Przed szansą stanie podczas wyścigu ze startu wspólnego, który odbędzie się w niedzielę, 24 września, w Bergen. Zresztą, sam oficjalnie mówi: - Zawsze trzeba startować z myślą o zwycięstwie.
Szansa na mistrzostwo jest realna. Jasne, że przed peletonem prawie 270 km, być może w deszczu, zimnie, z porywistym wiatrem. Podczas 6-7 godzin walki wszystko może się zdarzyć. Defekt, pech, słabszy dzień. Jednak biorąc pod uwagę siłę poszczególnych zawodników, ich formę, to Michał Kwiatkowski z pewnością zajmie czołowe miejsce. O złoto powinien walczyć z Peterem Saganem, Edvaldem Boassonem Hagenem, Gregiem Van Avermaetem czy Michaelem Matthewsem.
Cofnijmy się o kilkanaście miesięcy. Sezon 2016 "Kwiato" rozpoczął w nowym zespole - Team Sky. Najlepszym na świecie. Mistrz świata z 2014 roku u Brytyjczyków miał potwierdzić, że jest sportowcem genialnym. Miał wygrywać wyścig za wyścigiem, miał zdobywać kolejne punkty rankingowe, miał być wielką gwiazdą. A jak było naprawdę? Ciągłe porażki, problemy zdrowotne, brak formy. - Czułem się tak, jakby kolarstwo przestało mnie bawić - wspominał w rozmowie z WP SportoweFakty wiosną 2017.
Na dodatek przez internet przetoczyła się fala hejtu. Skandaliczne komentarze wylewały się z każdej strony. Można śmiało napisać, że Kwiatkowski był wręcz grillowany. Że sodówa, że osiadł na laurach, że mu się nie chce. Niektórzy nawet przypominali Tour de Pologne z 2015 roku i śmiali się z sytuacji, gdy w trakcie jednego z etapów nie został wpuszczony do ubikacji w jednym z pensjonatów, bo nie miał przy sobie pieniędzy. Naprawdę, ubaw po pachy... Ech.
ZOBACZ WIDEO Zespół Krychowiaka bliski niespodzianki. Zobacz skrót meczu WBA - Man. City [ZDJĘCIA ELEVEN EXTRA]
Nawet po udanym mimo wszystko (bo zakończonym brązowym medalem Rafała Majki) wyścigu olimpijskim, gdzie "Kwiato" pracował na sukces kolegi, jak lew, usłyszał krytykę ze strony trenera Zbigniewa Klęka, a później sporej grupy kibiców. - Zobacz, jak zwykle jest to samo. Robię, co mogę, staram się, a wszyscy po mnie jadą - tak miał (wg informacji dziennikarza Jakuba Radomskiego) powiedzieć do jednego z pracowników technicznych podczas powrotu z Rio de Janeiro.
Było mu tak po ludzku smutno. Nie rozumiał, dlaczego ludzie go tak krytykują, ale nigdy publicznie nie dał znać, że ma tego dość. Tłamsił to w sobie, rozmawiał o tym tylko z bliskimi, choć pewnie nie raz i nie dwa kusiło go, aby "otworzyć okno" i krzyknąć na cały głos: "ja Wam jeszcze pokażę!". Wrodzony profesjonalizm mu na to nie pozwalał. Nie ma sensu wchodzić w pyskówki. Wiedział, że najlepszą odpowiedzią będą sukcesy.
No i są. 2017 rok to jak przejście z piekła do nieba. Jest w ścisłej czołówce obu rankingów UCI (5. I 7. miejsce), wygrał monument Mediolan - San Remo, Strade Bianche, Clasico San Sebastian, mistrzostwo Polski w jeździe indywidualnej na czas, włożył chyba największy wkład w triumf Christophera Froome'a w Tour de France, w końcu zdobył brązowy medal MŚ w Bergen (w drużynowej jeździe na czas).
Ten brązowy medal to jak powtórka z 2014 roku. Wtedy też - w barwach Quick Step - stanął na podium w drużynówce, a potem było złoto indywidualnie. Czy w niedzielę będziemy mieli "deja vu"? Oby! Ciekawe, jak wtedy będą się czuli ci, którzy grillowali go przez wiele miesięcy.