Zawodnik ISD porównał sytuację z niedzieli do polskiej rzeczywistości z ubiegłego późnego lata. - Takie jest życie i nie tylko na Tour de Pologne kolarze protestują. Czy w tym przypadku mieli rację? Cóż, pewnie po części tak - pisze.
- Wiele samochodów było zaparkowanych na poboczu w miejscach niebezpiecznych, np.: na łuku drogi, gdzie niewiele widać - omawia "niespodzianki" podczas przejazdu. - Miejscami trasa była przegrodzona pachołkami, a po lewej stronie normalnie jeździły samochody, najczęściej w kierunku przeciwnym do peletonu. Poza tym były sporo przejazdów kolejowych. Osobiście dziwię się, że straż miejska nie odholowała samochodów parkujących przy trasie, pod zakazem parkowania, który w tym dniu obowiązywał na całej długości etapu. Nawet w Polsce przy okazji wyścigów samochody, które sprawiają niebezpieczeństwo są odholowywane. A tu Giro, hmm, dziwne - relacjonuje.
"Huzar" mówi też o zmęczeniu. - Przez ostatnie trzy dni przejechaliśmy bardzo dużo kilometrów, więc wszyscy byli zmęczeni i pewnie psychika w połączeniu ze złym zabezpieczeniem trasy dała takie, a nie inne skutki. Dopiero na ostatnich 60 km peleton przyspieszył, wyprowadzając na jak najlepsze miejsca swoich sprinterów. Jako, że czas był anulowany, sporo kolarzy czołówki przyjechało z tyłu nie ryzykując niepotrzebnie na ostatnich kilometrach. Mnie to osobiście było na rękę, bo to jeden dzień więcej do „odpoczynku”. Nogi dzisiaj strasznie piekły i mam nadzieję że nie tylko mnie.
- Wreszcie miałem czas, żeby porozmawiać z Sylwkiem [Szmydem]. Jest bardzo pewny siebie, bo wie, że jest świetnie przygotowany, więc pewnie jeszcze nie raz będziecie go mogli oglądać na czele peletonu - stwierdza.