Michele Scarponi (Diquigiovanni) odniósł pierwsze zwycięstwo od 31 marca 2007 roku, kiedy na mecie w Sassuolo przegrał sprint z Riccardo Riccò, ale mimo to wygrał Międzynarodowy Tydzień Coppi&Bartali.
- Zaatakowałem zaraz po [Danilo] Di Luce, 6 km przed szczytem Sasso Tetto - mówił 29-latek z Filottrano, prowincja Ancona. - Bałem się, że odjechałem trochę za późno. Ale skończyło się dobrze - dodał.
Triumfator etapu i nowy lider wyścigu chwalił Ivana Bassa (Liquigas). - On zrobił najwięcej z nas wszystkich. To on wyreżyserował ten etap. Pokazał, że jest silny i wróci na taki poziom, jaki prezentował wcześniej.
Operacion Puerto to słowa, które nie za dobrze mu się kojarzą. W 2007 roku został zdyskwalifikowany na półtora roku za udział w aferze dopingowej. - Zostawiłem to wszystko za sobą i pracowałem, by powrócić mocniejszym. Musiałem jednak zmierzyć się z trudnymi momentami. To była dla mnie lekcja. Ale teraz czuję, że mam więcej sił niż przedtem. Można zauważyć, że coś się we mnie zmieniło - przyznał.
Scarponi zadedykował sukces małżonce Annie. - Jest piękną blondynką, ale niestety nie podziela mojej pasji gry na PlayStation - śmiał się. - Poza żartami powiem, że to również jej zasługa, że powróciłem. Ale w tym wspomagał mnie nawet mój pies, który wabi się Lamu i jest takim samym draniem jak ja - przyznał szczęśliwy zwycięzca.
- Kłusem - mówił Scarponi o sposobie na triumf w klasyku Mediolan-Sanremo, 21 marca. - To oczywiście żart. Na pewno nie możemy czekać na sprint na finiszu. Z [Davide] Rebellinem postaramy się coś tam wykombinować - zapowiedział.
Dwukrotny zwycięzca Giro d'Italia, a dziś kapitan ekipy Diquigiovanni, Gilberto Simoni, przyznał z kolei, że jeżeli jego kompan nie utrzyma ostatniego dnia Tirreno-Adriatico prowadzenia w klasyfikacji generalnej, to zamiast "Orłem z Filottrano" będzie nazywał go... bażantem.
Szpital
Tylko jeden zawodnik zarejestrowanej w Irlandii włoskiej grupy Flaminia-Bossini pozostaje przed finałowym dniem w rywalizacji. To doświadczony Ukrainiec Władimir Duma, współtowarzysz ucieczki Marcina Sapy na trasie drugiego etapu.
Zespół z regionu Lazio prowadzony przez Roberto Murrone został zdziesiątkowany wirusem jelitowym. W niedzielę wycofała się czwórka narzekających na gorączkę zawodników, w tym mistrz Włoch Filippo Simeoni. W niedzielę odpadła kolejna trójka.
Basso jak na Giro
- Umierałem od myśli o powrocie do wygrywania. Wierzyłem do końca - przyznał po niesamowitym w swoim wykonaniu wtorkowym etapie Ivan Basso, teoretycznie pomocnik Vincenzo Nibalego, a jak się okazało, najmocniejszy przedstawiciel grupy Liquigas.
Basso prowadził najpierw pościg, wspinaczkę, a potem czołówkę atakujących zawodników. Tak jak na niezapomnianym etapie Giro d'Italia 2006, gdy po niemal siedmiu godzinach jazdy wjechał w różowej koszulce lidera na metę w Aprice.
- Jestem bardzo zadowolony. Kończyłem te trzy ogniste dni z wielkim przekonaniem o przyszłości. Moi partnerzy świetnie spisali się przed wspinaczką, a potem [Alessandro] Vanotti świetnie pociągnął i rozbił grupę. W każdym razie ja nie zrobiłem nic ze świata magii, tym bardziej, że nie wygrałem - powiedział.
Basso uważa, że atak Nibalego z czteroosobowej grupy na zjeździe z Sasso Tretto, był prawidłowy. - Była trudna sytuacja taktyczna, ponieważ poza walką na etapie biliśmy się o układ klasyfikacji generalnej. Vincenzo spróbował, ale myślę, że miał kryzys, bo był głodny. Jest mi przykro. Niemniej jego akcja była prawidłowa. On wyrwał się z grupy, a ja byłem mu do pomocy. Myślę, że dałem mu odpowiednie wsparcie na podjazdach. To ważne w wyścigu, który toczy się w marcu, a wspinaczka ciągnie się przez 13 km. Oczywiście, wszyscy odczuwamy skutki jazdy, ale wynik tego pozwoli mi pracować teraz z większym spokojem - wyjaśnił.
- Byłem przekonany, że po 230 kilometrach, już na kostce brukowej, utrzymam swoją moc. Podjąłem akcję swoim tempem, nie wstając z siodełka. Wiedziałem, że na ostatnich metrach droga się zwęża i chciałem wyjść na pierwszą pozycję. Próbowałem, miałem nadzieję do końca. Miałem niesamowite pragnienie zwyciętwa, ale to nie wystarczyło do tego, by powiedzieć, że było perfekcyjnie - komentował końcówkę etapu.
31-letni zwycięzca Giro 2005 odpowiedział na wątpliwości swoich krytyków wskazujących na słaby rezultat w niedzielnej jeździe na czas, gdzie stracił 1,14 min. do Andreasa Kloedena (Astana). - Prawie nie zwracałem na to wszystko uwagi. Jeśli nie siedzisz osiem dni na rowerze, co mi się przytrafiło po kontuzji kolana podczas wyścigu Dookoła Kalifornii, to normalne, że nie czujesz się dobrze w czasówce - przyznał.
Został zapytany o poprawę swojej jazdy na zjazdach. - Gdybyście powiedzieli to przed wyścigiem, uznałbym to za żart - skonstatował.
Na koniec konferencji prasowej kolarz z Varese potwierdził swoje aspiracje do różowej koszulki Giro odpowiadając na pytanie o to, czy powrócił stary dobry Basso. - Nie. Wierzę, że nastąpi to 31 maja.
Tego dnia w Rzymie zakończy się Giro d'Italia na stulecie. Tymczasem we wtorek, cztery dni przed klasykiem Sanremo, Michele Scarponi prawdopodobnie wygra 44. edycję Tirreno-Adriatico.