła po chwili, pozostała. Z początku Ullrich był dla niej ponoć nawet miły. Przedstawił się, zapytał, czy się czegoś napije, a później dał 600 euro za 3 godziny "usług towarzyskich". Tyle, że zachowywał się dziwnie. Cały czas chodził tam i z powrotem, podskakiwał, obijał się o ściany, stawał na rękach, a zapytany czy musi się tak kręcić odparł, że jest nadpobudliwy i że potrzebuje tego ruchu.

Wtedy ona wyjęła telefon. Mówiła później, że chciała obudzić swego 12-letniego syna, by poszedł do szkoły, ale ponoć dzwoniła też po kierowcę, by odwiózł ją do domu. Ullrich zdenerwował się. Zażądał, by odłożyła telefon, a gdy tego nie uczyniła, zaczął być agresywny. Krzyknął do niej: "Ty dziwko", a kiedy Brandy skierowała się do drzwi, on stanął jej na drodze. Działał jak sportowiec, który koniecznie musi dotrzeć do mety, choć później zapewniał, że domagał się tylko zwrotu owych zapłaconych wcześniej 600 euro. Tak czy inaczej, spór coraz bardziej eskalował i w końcu Brandy uciekła w kąt pokoju.

Myślała może, że Jan w końcu da jej spokój, ale tak się nie stało. Dopadł do niej, złapał za szyję i popchnął na ścianę, po czym uderzył pięścią w ramię, a z "jego oczu biła nienawiść". Zaczął dusić ją tak mocno, że pociemniało jej w oczach i Brandy pomyślała wtedy, że jeśli nic nie zrobi, to żywa z pokoju nie wyjdzie. Szczęściem w końcu udało jej się wyrwać…

Czy kuracja pomoże?

Kiedy Ullricha wyprowadzono w końcu z hotelu i dostarczono do gmachu policji, nie był w stanie zeznawać, umieszczono go więc w areszcie i przesłuchano dopiero pod wieczór. Choć ciążyły na nim poważne zarzuty, zeznania świadków i zgromadzone w międzyczasie dowody umniejszyły wagę przestępstwa. Kolarzowi można było zarzucić co najwyżej pobicie, uszkodzenie ciała, stosowanie przymusu i posiadanie narkotyków, przybyły więc tymczasem jego adwokat, Wolfgang Hoppe, bez trudu wydostał go z aresztu.

Jan odzyskał wolność, lecz gdy tylko znalazł się na dziedzińcu gmachu policji, nagle doznał ataku paniki, postanowiono więc skierować go do szpitala psychiatrycznego na obserwację. Ullrich nie przebywał tam długo. Wyszedł po paru dniach i pojechał na terapię odwykową do Betty Ford Klinik w Bad Brueckenau w Bawarii. Wypytywany przez dziennikarzy o zajścia z 10 sierpnia przepraszał i tłumaczył, że cierpi na ADHD i że to stąd wzięły się też jego kłopoty z alkoholem i narkotykami. Stwierdził, że w klinice czuje się bezpiecznie, a najlepszym lekarstwem stały się dla niego spotkania z dziećmi.

Parę dni później Ullricha odwiedził też rywal z kolarskiego toru, Lance Armstrong. Amerykanin zawsze wyrażał się o Janie z uznaniem, nawet wtedy, gdy inni odwrócili się do niego plecami. Kiedy na Ullricha spadła fala krytyki po ujawnieniu afery z dopingiem, Armstrong stwierdził, że Niemiec robił to, co wszyscy inni kolarze i przypomniał pewne zdarzenie z trasy Tour de France w 2003 roku. W Luz Ardiden Armstrong zderzył się z kibicem i spadł z roweru. Ullrich mógł to wykorzystać, by wygrać wyścig, on jednak zatrzymał się i ruszył dopiero, gdy rywal podniósł się i go dogonił.

Taki był Ullrich jako sportowiec. Nigdy nie chciał wygrać za wszelką cenę. Cenił rywalizację na równych zasadach, nawet wtedy, gdy korzystał z dopingu. Robił to, co czynili inni, bo chciał się ścigać na równych zasadach. Armstrong przybył do Niemiec z lekarzem specjalizującym się w leczeniu uzależnień i zaoferował Ullrichowi pomoc. Chciał zabrać go do Ameryki, by tam kontynuował terapię, ale Jan ponoć odmówił. Twierdził, że pomagają mu ludzie, którym ufa, ale do Ameryki i tak poleciał.

Wystartował z lotniska w Hamburgu, wcześniej jednak wdał się w awanturę z jakimś 34-latkiem. Wezwano policję, lecz zanim ta dojechała, był już w powietrzu. Do zatrzymania nie doszło. Trudno powiedzieć, czy Ullrich wyjdzie na prostą. Przeszedł kurację, ale nie wiadomo, czy to pomogło. Póki co znalazł sobie ponoć nową miłość. Mówią, że związał się z pochodzącą z Kuby Elizabeth Napoles, którą poznał jeszcze na Majorce.

Z kolarstwem bynajmniej nie zerwał. Nadal jeździ na rowerze, ale wyłącznie amatorsko i rekreacyjnie. Co do zajść w hotelu Villa Kennedy, to wyrok w tej sprawie zapadł w sierpniu 2019 roku. Sąd Rejonowy we Frankfurcie nad Menem uznał, że Jan dopuścił się uszkodzenia ciała i stosowania przemocy w stosunku do Brandy, ale oddalił zarzut naruszenia ustawy o środkach odurzających.

Z tego powodu Ullrich skazany został na grzywnę w wysokości 7,2 tys. euro i na tym sprawa się zakończyła, zwłaszcza że pobita kobieta nie była zainteresowana dalszym ściganiem sprawcy, który przeprosił ją ze skruchą i wypłacił stosowne odszkodowanie.

Paweł Pizuński

Czytaj także:
Zabił kota należącego do ministra. Zapadł wyrok sądu
Dopingowicz znów ma poważne problemy. A to wcale nie musi być koniec kłopotów

Komentarze (0)