Według byłego włoskiego kolarza, który przekonuje o swojej intencji ewolucji w sporcie, drakońska kara ma poruszyć sumienia. - W kolarstwie są zasady, ale świat myśli inaczej - mówi w rozmowie z dziennikiem L'Équipe.
Jako zawodnik grupy Cofidis Moreni podpisał przed dwoma laty umowę antydopingową. - Managerowie nas straszyli: podpisz, podpisz, bo inaczej jedziesz do domu. Wszyscy myśleli jednak, że jak nawet podpiszemy to i tak nikt nie zapłaci - wspomina. W czasie Tour de France miał pozytywny wynik testu na obecność testosteronu.
Przywołuje najczarniejsze chwile swojej kariery: - Przekroczyłem linię mety w Aubisque, gdy podszedł do mnie dziennikarz i zapytał jak czuję się po pozytywnym wyniku badania. Poczułem, że trzęsą mi się nogi. Wtedy aresztowała mnie policja, zakuła w kajdanki jak mordercę i zabrała do hotelu gdzie pośród mnóstwa funkcjonariuszy czułem się jak w bazie wojskowej.
Z Tour de France wycofał się cały zespół Cofidis. - To był błąd, bo jakby dali odczuć, że stoją za moim błędem - tłumaczy. W tej samej edycji Tour de France skandale stały się udziałem także formacji Rabobank i Astana. Michael Rasmussen po oskarżeniach opuścił wyścig w żółtej koszulce lidera, a Aleksander Winokurow wygrał górski etap po paskudnym upadku. Obaj dziś są tak samo winni wpłaty swoich poborów do UCI jak Moreni.
Manager Cofidis, Éric Boyer, nie jest przekonany co do zasadności kary finansowej dla swojego byłego zawodnika. - Spytałbym najpierw, co nim kierowało, gdy brał doping - mówi. Według niego zupełnie innymi przypadkami są Landis i Hamilton, którzy stosowali niedozwolone wspomaganie w jasnym celu wygrywania. Boyer ma nadzieję, że UCI wykorzysta precedens, bo w innym wypadku to będzie wpłata na nic.