Tour Down Under ożywia kult Armstronga

We wtorek w Adelaide w Australii początek Tour Down Under, pierwszego w sezonie 2009 wyścigu cyklu ProTour. Na kolarskie szosy powracają najlepsze ekipy, najlepsi kolarze a wśród nich ten jeden, na którym oko zawiesza cały sportowy świat. W programie sześć etapów. W niedzielę kryterium zapowiadające wyścig wygrał Robbie McEwen.

W tym artykule dowiesz się o:

Dziennik "Herald Sun" pisał dzień po ów prologu: "W Tour Down Under wystąpi dwóch byłych zwycięzców Tour de France. Jeśli nie znasz jednego, jesteś rozgrzeszony. Jeśli nie znasz nazwiska drugiego, musisz być z innej planety."

Lance kto?

Szał związany z występem w największej kolarskiej imprezie tej części świata legendarnego Lance'a Armstronga jest dokumentny. W Europie ma swoich zaciekłych rywali, w Australii zdaje się tylko fanów. Południowa Australia według zeznań świadków zmieniła się nie do poznania. Kiedy w oddalonym o 650 km, czyli w tamtejszych warunkach wcale nie tak daleko Melbourne rozpoczął się pierwszy wielkoszlemowy turniej tenisowy, ludzie wciąż żyją kolarstwem.

Do Adelaide zjechało dwukrotnie więcej dziennikarzy niż przed rokiem. Wielkie wrażenie tłumów mediów wywarły nawet na George'u Hincapiem, zawodniku, który z niejednego pieca jadł chleb. Gdy Amerykanin zobaczył stos gazet i w każdej z nich nagłówek z imieniem lub nazwiskiem starego znajomego, któremu pomógł na szosie we wszystkich jego siedmiu triumfach we Francji nie mógł się oprzeć i wyjął aparat, by uwiecznić niesamowity widok. - To dobre dla sportu - mówił. Australijczyk Stuart O'Grady natomiast zapytany po raz kolejny o Armstronga odparł z uśmiechem: - Lance, jaki Lance?.

Drzwi do sali konferencyjnej po niedzielnym kryterium nie mogły się zamknąć przez hordę dziennikarzy a może i nie tylko przez nich. Armstrong został nazwany "Chrystusem, który powtórnie nadchodzi". - Określano mnie już różnie, ale jeszcze nikt nie porównał mnie do Chrystusa. Zresztą, nie wiem nawet czy on jeździł na rowerze - skonstatował Teksańczyk, który chętnie wybierze się na przejażdzkę rowerową z nowym prezydentem Obamą.

Ponad 7 tysięcy osób zapisało się na wersję Down Under dla amatorów. 138 tysięcy ludzi oglądało w niedzielę prolog, w którym kolarze uczestniczący w Down Under pokonali trzydzieści rund po 1,7 km. Armstrong jeżdzenia w kółko nie lubi, co przyznał, ale taki jest popularna konkurencja w Australii, która organizuje krajowe mistrzostwa w kryteriach kolarskich. - Myślę, że ostatni taki szybki wyścig przydarzył mi się może w 1990 roku - powiedział Armstrong, który nie przepada za kontaktową jazdą bark w bark na dużej szybkości. W niedzielę był 64.

Specjalny dzień

- W mojej głowie jest zero wątpliwości, czy zrobiłem dobrze przyjeżdzając tutaj. Jestem gotowy - napisał wcześniej na swojej stronie internetowej. Prawdziwe ściganie rozpocznie się we wtorek. Od tej daty licząc 1274 wstecz otrzymamy dzień 24 lipca 2005, kiedy Armstrong po raz ostatni jechał profesjonalnie na rowerze: to był paryski etap Tour de France, którego klasyfikację generalną wygrał wtedy po raz siódmy. 1274 - taka liczba widnieje na ramie jego roweru.

27,5 - to druga wartość, którą Lance umieścił na jednokołowcu wartym ok. 30 tys. dolarów. 27,5 mln ludzi umarło na raka od jego ostatniego zwycięstwa w "Wielkiej Pętli". To ma przypominać światu jaki jest powód powrotu 37-letniego Armstronga do świata kolarstwa. Tym bardziej, że jak twierdzi zespół Astany, Armstrong nie pobiera za jazdę w zespole żadnych pieniędzy.

- To jest specjalny dzień. Było wiele mowy o jego powrocie już od sierpnia a dzisiaj [w niedzielę] stało się to faktem - mówił na konferencji prasowej po prologu Down Under Johan Bruyneel, dyrektor sportowy Astany. - Dla niego to jest ważny moment. Mógł założyć numer na plecy i w końcu pojechać. Znowu jest kolarzem. Nie jest już gościem, który przygotowuje się do powrotu. Jest kolarzem i dlatego to był taki ważny moment. Widzę, że bardzo się z niego cieszył - kontynuował Belg, który będąc szefem ekipy US Postal/Discovery siedem lat z rzędu cieszył się ze zwycięstwa swojego kolarza w Tour de France.

Powrót Pereiro

Warto zauważyć, że w Down Under pojedzie również pierwszy triumfator Tour de France po "erze Armstronga", Oscar Pereiro. Hiszpan, który złamał ramię w trzech miejscach podczas "Wielkiej Pętli" zaliczy dopiero pierwszy występ od nieszczęśliwego wypadku w lipcu ubiegłego roku. W jego zespole Caisse d'Epargne, którego jest oczywiście liderem występuje Luis Leon Sanchez, zwycięzca Down Under z 2005 roku.

W zeszłym roku wygrał Andre Greipel i to on lideruje grupie Columbia (wcześniej High Road), mimo, że na liście startowej znaleźli się Hincapie (znalazł czas na wyjście na piwo z ciągle pilnowanym przez policję Armstrongiem) a także Michael Rogers, nowy mistrz Australii, i Adam Hansen, dwaj faworyci gospodarzy.

Większość z 18 ekip ProTour (plus reprezentacja Australii) wystawiła mocne składy. Kryterium zapowiadające wyścig wygrał McEwen, który już w pierwszym występie spopularyzował w swoim kraju nazwę nowej formacji kolarskiej Katiusza.

W zespole Liquigas zobaczymy w akcji Macieja Bodnara, który będzie wspomagał lidera Włochów, Francesco Chicchiego.

We wtorek pierwszy etap z Norwood do Mawson Lakes i od razu wspinaczka. Na 140 km dwie lotne i dwie górskie premie oraz płaski finisz.

11. edycja Tour Down Under, Australia, kategoria ProTour

program:

wtorek, 20 stycznia; Norwood - Mawson Lakes. 140 km

środa, 21 stycznia; Hahndorf - Stirling. 145 km

czwartek, 22 stycznia; Unley - Victor Harbor, 136 km

piątek, 23 stycznia; Burnside Village - Angaston, 143 km

sobota, 24 stycznia; Snapper Point - Willunga, 148 km

niedziela, 25 stycznia; Adelaide City Council Circuit, 90km

Komentarze (0)