Późne dojrzewanie Macieja Bodnara

Getty Images / Chris Graythen/Staff / Na zdjęciu: Maciej Bodnar
Getty Images / Chris Graythen/Staff / Na zdjęciu: Maciej Bodnar

Maciej Bodnar, zwycięzca czasówki na Tour de France, czekał na ten dzień całe życie. Był bliski wygrania etapu Tour de France już 10 dni temu, ale dopadł go rozpędzony peleton. Teraz, w jeździe na czas, nie miał równych.

W tym artykule dowiesz się o:

Ten specjalista od czasówek odniósł w sobotę życiowy sukces. Sekunda przewagi nad rodakiem, Michałem Kwiatkowskim, oraz 6 sekund przewagi nad wielkim Christopherem Froomem w 20. etapie Tour de France, jeździe indywidualnej na czas, to już nie tylko powód do dumy, ale i wejście do historii kolarstwa.

Do tej pory największym sukcesem czterokrotnego mistrza Polski w jeździe na czas było czwarte miejsce na ubiegłorocznych mistrzostwach świata w Katarze (do podium w "czasówce" zabrakło mu sześciu sekund). Osiągnął więcej niż wielu innych, ale wciąż był poniżej granicy, która czyniłaby go osobą rozpoznawalną kibicom niekoniecznie na co dzień śledzącym wyścigi kolarskie. Chyba, że jako ten od złamań.

Kiedy podczas wyścigu w Kalifornii zjeżdżał z imponującą prędkością 75 km/h i wpadł w dziurę, mógł jedynie marzyć o tym, by skończyło się na jak najlżejszych obrażeniach. Złamany obojczyk to pewnie nie był "szczyt marzeń", ale mogło być gorzej. Zresztą los go nie oszczędza. Ten obojczyk miał już złamany trzy razy. Raz sprawdzał, czy jego szczęka jest na miejscu, po tym jak jakiś kij wpadł mu w koło. Była złamana w dwóch miejscach, a on żywił się przez rurkę.

Maciej Bodnar nie należy, jak widać, do miękkich zawodników. Pochodzi z Chrząstawy, małej miejscowości pod Wrocławiem i czasem można go tam jeszcze spotkać, ale zwykle nie ma czasu pogadać, bo akurat jedzie na rowerze. Co innego wieczorem, w "Czarnym Kurze", miejscowej restauracji.

Zresztą Bodnar nie zerwał nigdy kontaktów z miejscowością czy właściwie z dwiema - Chrząstawą Małą i Wielką. W tej pierwszej się wychował. Tu mieszkali i prowadzili firmę ogrodniczą jego rodzice, a od dwóch miesięcy, po śmierci ojca, sama matka. W Chrząstawie Wielkiej jest patronem placu zabaw. Zresztą razem ze starszym bratem Łukaszem.

Sam mówi, że będąc w Polsce, dzieli czas między Chrząstawę i Wrocław. Ma też mieszkanie we Włoszech. Sporo czasu spędza w tym kraju, bo ze względu na warunki atmosferyczne ma tam dużo lepsze możliwości treningu.

Zaczynał karierę z klubie Moto Jelcz Oława, pod wpływem starszego brata Łukasza. W Polsce był znany głównie największym fanom sportu, bo zwykle jeździł w cieniu innych. Mówiło się o nim, że chroni tych najlepszych, pracuje na liderów, sam zadowala się miejscem poza pierwszą setką.

Gdy w końcu, wiosną 2016 roku, po raz pierwszy jego nazwisko zaczęło się pojawiać w pierwszych dziesiątkach różnych wyścigów, było to zaraz przed tym, jak złamał szczękę. Ale podniósł się, zajął trzecie miejsce podczas jednego z etapów Tour de France. Dziś znowu się liczy, wychodzi z cienia.

Rok temu mówił, że mimo 32 lat czuje się młodo i dopiero ma zamiar się rozkręcać. Dotrzymał słowa. Bliski zwycięstwa był już 12 lipca, gdy uciekał przez niemal cały jedenasty etap, by stracić pozycję lidera na zaledwie... 220 metrów przed metą.

- Zabrakło mi coś koło 220 metrów do mety. I to po ponad 200 kilometrach jazdy w ucieczce. To boli. Nie pamiętam, czy coś takiego mi się zdarzyło - powiedział w wywiadzie z "PS". Miała być to wygrana dla ojca i kolegów z drużyny. W myśl zasady, "co się odwlecze, to nie uciecze", nie przegrał, a po prostu przełożył triumf na inny dzień.

ZOBACZ WIDEO: Sektor Gości 63. Michał Kwiatkowski: Jesteśmy narażeni na wypadki. Największe zagrożenie to brak skupienia [4/4]

Źródło artykułu: