Marek Bobakowski: Na drogach trwa wojna. Cierpią znani sportowcy, cierpią także amatorzy (komentarz)

Trzy, cztery razy w tygodniu wsiadam na rower i trenuję. Z uśmiechem na twarzy, z wiatrem we włosach przemierzam polskie drogi. Ten uśmiech jednak coraz częściej jest wypierany przez grymas strachu. Opanujmy się!

Marek Bobakowski
Marek Bobakowski
PAP/EPA / KIM LUDBROOK

1.

Kątem oka widziałem Opla Corsę, który zbliżał się do skrzyżowania. Był na drodze podporządkowanej. Ręce położyłem czujnie na hamulcach. "Bardzo ograniczone zaufanie do kierowców" - taką mam zasadę, kiedy wyjeżdżam na trening.

Byłem na głównej drodze, miałem "z górki", licznik pokazywał 50 km/h, wiatr owijał się lekko wokół mojej twarzy. Fantastyczne uczucie. Nagle...

Sytuacja zmieniła się błyskawicznie: Opel wjechał na skrzyżowanie, nie miałem szans wyhamować, odbiłem w prawo, zjechałem na pobocze, potem na coś w rodzaju połączenia przydrożnego rowu z łąką. Najważniejsze, że przewróciłem się na miękkim podłożu. W nic nie uderzyłem. Uff.

W pierwszym odruchu rzuciłem okiem na rower, chyba jest ok, nic się nie stało. Kiedy się odwróciłem w kierunku jezdni, Opel odjeżdżał. Chwyciłem telefon, wybiegłem na ulicę, chciałem zapamiętać numer rejestracyjny i zadzwonić na policję. W tym momencie samochód się zatrzymał, zawrócił.

ZOBACZ WIDEO: Szczere słowa Michała Kwiatkowskiego o wypadkach i wielkim ryzyku w kolarstwie

- Nie zauważyłam pana, przepraszam - usłyszałem od sprawczyni zamieszania. - Nic się panu nie stało?

Ciekawe, co by było, gdyby kobieta (uprzedzam, płeć nie ma tutaj absolutnie znaczenia!) nie zauważyła w lusterku, że mam w ręce telefon i pewnie powiadomię organy ścigania.

2.

Las, pusta, lokalna droga, nieco dziurawa. Jak to często bywa w małopolskich wsiach, gdzie najczęściej trenuję. Przede mną ogromna wyrwa w asfalcie. Jeżdżę tutaj kilka razy w tygodniu, więc znam na pamięć topografię takich przeszkód. Zerkam do tyłu, nic nie jedzie, można śmiało ominąć dziurę.

Z drugiej strony nadjeżdża Skoda Octavia. Jest na swoim pasie, ja na swoim. Wszystko zgodnie z przepisami. Zbliżam się do osi jezdni, aby nie wpaść w pułapkę, ale zachowuję około metra odległości. Spokojnie, bez nerwów. W tym momencie dzieje się rzecz niebywała.

Skoda zaczyna migać długimi światłami, słychać klakson, samochód zjeżdża na... mój pas! W ostatniej chwili odbijam kierownicą w prawo, nie zdążyłem nawet nacisnąć na hamulce. Wpadam z impetem w dziurę, potem ląduję w rowie. Znów mam szczęście. To lokalna droga, nie było betonowego chodnika. Wychodzę bez szwanku, choć puls mam na rekordowym poziomie.

Po Skodzie pozostaje tylko smród spalin. Kierowca nawet nie sprawdził, czy aby mnie nie zabił. Kilometr wcześniej mijałem młodą dziewczynę na szosówce. Wymieniliśmy standardowe pozdrowienie: ruch ręką, uśmiech. Teraz ten szaleniec jedzie za nią. Aż się boję, co jej zrobi. Skoro mnie mógł wysłać na kilka tygodni do szpitala. W optymistycznym dla mnie wariancie.

***

To dwie prawdziwe sytuacje, które spotkały mnie - kolarza-amatora - na polskich drogach. Do pierwszego wypadku doszło na obrzeżach Sosnowca, do drugiego - w okolicach Bukowna. Jeżdżę regularnie na szosówce od kilku lat. I niestety jestem świadkiem tego, o czym się coraz częściej się mówi: agresywnym zachowaniu kierowców wobec rowerzystów. Zwłaszcza tych, którzy jeżdżą ze średnią ponad 30 km/h, a czasami i więcej. Mam wrażenie, że ten problem nabrzmiewa.

Nie tylko ja mam problemy. Przecież w ostatnich miesiącach doszło do wielu mniej lub bardziej groźnych wypadków. Nie tylko w Polsce, bo i problem nie jest tylko nasz, krajowy. Witold Mazur (trener męskiej kadry w łyżwiarstwie szybkim) został potrącony przez samochód, w efekcie ze złamanymi żebrami, pękniętą miednicą trafił do szpitala. Nicky Hayden, mistrz świata MotoGP z 2006 roku, wybrał się na przejażdżkę. Wjechał w niego Peugeot 206CC, sportowiec przeleciał przez maskę. Siła uderzenia była tak duża, że Hayden nabawił się poważnych obrażeń głowy, jamy brzusznej, klatki piersiowej. Przebywa w szpitalu. Jego stan jest krytyczny.

O wiele więcej szczęścia miał Christopher Froome. Jeden z najlepszych kolarzy świata, triumfator Tour de France pokazał ostatnio zniszczony rower. Miał wypadek, bo jeden z kierowców w niego uderzył. A po chwili odjechał z miejsca wypadku, jak gdyby nigdy nic.

No i Michele Scarponi. Kierowca samochodu dostawczego w ogóle nie zauważył jednego z najsympatyczniejszych kolarzy w zawodowym peletonie (również triumfatora Giro d'Italia). Nie zauważył i wjechał wprost pod jego koła. Scarponi nie miał szans. Zmarł mając zaledwie 37 lat, zostawił bliźniaki - synów. Też mam 37 lat, też mam bliźniaki - córki...

***

Głośno było też o wypadkach Konrada Niedźwiedzkiego (zderzenie z kombajnem) czy Natalii Czerwonki (uderzyła w ciągnik). Nie zawsze wypadki to wina kierowców. To nie tak, że chcę zrzucić całe zło na samochody. Nie! Przecież sam jestem kierowcą, sporo jeżdżę. Jednak zawsze rowerzystów traktuję na równi z innymi użytkownikami drogi. Wyprzedzając ich staram się trzymać ok. 1,5 metra odległości, nie wjeżdżam na skrzyżowanie, bo wydaje mi się, że "przecież zdążę przed rowerem". Zachowuję się normalnie, jakbym spotykał na drodze potężną ciężarówkę, a nie bezbronny rower. Tylko tyle i aż tyle.

Jedna z łyżwiarek szybkich - Aleksandra Kapruziak - po wypadku Mazura zamieściła w sieci grafikę, na której widać uśmiechniętych rowerzystów i samochód z podpisem "Podzielmy się drogą".

Może i nasze polskie drogi są wąskie, dziurawe i często nie ma jak wyprzedzić roweru, ale przecież naprawdę wszyscy się zmieścimy. Chciałbym, aby panował szacunek do innego uczestnika ruchu. Nieważne, czy jedzie wypasionym SUV-em za 200 tysięcy złotych, autem miejskim, który swoje najlepsze lata ma już za sobą, skuterem, traktorem czy wreszcie rowerem. Na drodze wszyscy jesteśmy równi i wszyscy jesteśmy odpowiedzialni nie tylko za siebie, ale i za innych.

***

Po ostatnich wypadkach w sieci pojawiły się komentarze uderzające w kolarzy. Że nie korzystamy ze ścieżek rowerowych, że jeździmy jak szaleńcy i sami prosimy się o problemy, że jest nas... za dużo (choć to chyba powinien być powód do dumy, że Polacy ruszyli tyłki z kanap i chcą uprawiać sport).

Ze ścieżkami jest problem. Oczywiście, że jako kolarze mamy obowiązek z nich korzystać. W przeciwnym wypadku łamiemy prawo. Niestety, one zazwyczaj są wybrukowane, nierówne, oblegane przez rodziny z małymi dziećmi. Nie da się jechać po takiej ścieżce rowerem szosowym z prędkością 35 km/h. Ze względów bezpieczeństwa. Nie możemy narażać najmłodszych na potencjalne zagrożenie. Niech czują, że na ścieżce rowerowej są odizolowani, są pod ochroną.

Zatrzymał mnie kiedyś policjant. Jechałem po drodze, obok była ścieżka rowerowa. Nierówna, zasypana kamieniami, fatalnie oznakowana.

- Musi pan tam zjechać - powiedział.

- Widział pan tę nawierzchnię? Ja tam mam jechać 30 km/h? To będzie według pana bezpieczniejsze niż jazda po asfalcie, wśród samochodów? - zapytałem.

Policjant zadumał się, po czym życzył "szerokiej drogi". Tej asfaltowej.

Szosowcom (jak sama nazwa wskazuje) zostaje szosa. Nie ma innej możliwości. Oczywiście apeluję do moich koleżanek i kolegów zakochanych w dwóch kółkach: wybierajmy lokalne drogi, gdzie jest mały ruch. Osobiście nie wjeżdżam do większych miast, unikam dróg krajowych, staram się tak planować moje treningi, aby nie stwarzać niepotrzebnie zagrożenia. Aby nie kusić losu.

Zapytam i zaapeluję słowami Kapruziak:

Kierowco, wyobrażasz sobie, że Rafał Majka czy Michał Kwiatkowski trenują na ścieżce rowerowej? Następnym razem, kiedy nie zachowasz ostrożności wobec rowerzysty pomyśl, że właśnie spowodowałeś wypadek np. ze Zbigniewem Bródką, Justyną Kowalczyk czy innym sportowcem, który jest idolem całej Polski lub następcą mistrza.

Jak się z tym czujesz?




Przeczytaj inne komentarze autora - kliknij tutaj >>

Czy jadąc rowerem miałeś do czynienia z nieodpowiednim zachowaniem kierowcy samochodu?

zagłosuj, jeśli chcesz zobaczyć wyniki

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×