Przemysław Niemiec: Słodki smak zwycięstwa

East News
East News

"To z pewnością największy sukces w mojej karierze" - pisze [tag=11124]Przemysław Niemiec[/tag] o pierwszym w historii polskiego kolarstwa triumfie na [tag=10943]Vuelta a Espana[/tag], który dedykuje swoim synom.

W tym artykule dowiesz się o:

"Wolę wygrać etap niż być 15 czy 16 w generalce, tego się nie pamięta" - czytamy na blogu zawodnika Lampre-Merida. "Miło było przypomnieć sobie smak zwycięstwa […]".
[ad=rectangle]
Poniżej znajduje się pełna treść wpisu Przemysława Niemca. Kolarz Lampre-Merida relacjonuje w nim swoją drogę po historyczne zwycięstwo na Vuelta a Espana.

"Wreszcie mogę podzielić się z Wami radością z wygranej. To z pewnością największy sukces w mojej karierze. Nie planowałem walczyć o niego akurat w niedzielę, ale sprawy tak się ułożyły, że musiałem to zrobić. Swoją drogą, cieszę się, że wygrałem właśnie tego dnia, dzięki temu więcej osób mogło zobaczyć moje zwycięstwo. Trochę się już uspokoiło po tym, jak odebrałem mnóstwo gratulacji, dziękuję wszystkim, którzy mnie wspierali, i cieszą się razem ze mną. Zwycięstwo dedukuję Oliwierowi i Mikołajowi, moim dwóm chłopakom.

Tak jak wspomniałem, nie planowałem ucieczki tego dnia. Byłem w ucieczce dzień wcześniej i wtedy w połowie trasy dopadł mnie kryzys i strzeliłem. W sobotę po etapie byłem strasznie ujechany, ledwo stałem na nogach. W niedzielę miałem przejechać etap spokojnie i szykować się do ataku w poniedziałek, ale starczyło mi sił na kolejne harce i na szczęście wyszło inaczej. W sobotę oddałem 10 czy nawet 20 skoków, żeby zabrać się w odjazd. W niedzielę szczęście dopisało - skoczyłem tylko raz, ale skutecznie. Współpraca w ucieczce układała nam się bardzo dobrze. Był w niej Degenkolb, któremu zależało na dwóch lotnych premiach, mnie i pozostałych one nie interesowały, więc nie było konfliktu interesów i zgodnie współpracowaliśmy. Degenkolb w końcu odpadł, ale wcześniej też się napracował. Dużo lepiej jechało się w piątkę niż dzień wcześniej, gdy uciekaliśmy w ponad dwudziestu i niektórzy się czarowali, nie wychodzili na zmiany i mocno kombinowali. W niedzielę każdy jechał, ile sił w nogach, musieliśmy na siebie liczyć. Osiągnęliśmy sporą przewagę i wiedziałem, że jest duża szansa, żeby nie dać się złapać i dojechać.

Tego dnia sprzyjała też pogoda. Ze względu na deszcz peleton musiał jechać ostrożniej na zjazdach, poza tym było ciepło, 24 stopni nawet wtedy, gdy lało, pelerynka nie była potrzebna. Na pierwszej górskiej premii Puerto del Torno mieliśmy ok. 5 minut przewagi, później straciliśmy trochę na strasznie niebezpiecznym zjeździe. Było mokro, asfalt był zniszczony i leżało na nim trochę liści, więc jechaliśmy bardzo ostrożnie. Dalej każdy dawał od siebie tyle, ile był w stanie. Na dole finałowego podjazdu mieliśmy w czwórkę przewagę 3'45". Gdy zaczynałem się wspinać, nie miałem żadnego konkretnego planu, skupiałem się tylko na tym, żeby nikt mi nie odjechał. Tempo było dobre i przetrzymałem różne ataki, a później pomogła moja znajomość Covadongi, na którą wjeżdżałem dwa lata temu. Przez większą część podjazdu jechałem razem z Meyerem i wiedziałem, że jeśli nie zaatakuję na ostatnim stromym odcinku, to dalej nie będę miał gdzie tego zrobić. Później już trasa była coraz bardziej płaska i zaczynały się zjazdy. Jechałem po zwycięstwo trochę na własne wyczucie, bo wypadła mi słuchawka, a poza tym łączność radiowa była już wcześniej w końcówce słaba. Nie wiedziałem dokładnie, co się za mną dzieje, ale na szczęście wystarczyło sekund, żeby wygrać. Powoli zacząłem wierzyć w zwycięstwo kilometr przed metą, na ostatnim zjeździe. Na dobre uwierzyłem 300 m przed metą, kiedy spojrzałem do tyłu i nie zauważyłem za sobą nikogo. Podobno przed telewizorem nie wyglądało to tak spokojnie, ale kolarskie emocje są zawsze wskazane i cieszę się, że mogłem je zapewnić.

Przemysław Niemiec na trasie / Foto - inf. prasowa
Przemysław Niemiec na trasie / Foto - inf. prasowa

Wiele osób mówi, że był to najbardziej prestiżowy etap tegorocznej Vuelty, dlatego tym bardziej mogę być z siebie zadowolony. Wygrałem z wielkimi zawodnikami, a wcześniej na tej górze najlepsi byli Jalabert, Delgado, Herrera czy inni znakomici kolarze. Jestem dumny z tego, że zapisałem się w jej historii. O randze Covadongi świadczy również to, ilu Hiszpanów chciało wygrać ten etap. Zwyciężyć na Vuelta a Espana jako pierwszy Polak w historii to dla mnie też ważna sprawa. Świętowanie ograniczyło się do szybkiej lampki szampana, późno wróciliśmy do hotelu i kolację skończyliśmy dopiero przed północą. Miło było przypomnieć sobie smak zwycięstwa, którego nie czułem od czterech lat. Wczoraj musiałem na etapie odpocząć, dwa dni w ucieczkach mocno eksploatują nie tylko fizycznie, ale też psychicznie. Dzisiaj miałem przejażdżkę i badania, poza tym skupiałem się na relaksie i regeneracji przed ostatnią fazą wyścigu. Nie ma już tej presji, którą czułem jeszcze niedawno, dlatego z większym spokojem mogę przystąpić do trzeciego tygodnia Vuelty. Zobaczymy, jak się on dla mnie ułoży, ale swoje już zrobiłem. Wolę wygrać etap niż być 15 czy 16 w generalce, tego się nie pamięta.

Póki co Vuelta jest dla Lampre-Merida bardzo udana - wygraliśmy już dwa etapy. Anacona zwyciężył po raz pierwszy w karierze i nawet jeśli spadnie jeszcze trochę w generalce, nikt nie będzie miał o to do niego pretensji. Kierownictwo ekipy chce, żebyśmy byli w odjazdach, gdy zdarzają się większe ucieczki, dwa razy taka taktyka się sprawdziła, może jeszcze damy radę coś w ten sposób ugrać, chęci nam nie brakuje. Nie przeszkadzają nam już upały, które w pierwszym tygodniu były niemiłosierne. Ścigaliśmy się przy 48 stopniach Celsjusza, było jak w saunie. Słyszałem, że zużywaliśmy wtedy jako ekipa 200 bidonów na etap. Poza tym nie można na nic narzekać, organizacyjnie wszystko jest dobrze przygotowane, hotele są świetne, nic tylko dobrze kręcić. Najlepiej robi to jak na razie Contador i myślę, że jedzie już po swoje. Został jeden ciężki etap pod górę, a Froome nie jest tutaj tym kolarzem z Tour de France 2013. Słaby nie jest, ale jednak brakuje mu trochę mocy potrzebnej do wygrania wielkiego touru.

Przed sezonem zapowiadałem, że chcę wygrać w wyścigu World Touru i osiągnąłem ten cel. Sezon nie kończy się jednak na Vuelcie, po mistrzostwach świata będzie jeszcze np. Lombardia i nie zabraknie okazji, żeby powalczyć o kolejny dobry wynik. Póki co trzeba jednak wykrzesać z siebie jeszcze trochę sił w Hiszpanii”.

Źródło: przemyslawniemiec.blogspot.com

Komentarze (1)
avatar
art87
11.09.2014
Zgłoś do moderacji
0
0
Odpowiedz
Świetna relacja. No to szczęśliwych skoków, Przemo !