- Tu nie ma miejsca dla mięczaków. Ci, którym brakuje serca albo mają miękką dupę, nic nie zdziałają. Tu trzeba się pchać i walczyć o pozycję cały czas - stwierdził 33-latek w rozmowie z Kamilem Wolnickim z Przeglądu Sportowego.
W niedzielę Maciej Bodnar (Bora-Hansgrohe) będzie jednym z najważniejszych pomocników, głównego faworyta rywalizacji, Petera Sagana. Słowak nie może być jednak pewny zwycięstwa.
Wyścig Paryż-Roubaix jest bardzo nieprzewidywalny. Wiele fragmentów brukowanej nawierzchni może pokonać nawet największych twardzieli kolarskich. Upadki i to groźne są w tym wyścigu normą. Wynikają przede wszystkim z bardzo trudnej trasy.
- Są takie miejsca, które od wieku nie były reperowane. Jeżdżą po nich 40-tonowe traktory, bo to tereny rolnicze. Kamienie się wybijają, różnica między jednym a drugim to czasem dziesięć centymetrów. Jedziemy średnio ponad 40 kilometrów na godzinę, a tu są trudności porównywalne do przejeżdżania przez krawężnik - wytłumaczył wicemistrz Europy z 2017 roku.
ZOBACZ WIDEO W hicie Bayern Monachium rozbił Borussię Dortmund, trzy gole Roberta Lewandowskiego [ZDJĘCIA ELEVEN SPORTS]
W "Piekle Północy", bo tak mówi się o klasyku Paryż-Roubaix, Bodnar zadebiutował 10 lat temu. Jego pierwsze wspomnienia z francuskich zmagań nie są najlepsze. Polak dotarł do mety już po limicie czasowym, a najgorsze zobaczył dopiero po finiszu.
- Zsiadłem z roweru i miałem pozrywane odciski z dłoni, brakowało kawałów skóry. Wszystko z braku doświadczenia. Kiedy człowiek wyjeżdża tam pierwszy raz, łapie kierownicę z całej siły i trzyma ją bez przerwy. A to jednak ogromne wibracje i po kilku godzinach jazdy właśnie takie są efekty - podkreślił.
Podsumowanie niedzielnej rywalizacji na trasie liczącej około 250 kilometrów na WP SportoweFakty.
Myślalem, że jakaś afera...