W niedzielę Longo (po mężu Ciprelli), trzynastokrotna mistrzyni świata i czterokrotna medalistka olimpijska, po raz piąty w karierze wygrała Trofeum Wspinaczy. Już na początku wyścigu objęła prowadzenie. - Chciałam wybić się na czoło bardzo wcześnie - mówi dziennikowi "L'Équipe". - Każdy atak kończył się za moimi plecami. Nikt nie dał mi zmiany. Wtedy uciekłam na dobre - komentuje przebieg rywalizacji.
Longo przyznaje, że miała na wzniesieniach mniejsze problemy niż jej rywalki. - Słyszałam tylko: cling, cling, cling za sobą - wspomina.
Nie ukrywa jednocześnie, że jest kłopot z młodymi kolarkami. - Niektóre mają talent... Ale ich problemem są managerowie. Oni działają niewłaściwie. Spędziłam dwie godziny jadąc i słuchając ich mówiących: "Dobrze, dobrze, zostań na miejscu, nie ruszaj się!" - kontynuuje.
Longo otwarcie mówi, że ludzie jadący za peletonem w samochodach technicznych "zniszczyli kolarstwo". - Oni zabili taktykę i spontaniczność. Znalazłam się w jednej sytuacj, gdy dziewczyna zaczęła mówić do mikrofonu i wtedy powiedziałam jej: "Jedź do przodu, przekaż im, że można atakować, bo Longo jest z tyłu".
Sama nie zamierza na razie kończyć kariery. - Jestem mniej zmotywowana niż w ubiegłym roku, gdy były igrzyska olimpijskie w Pekinie. Teraz sa mistrzostwa Francji w Saint Brieuc i mistrzostwa świata w Mendrisio. Każdy wyścig jest wymagający i jeśli ktoś dba o nogi, powinien czuć się dobrze - mówi wciąż witalna trzykrotna zwyciężczyni Tour de France.