Krzysztof Straszak: Polski torowiec obcy na własnej ziemi

Nieodpowiednie przygotowanie, zbyt intensywne lub, trzeba to wziąć pod uwagę, za duże "chciejstwo". A może wszystko było dobrze, tylko zawiodła, w najważniejszym momencie, psychika naszych reprezentantów, którzy ponieśli totalną klęskę podczas torowych mistrzostw świata w Pruszkowie?

Jeden rekord życiowy, drugi rekord Polski. Panowie pojedynczymi wyczynami się jeszcze jakoś obronili, choć i na nich, w większym gronie, liczyliśmy. Trudno było mówić o nadziejach związanych z kobietami. Powiedzmy, że gorzej już być nie może.

Jakkolwiek było, oceńmy indywidualnymi notami występ naszej czternastoosobowej kadry narodowej w pierwszych w historii kolarskich mistrzostwach świata w Polsce.

Panie się uczą

Nigdy w dziejach naszego sportu nie doczekaliśmy się zawodniczki torowej, która wybiłaby się ponad przeciętność. Obecne pokolenie niewątpliwie utalentowanych reprezentantek ma fantastyczną szansę, którą stwarza posiadanie obiektu do treningu z najwyższej światowej półki.

Trzeba wierzyć, że komfortowe warunki do rozwoju pozwolą na wychowanie kolarki wybitnej. Inaczej pozostanie nam tylko przekonanie, że nikt polskich zawodniczek nie przebije pod względem urody. Przynajmniej tyle.

W kategorii perspektywicznych można byłoby umieścić właściwie wszystkie pięć polskich kadrowiczek, z których jedna nie jest jeszcze pełnoletnia, a najstarsza dopiero osiągając pełnię praw obywatelskich zajęła się na poważnie kolarstwem.

Ów licząca 22 wiosny Edyta Jasińska zaprezentowała się w Pruszkowie jako pierwsza. Po upadku w wyścigu na dochodzenie nie miała już potem fizycznych podstaw do osiągnięcia dobrego rezultatu w powtórzonym starcie, a w wyścigu drużynowym nie bardzo była liderką Polek. W obu konkurencjach nasze panie plasowały się pod koniec stawki.

Tak jak trudno ocenić postradany upadkiem rezultat Jasińskiej, zawodniczki EMDEK-u Bydgoszcz, tak łatwiej przychodzi to już w przypadku Aleksandry Drejgier. Najmłodsza w ogóle uczestniczka czempionatu w Pruszkowie dzięki specjalnej przepustce od światowych władz mogła zaznajomić się z wielką imprezą, która, jak przyznała, ją przytłoczyła. Ola pojechała na miarę swoich możliwości, zarówno w wyścigu na 500 m ze startu zatrzymanego, jak i w sprincie drużynowym.

W tej ostatniej konkurencji partnerowała jej Renata Dąbrowska, kolejna wychowanka Szkoły Mistrzostwa Sportowego w Żyrardowie. 20-letnia sprinterka była najbardziej eksploatowaną zawodniczką polskiej kadry i jak powiedziała po ostatnim, zakończonym w pierwszej rundzie keirinu występie, miała już dość ścigania.

Z czterech startów Dąbrowska może być zadowolona jedynie z omnium, po raz pierwszy rozgrywanego w kategorii kobiet. W tym skupiającym konkurencje szybkościowe i wytrzymałościowe wieloboju Renata uplasował się w połowie stawki. Z każdym kolejnym wyścigiem czuła się pewniej, ale jednocześnie miała coraz mniej sił.

Zupełnie spaliła się za to psychicznie Małgorzata Wojtyra. 19-latka z Elektro-Bud BOGO Szczecin najpierw wzięła udział w zakończonym przedostatnią lokatą kwalifikacyjnym biegu pościgowym (wystąpiła tam też, w swoim jedynym starcie, 20-letnia Dominika Mączka z darłowskiego Krossu), a ostatniego dnia mistrzostw, przy wypełnionych trybunach, jako jedyna nie była w stanie (obstawiamy, że jedynie stanie psychicznym) na dotrzymanie koła rywalkom, tracąc w wyścigu punktowym dwa okrążenia i wycofując się z trasy.

Małgosia zalała się łzami przyznając, że jeszcze nigdy w życiu nie kręciło jej się pedałami tak ciężko, jak tego jednego dnia, gdy patrzył na nią cały kolarski świat...

Ratajczyk niedomagał

W rywalizacji panów za źródło wszelkiego gospodarskiego poniżenia i anonimowości w rywalizacji z najlepszymi torowcami na świecie wzięliśmy chorobę Rafała Ratajczyka, najlepszego w ostatnich latach polskiego specjalisty od jazdy po owalu, dwukrotnego medalisty mistrzostw świata. Gdy w dniu startowym cieknie człowiekowi krew z nosa, a organizm odmawia posłuszeństwa, trudno mieć do niego pretensje o słaby wynik.

Żyrardowianin jechał, na ile pozwalały mu siły. Po startach w czterech konkurencjach zrobi sobie miesiąc przerwy, bo jak wspomniał mogło nastąpić "przedobrzenie" w przygotowaniach do pruszkowskiego czempionatu, które zaczęły się natychmiast po igrzyskach olimpijskich w Pekinie.

Rozgrzewający się na torze przed startem w scratchu Ratajczyk na zawołanie red. Jarońskiego o oczekiwany wynik w tym wyścigu tylko rozłożył ręce. Nasz najbardziej utytułowany wciąż aktywny torowiec cierpiał z powodu choroby, która przyplątała się przed zawodami, które mogły stać się najbardziej niezapomnianymi w karierze. Teraz trzeba o nich jak najszybciej zapomnieć, po wcześniejszym naturalnie wyciągnięciu wniosków.

Ratajczyk przyznał się do klęski, a Kamil Kuczyński wręcz przeprosił kibiców. Nietrudno wierzyć w intencje naszych torowców dania Polakom tak oczekiwanego sukcesu. Po wiecznym faworycie "Rataju" tylko nasi sprinterzy dawali nam jakąkolwiek szansę na pozycje medalowe. Poziom utrzymali tylko startujący w drużynie: Maciej Bielecki, Łukasz Kwiatkowski i Kamil Kuczyński. Osiągnęli najlepszy w historii kraju rezultat w wyścigu na trzy okrążenia, co dało nie tylko piąte miejsce, najwyższe dla reprezentantów Polski w Pruszkowie, ale i nadzieję na lepsze czasy tej robiącej postępy trójki sprinterskiej.

Indywidualnie, w wyścigu na 1 km, też było nieźle. 24-letni Kuczyński zbliżył się do swojego najlepszego w karierze wyniku, a Adrian Tekliński takowy uzyskał. "Kuczyk" nie popisał się za to w keirinie, na którym prawdopodobnie skupi się kosztem wyścigu ze startu zatrzymanego.

Na wyścigu na dochodzenie powinien się natomiast skupić Adrian Kurek. Rekord Polski w tej specjalności jest tak daleki od średnich osiągnięć na poziomie międzynarodowym, że Polak, doścignięty (co już świadczy o różnicy klasy) przez Ukraińca Wołodymira Diudię (dotarł potem do półfinału), wbrew regulaminowi ponownie wyszedł na prowadzenie przekraczając linię mety w czasie lepszym od najlepszego wyniku w historii kraju. Wobec dyskwalifikacji rezultat biednego 20-latki ze Stali Grudziądz nie został zapisany.

Bardzo słabo na tle rywali spisała się drużyna pościgowa w składzie: Kurek, Piotr Kasperkiewicz, Dawid Głowacki i Jakub Średziński. Trzech z nich na co dzień reprezentuje ten sam klub, ale na przyzwoity poziom się jeszcze z tego powodu nie wznieśli.

Podobnie jak trójka z drużyny na dochodzenie, raz miał okazję zaprezentować się Łukasz Bujko. 22-latek z Pruszkowskiego Towarzystwa Cyklistów miał wspomagać w madisonie Ratajczyka, ale wobec choroby tegoż z planów podboju widowiskowej konkurencji niewiele wyszło.

W sprincie indywidualnym, najbardziej charakterystycznej torowej konkurencji, po pojedynku z wicemistrzem olimpijskim odpadł Łukasz Kwiatkowski. Najstarszy nasz kadrowicz pojechał na miarę swoich możliwości. Swoją drogą niepokojąco zastanawiające, że dwukrotny olimpijczyk, były mistrz Europy i jeden z najbardziej doświadczonych polskich specjalistów od toru nie zna wszystkich konkurencji programu olimpijskiego.

Przypominają mi się w tym momencie historie profesora wrocławskiego AZS-u, który naliczył się na przeprowadzanych przez siebie egzaminach kilku olimpijczyków, którzy potrafili wymienić z nazwiska jedynie "dwóch" polskich medalistów igrzysk we własnej dyscyplinie: Szewińską i... Kirszenstein.

Generalnie start Polaków w organizowanych we własnym kraju mistrzostwach świata był porażką, ale nie kompromitacją. Już bliżsi tego stwierdzenia byli wobec siebie Brytyjczycy, którzy pierwszy złoty medal zdobyli drugiego dnia, choć liczyli na dwa już na otwarcie imprezy. Mark Cavendish, który uparcie odmawiał wywiadu nawet telewizji BBC, oraz jego kompani są najlepszym przykładem na bujny rozwój sportu torowego zainicjowany budową welodromu. Czerpmy od najlepszych. Potem, gdy wzrosną nasze nadzieje podsycane dobrymi wynikami, będziemy mogli mówić, oby nie, o kompromitacji.

Komentarze (0)