Kilogramy pudru, a pod nim... Prawda o polskim kolarstwie jest przerażająca

Ludzie o ego wielkości Mount Everest, biznesmeni, którzy wszędzie widzą pieniądze, bezczelni karierowicze, których słownictwo nadaje się do rynsztoku, wreszcie sadyści, których jedynym celem jest niszczenie niepokornych kolarzy.

Marek Bobakowski
Marek Bobakowski
Tour de Pologne Newspix / Maciej Gocłoń / Tour de Pologne

Zwolnienia z pracy dyrektora sportowego Polskiego Związku Kolarskiego - Andrzeja Piątka, oraz dwóch trenerów torowców: Andrzeja Tołomanowa i Marka Leśniewskiego, wywołały ogólnonarodową dyskusję na temat działalności obecnego prezesa związku - Dariusza Banaszka. Metody, którymi ma posługiwać się najważniejsza osoba w kolarskiej centrali, wywołują sprzeciw wielu osób. Sam Banaszek nie zamierza się tłumaczyć, czemu dał wyraz w rozmowie z WP SportoweFakty (więcej przeczytasz - TUTAJ >>).

Problem z PZKol ma również ministerstwo sportu, mimo że nie chce się do tego oficjalnie przyznać. Politycy chcieli, aby w związku pracowała Elżbieta Jakubiak, była minister sportu i turystyki, posłanka i szefowa gabinetu Lecha Kaczyńskiego. Chcieli, aby pilnowała wydawania publicznych pieniędzy. Na razie związek nie chce o tym słyszeć. W kuluarach się mówi, że byłby to zamach na niezależność PZKol.

Ostatni tydzień poświęciłem na rozmowy z przedstawicielami środowiska: zacząłem od działaczy, potem przepytałem trenerów, zwróciłem się również z prośbą o opinię do kolarzy. Oficjalnie mówią: - Pracujemy, by polskie kolarstwo się rozwijało, są pewne nieporozumienia, ale damy sobie z tym radę - słyszałem praktycznie za każdym razem.

Nieoficjalnie: - Możemy porozmawiać, ale moje nazwisko nie może się pojawić w artykule, a jak się pojawi, to i tak się wszystkiego wyprę - słyszałem za każdym razem.

ZOBACZ WIDEO Błoto, przeszkody i mordercza walka. Pracownicy Wirtualnej Polski wygrali Runmageddon!

Nikt nie odważył się na podanie swojego nazwiska. Nikt! Ale może i dobrze się stało. Dzięki zapewnieniu moim rozmówcom anonimowości, poznałem mechanizmy, które przynajmniej od 10-15 lat rządzą polskim kolarstwem. I muszę napisać szczerze: nie spodziewałem się aż takiego bagna!

Ukryte pryszcze i wrzody

Polskie kolarstwo w oczach kibica: piękne obrazki z Tour de Pologne, zwycięstwa Michała Kwiatkowskiego czy Rafała Majki, start naszej jedynej w pełni profesjonalnej grupy kolarskiej (CCC Sprandi Polkowice) w Giro d'Italia, wielotysięczne tłumy kolarzy-amatorów podczas różnych imprez. Jest kolorowo, jest prestiżowo, są emocje, nie można się do niczego przyczepić.

- To kilogramy, jak nie tony, pudru, którym próbuje się przykryć pryszcze i wrzody, które niszczą polskie kolarstwo - usłyszałem.

Od lat w centrali ścierają się wykluczające się interesy. I pewnie tak samo jest w każdym związku sportowym, w każdej większej firmie. To jeszcze nie jest problem. Problem zaczyna się wtedy, gdy te różnice interesów są rozwiązywane w sposób autorytarny. Na korzyść tych, którzy akurat są przy korycie.

- Zarząd Polskiego Związku Kolarskiego to od lat fikcja - stwierdził, powiedzmy, rozmówca X. Od lat 90. ubiegłego wieku "bawiący się" w kolarstwo. Ma na swoim koncie prowadzenie grupy zawodowej, był też trenerem, dyrektorem sportowym, ale i mechanikiem czy działaczem. Człowiek-orkiestra.

- Ludzie tam zasiadający powinni mieć realną władzę, większą niż prezes - kontynuuje. - A od lat nic nie mogą. Bo prezes, sekretarz generalny albo dyrektor sportowy podejmują samodzielne decyzje i nie pytają nikogo o zdanie. Na przykład decyzja o organizacji MŚ w kolarstwie torowym w 2019 roku. Zarząd był nieprzychylny temu pomysłowi. Co robił prezes? Porozumiał się z szefem Międzynarodowej Unii Kolarskiej i zdecydował, że bierzemy tę imprezę. Kabaret.

Żeby była jasność. Tak nie jest tylko teraz, za czasów Banaszka. Tak jest od wielu, wielu lat.

Zamknij mordę i siedź cicho

Jednoosobowe rządy i brak dyskusji to nie tylko kolarska centrala. Podobnie często jest w klubach, gdzie właściciele i trenerzy potrafią wręcz zniszczyć niepokornych kolarzy. - To nagminne, że zawodnik podpisuje kontrakt, ustala sprawy finansowe, a na końcu otrzymuje połowę z tego, co jest na papierze. A jak chce coś powiedzieć, to słyszy: "zamknij mordę i siedź cicho" - dowiedziałem się od kolejnego rozmówcy. Co ciekawe, wcale nie kolarza.

A jak sportowiec się zbuntuje? W końcu został oszukany. - To nie znajdzie pracy już nigdzie w Polsce, nie zostanie powołany do reprezentacji, będzie czarną owcą - usłyszałem. - I wiele razy już tak było. Wtedy zawodnik musi wyjechać poza granicę kraju i tam szukać szczęścia. Jednym się udaje, innym nie. Proszę prześledzić, kto w ostatnich latach jest notorycznie pomijany przez PZKol przy powołaniach do kadry. Znajdzie pan odpowiedź, kto się kiedyś postawił w środowisku.

Tomasz Marczyński, Jarosław Marycz, Kamil Zieliński... Dalej nie szukałem. Rzeczywiście, ci zawodnicy dowodzą słuszności tezy moich rozmówców (o sprawie niszczenia charakternych kolarzy usłyszałem od wielu osób, niezależnych od siebie).

Dlaczego trenerzy (choć tak naprawdę w rozmowach głównie słyszałem o jednym człowieku, inni zachowujący się w ten sposób mają realnie o wiele mniejszy wpływ na polskie kolarstwo) mają taką władzę? Ano dlatego, że rynek zawodowych grup w Polsce jest mocno ograniczony. Dramatem jest fakt, że w blisko 40-milionowym kraju zarejestrowane teamy można policzyć na palcach jednej ręki. Nawet nie pytajcie, jak jest we Włoszech, Francji czy Hiszpanii.

Słownictwo z rynsztoka, alkohol, ciągłe knucie

Kością niezgody w kolarstwie jest również to, że działacze mają swoje interesy. Jedni organizują wyścigi, inni handlują rowerami i sprzętem, jeszcze inni przesadnie dbają o interesy sponsorów, bo są ich etatowymi pracownikami. - Tego nie da się pogodzić - usłyszałem. - Nie widzę możliwości, aby ktokolwiek z tego środowiska przyszedł i zapanował spokój. Wszyscy są w jakiś sposób "umoczeni". Wszyscy.

- Jakby pan wszedł do hotelu, gdzie mieszkają ludzie rządzący kolarstwem, na przykład po jednym z wyścigów, to by się pan załamał - zaskoczył mnie jeden z rozmówców. - Słownictwo z rynsztoka, alkohol i ciągłe knucie. "Tego upierd*****, tamtego wypierd*****, a jeszcze tego opierd*****". Dramat!

Na dodatek niektórzy mają potężne ego. Nie dadzą sobie wmówić, że każdy popełnia błędy, że się mylą, że należałoby jeszcze raz coś przemyśleć. - "Facet, ty wiesz kim ja jestem? Co ty możesz wiedzieć, nie mów mi, co mam robić, twoje pomysły są idiotyczne." Takie słowa słyszałem wielokrotnie w związku. A za kilka tygodni... Pomysł, o którym mówiłem, wchodził w życie, a pod odpowiednim dokumentem, jako autor, był wpisany oczywiście człowiek, który mnie wyśmiał. No, ale to przecież wielki reformator kolarstwa, potem opowiadał w mediach, czego on to nie wymyślił, czego nie zreformował, kogo nie doprowadził do medali - to z kolei słowa młodego faceta, który z dala od Warszawy bawi się w organizację różnych imprez kolarskich. Jak ma jechać do centrali to aż go wzdryga.

TdP rozpierd**** polskie kolarstwo

Wiele negatywnego (zaskakująco wiele) usłyszałem również o Tour de Pologne. Wydawałoby się, że największy polski wyścig jest odbierany w środowisku z aplauzem. A gdzie tam. Wielu ludzi ma pretensje, że jest on zaliczany do World Touru. To automatycznie - zgodnie z przepisami UCI - zamknęło drogę większości polskich teamów do tego, aby się w nim pokazać. Jedynie CCC startuje, na zaproszenie organizatorów, jako ekipa prokontynentalna. Innych TdP nawet nie może zaprosić.

- Po co nam ten World Tour? - żalił mi się przedstawiciel jednego z zespołów. - Tour de Pologne rozpierd**** polskie kolarstwo. Idę do sponsora przed sezonem i pytam czy da 100 tysięcy złotych za napis na koszulce. On pyta: pojedziecie w Tour de Pologne? Odpowiadam, że nie ma takiej możliwości, ale będziemy obecni na innych wyścigach, które mu wyliczam. I co słyszę? Że on nie zna tych nazw, a jak nie będzie nas w TdP, to nie mamy o czym rozmawiać i on nie da nawet 100 złotych. Koło się zamyka.

Trudno oczywiście obwiniać bezpośrednio organizatorów TdP, że stworzyli wyścig, który wyprzedził polskie kolarstwo o kilka dekad. Nasz największy wyścig świetnie znalazł się w XXI wieku, teamy zostały w XIX. - A związek nic nie robi, aby wypromować w telewizji inne zawody, zaproponować jednodniowe klasyki, które zainteresowałyby Telewizję Polską czy Eurosport, a dawały szansę pokazania się mniejszych polskich teamów na szklanym ekranie - to kolejny głos ze środowiska.

Żeby było jasne. To wszystko, o czym jest powyżej, nie ma najmniejszego wpływu ani na Katarzynę Niewiadomą, ani na Michała Kwiatkowskiego, ani na Rafała Majkę, ani na innych naszych najbardziej znanych zawodników. Oni 99 proc. sezonu spędzają poza Polską, a ich jedyny kontakt z ludźmi z polskiego piekiełka ogranicza się do mistrzostw świata. - Taką samą drogą powinni dążyć wszyscy młodzi zawodnicy - usłyszałem w jednej z rozmów.

Zwłaszcza, że szkółki działające w ramach programu Narodowego Programu Rozwoju Kolarstwa to - cytując moich rozmówców - "pic na wodę, fotomontaż". Oczywiście nie wszystkie, bo są perełki (choćby Copernicus założony przez Kwiatkowskiego), ale generalnie jest z nimi wielki problem. - Albo brakuje trenerów, albo dyrektorzy szkół mają kolarstwo głęboko w poważaniu i robią wszystko, aby na papierze wszystko dobrze wyglądało, a w praktyce dzieciaki w ramach zajęć praktycznych siedzą na sali gimnastycznej i grają w... piłkę. Źle to wygląda, pomysł jest dobry, ale tego trzeba pilnować na bieżąco - usłyszałem.

- Jak tylko masz talent, to uciekaj z tego grajdoła jak najdalej. Małe włoskie czy hiszpańskie teamy dadzą ci o wiele większe możliwości niż polskie zespoły - taką smutną puentą rozmowę zakończył trener z wieloletnim doświadczeniem.

Czy prezes Polskiego Związku Kolarskiego powinien podać się do dymisji?

zagłosuj, jeśli chcesz zobaczyć wyniki

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×