Szokująca historia włoskiej kolarki, która uciekła śmierci

Piękna i utalentowana, wicemistrzyni świata juniorek z 2006 roku. Kariera, ale na szczęście nie życie włoskiej kolarki Mariny Romoli została zastopowana 1 czerwca, gdy potrącił ją samochód. Teraz marzy o tym, by znów chodzić.

Krzysztof Straszak
Krzysztof Straszak

- Miałam ostatnio sen, że znów jeżdżę na rowerze - wyznaje w "La Gazzetta dello Sport". Romoli przechodzi rehabilitację w Villa Beretta pod Lecco. Dokładnie w dniu 22. urodzin, 9 czerwca, narodziła się po raz kolejny: w szpitalu w Mediolanie wybudziła się ze śpiączki i została poddana operacji kręgosłupa. Lekarz, który tuż po wypadku zakładał na jej twarzy szwy (w sumie 500 na całym ciele), płakał. Uratowane zostało także jej prawe oko.

Życie Mariny zawisło na włosku w Lecco. Rozpoczęła przygotowania do wyścigu Pucharu Świata w Valladolid. Ruszyła na szosę, za nią jechali chłopak Matteo i kolega Samuele. Tyle pamięta. Samochód zajechał jej drogę. Samuele dopadł kobietę, która kierowała autem. Matteo ruszył na pomoc dziewczynie, która miała wielką ranę na piersi, przebite płuco, zakrwawioną twarz i ból w plecach, ale nie straciła przytomności. - Wierzę, że Bóg wybrał mnie, bo jestem silna i mała. Teraz nie chcę więcej niż 10 procent tej mocy, jaką kiedyś miałam w nogach.

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×