Pomówienie Rafała Majki pokazało problem, o którym głośno się nie mówi

Getty Images / Chris Graythen / Na zdjęciu: kolarski peleton
Getty Images / Chris Graythen / Na zdjęciu: kolarski peleton

Młodzi, naiwni, zazwyczaj pozostawieni bez opieki rodziców. Każdego roku nastoletni młodzieńcy marzący o wielkiej karierze kolarskiej zderzają się z realnym życiem. Życiem, które proponuje drogę na skróty - doping.

Andrea Del Nista - podczas jednej z podsłuchanych przez policję rozmów - powiedział, że ponoć Rafał Majka w dalekiej przeszłości, na początku kariery, kiedy przebywał we Włoszech, stosował środki dopingowe (testosteron, hormon wzrostu). To nie są oficjalne zeznania, to wypowiedź człowieka, który po pierwsze nie ma zbyt wysokiej reputacji (mówił nam o tym Szymon Rekita w tekście p.t. "Rafał Majka może wytoczyć proces Włochom za to, że oskarżyli go o doping. Oni nie są poważni" - czytaj całość >>), po drugie nie wiedział, że jest podsłuchiwany.

Dlatego całą sprawę trzeba traktować bardziej w kategoriach plotek, pomówień, niż jakichkolwiek oskarżeń. Zwróćmy uwagę, że choć sprawa nabrała biegu medialnego (napisały o niej największe media europejskie, m.in. "La Gazzetta dello Sport", "Corriere dello Sport", "As", "De Telegraaf" czy "Le Soir"), to ani Międzynarodowa Unia Kolarska, ani Światowa Agencja Antyopingowa nie zareagowały. Nawet niemiecka grupa, w której jeździ obecnie polski kolarz nie pochyliła się nad tym tematem. Bora-Hansgrohe doszła najwyraźniej do wniosku, że nie warto zajmować się wszystkim, co ktokolwiek chlapnie w prywatnej rozmowie.

Pomówienie Rafała Majki uwidoczniło jednak inny problem. O wiele poważniejszy od długiego języka dyrektora sportowego Altopacku. Co roku dziesiątki (setki?) młodych kolarzy, którzy decydują się w wieku juniora (najczęściej to licealiści) na wyjazd do Włoch (choć można w tym miejscu równie dobrze wpisać Hiszpanię czy Francję), aby pracować z najlepszymi trenerami na świecie, mogą zetknąć się z problemem dopingu. Sami w obcym kraju, często nie znając języka, czują się zagubieni, rodzice są daleko w ojczyźnie. W tym momencie przychodzi trener, dyrektor sportowy, czy nawet szef klubu i mówi: "Słuchaj, jest taka możliwość, abyś spełnił swoje marzenia, musisz nam zaufać, nie skrzywdzimy cię, będziemy wspomagali twój organizm". Wielu niestety się zgadza. Wybiera drogę na skróty. Nie do końca zdają sobie sprawę z konsekwencji.

Szymon Rekita, z którym rozmawialiśmy zaraz po wybuchu afery we włoskim teamie Altopack, powiedział: "Pamiętam jedną rozmowę z właścicielem zespołu. Niby to w żartach, na zupełnym luzie, Luca Franceschi "rzucił" w powietrze pytanie: czy bym nie chciał spróbować czegoś, co mi pozwoli przejść na wyższy poziom."

ZOBACZ WIDEO PGNiG Superliga: hit dla Azotów. Genialny gol Iso Sluijtersa (WIDEO)

Młody Polak odrzucił taką propozycję, nie chciał oszukiwać siebie i rywali. Ale ilu się ugięło? Czy ugiął się Gracjan Szeląg, który również jeździł w Altopacku? Z doniesień włoskich dziennikarzy wynika, że bardzo długo się opierał, aż w końcu się ugiął. Zapytaliśmy go o to bezpośrednio. - Proszę zrozumieć, nie chcę tego komentować, dowiaduję się wszystkiego z mediów - przyznał nam Szeląg. - Moim zdaniem to jakieś informacje z niepotwierdzonego źródła.

- Gracjan jest w fatalnej sytuacji. Jest na początku kariery. Taka sprawa może ją przerwać. On nie bardzo ma jak udowodnić swoją niewinność - dodał Rekita.

Historia tych dwóch Polaków tylko dowodzi, że we Włoszech młodzi kolarze stykają się z dopingiem. Ale oczywiście to nie jedyny przykład, który potwierdza regułę. Nieprzypadkowo włoska policja prowadzi zakrojone na szeroką skalę śledztwo w sprawie ekipy Altopack. Aresztowano już kilka osób, znaleziono cały arsenał strzykawek, medykamentów, jednorazowych igieł. Nie w aptece, w prywatnych domach osób związanych z kolarstwem.

Przecież kolarstwo jest czyste, są paszporty biologiczne, kontrolerzy robią niezapowiedziane naloty - powiedzą kibice. Niestety, w kategoriach młodzieżowych nie jest tak różowo. Wystarczy zapytać kogokolwiek, kto jeździł we Włoszech, by potwierdzić, że kontrole w małych, lokalnych wyścigach zdarzają bardzo rzadko. Można spokojnie przejechać kilka sezonów bez jakiegokolwiek testu. Tak było, tak jest, tak będzie... Oby nie.

I dlatego tworzą się takie historie jak ta, którą obecnie badają policjanci. Nie żyje syn Raimondasa Rumsasa (kiedyś świetny kolarz, zaczynał zawodową karierę w Polsce) - Linas. Nie udowodniono jeszcze bezpośredniego związku między środkami dopingowymi a zgonem, ale w środowisku huczy. Zwłaszcza że drugi syn Litwina wpadł na koksie. Nałożono na niego 4-letnią dyskwalifikację. Śledczy mówią o mafii: działacze, trenerzy, lekarze, nawet rodzice, która miała (ma nadal?) działać w młodzieżowym kolarstwie. Patologia - innego słowa nie znajduję.

Nie potrafię sobie nawet wyobrazić przez jaką traumę przechodzili i zapewne nadal przechodzą ci młodzi ludzie. Często są szantażowani ("nie weźmiesz, nie zostaniesz kolarzem, w końcu stracisz u nas angaż"), zastraszani, widzą, że ich koledzy nienaturalnie osiągają coraz lepsze rezultaty, choć wcale ciężej nie trenują. Biją się z myślami, wahają czy nie przystąpić do tej sportowej mafii. Ryzykując często swoje zdrowie, a może nawet i życie. A to piekło fundują im, jak zwykle, dorośli.

Marek Bobakowski

Komentarze (1)
avatar
pan.artur
15.02.2018
Zgłoś do moderacji
0
0
Odpowiedz
Rumsas = koks. Tatuś wpadł, jeden syn również, drugi nie wpadł, bo nie żyje. O czym tu gadać.