Pozzato: To inni mogą się mnie bać

- Nie boję się nikogo. To inni mogą czuć przede mną strach, gdy jestem na czele - mówi Filippo Pozzato, włoski sprinter, lider Katiuszy, nowej formacji cyklu ProTour.

W tym artykule dowiesz się o:

Po drugich miejscach w trofeum Laigueglia i etapie wyścigu Dookoła Andaluzji Pozzato wciąż czeka na zwycięstwo w nowym sezonie. Upadek na finiszu pół-klasyku Het Nieuwsblad ostatniego dnia lutego nie załamał stanu jego ducha.

W sobotę wystąpi w wyścigu Montepaschi-Strade Biance, popularnej Eroice. - Montepaschi jest ważne. Jutro [w piątek] jadę zobaczyć, czy finisz jest trudniejszy niż dwa lata temu, kiedy wyścig należał do mnie - mówi dziennikowi La Gazzetta dello Sport. - W tym tygodniu miałem problemy: trenowałem tylko dwa dni, w tym raz podczas ulewy przy temperaturze 4 stopni - dodaje.

Pewny siebie

Media zapowiadają jego walkę z Daniele Bennatim, byłym kompanem z Liquigas. - Lepiej nie mówić o nikim. Jeżdżę, by wygrać, a nie by pokonać Bennatiego - stwierdza. - Na papierze finisz bardziej odpowiada [Alessandro] Ballanowi. Uważam go za bardzo mocnego, nawet jeśli ciągle na coś narzeka. Będzie tym, kogo trzeba będzie kontrolować - mówi o sobotnim wyścigu, w którym nie wystartuje Szwajcar Fabian Cancellara, zwycięzca sprzed roku

Sam nie narzeka. - Jeśli będę czuł się tak dobrze jak w Belgii i w Laigueglia, nie mam potrzeby obawiać się nikogo. Z pewnością, kiedy ja jestem na czele, to inni czują przede mną strach. Szanuję wszystkich, ale na starcie nikt nie jest przegrany. Nawet jeśli zwycięstwo przychodzi z trudem, trzeba na nie zasłużyć - uważa.

Cel: Sanremo

Pozzato jeździ w profesjonalnym peletonie dziesiąty sezon. W ubiegłym roku jeszcze reprezentował barwy Liquigas, w barwach którego odniósł swoje ostatnie zwycięstwo: etap podczas Vuelta a Espana. - Mam nadzieję powrócić do wygrywania ważnych wyścigów, nie tracąc tej regularności, która charakteryzowała mnie przez ostatnie dwa sezony - mówi. - Nie mam żadnego syndromu drugiego miejsca. W sobotę, w Het Nieuwsblad pokazałem, że jestem mocny, ale wtedy to wysiłek Boonena i Gilberta przyniósł im powodzenie. To dało mi pewność, że opuszczę Tirreno[-Adriatico] z moją super-nogą, z którą udam się do Sanremo i na klasyki na Północy - stwierdza.

"Pippo" Pozzato odniósł w karierze 35 zwycięstw. Najcenniejsze bodaj w Mediolan-Sanremo w 2006 roku. W tym sezonie naturalnie celuje w setną edycję słynnego klasyku. - Na pierwszy rzut oka wygląda korzystnie dla zawodników lubiących ataki, jak ja, Ballan, Gilbert czy Rebellin. Może zaskoczyć nawet Ginanni. Ale generalnie trasa jest zbalansowana, taki perfekcyjny miks - komentuje trasę, w którą wyruszy 21 marca.

W Sanremo nie wystąpi zwycięzca sprzed roku, pogruchotany w Kalifornii Hiszpan Oscar Freire. - Lepiej wygrywać, gdy na starcie stają wszyscy najwięksi - uważa 27-letni Pozzato.

Lider Katiuszy nie uważa, by kandydatem do zwycięstwa był Brytyjczyk Mark Cavendish. - Według mnie nie jest jeszcze gotowy. Ale nie powinniśmy go wykluczać już przed startem. On się poprawił nawet w górach - uważa.

Pozzato, zwycięzca dwóch etapów Tour de France, nie zanotował znaczących wyników w narodowym wyścigu Włochów. Wystąpi w Giro d'Italia 2009. - Spróbowałem się na etapie w Valdobbiadene, gdzie odpowiada mi końcówka trasy. Niedługo potrenujemy jazdę drużynową w Wenecji. Przygotowujemy się z Callarim.

Motywacja i angielski

Niebagatelną rolę w karierze Pozzato pełni właśnie Alessandro Callari, trener Katiuszy. - Lubię Sandro, bo jest bardzo otwarty. Wielki motywator - mówi Pozzato. - Gdy po raz pierwszy jedliśmy wspólnie obiad w Padwie, u niego w domu, powiedział mi ważne słowa. Jeśli teraz mam więcej pewności siebie, to jest to jego zasługą - konstatuje.

Dzięki nowej ekipie zawodnik pochodzący z regionu Wenecji nabywa też umiejętności lingwistycznych. - Yes, yes... To dzięki [Benowi] Swiftowi, z którym mieszkam w pokoju. Ma dużo ubrań i jest świetnym chłopakiem. Słucham go i z nim rozmawiam - opowiada o swoje nauce języka angielskiego.

Prawdziwa miłość

Pozzato jest znanym miłośnikiem marki Ferrari. - W poniedziałek byłem z Ballanem w Maranello. Odwiedziliśmy fabrykę i park historycznych maszyn. Był tam nawet odrestaurowany 250 Le Mans, mój ulubiony. A jedliśmy w Montanie, restauracji, gdzie bywa Schumacher - sprawozdaje.

Sam jest właścicielem czarnego modelu 430 Scuderia. - Do Ferrari odczuwam rewerencję. Mógłbym tam siedzieć tydzień - mówi.

Nie zastanawiał się jeszcze poważnie, czy podobnie jak Paolo Bettini, wsiądzie po zakończeniu kariery do samochodu wyścigowego. - Ferrari Challenger jest za bardzo wymagający. Zamierzam zrobić jednak trzydniowy kurs pilotażu w Fiorano. Ballan powiedział mi: "Kupimy sobie historyczne auto i wystartujemy w Mille Miglia" - mówi o znanej imprezie rajdowej.

Komentarze (0)