Salbutamol, meldonium, EPO, boldenon - na zamkniętych forach i grupach internetowych wymieniają się swoimi doświadczeniami w stosowaniu środków dopingujących. A w weekend wsiadają na swoje wypasione rowery i udowadniają sobie, że są "cool" i "strong".
Krzysztof Krzywy wpadł podczas mistrzostw Polski Mastersów w kolarstwie szosowym. W swojej kategorii wiekowej zdobył złoty medal. Okazało się, że wspomagał się niedozwolonymi środkami.
Paweł Rychlicki wpadł w Danii. Przyłapano go podczas zawodów kolarskich dla amatorów. W jego organizmie wykryto ponoć clenbuterol. To bardzo silny lek o szerokim zastosowaniu: od poprawy wydolności, po spalanie tłuszczu. Lek, który może jednak zagrażać życiu!
Krzywy i Rychlicki, to byli kolarze zawodowi. Kilkanaście lat temu jeździli razem z takimi tuzami jak: Piotr Wadecki (obecny selekcjoner reprezentacji Polski), Bartosz Huzarski czy Andrzej Sypytkowski. Byli zbyt słabi, by wygrywać wyścigi, ale na tyle mocni, aby pomagać najlepszym. Teraz ścigają się amatorsko. I - jak się okazało - oszukują. Rywali i swój organizm.
"Amatorzy bawią się w profesjonalistów"
W Polsce co tydzień odbywają się dziesiątki zawodów kolarskich - od najbardziej powszechnych maratonów MTB, przez wyścigi szosowe (często pod patronatem największych gwiazd: Michała Kwiatkowskiego czy Rafała Majki), po elitarne imprezy Mastersów.
- Mastersi to amatorzy, którzy dzięki licencji Polskiego Związku Kolarskiego mają ważne badania lekarskie, ubezpieczenie OC oraz mogą startować w oficjalnych zawodach, nawet międzynarodowych - wyjaśnia przewodniczący Zarządu Komisji Masters i Cyklosport Polskiego Związku Kolarskiego, Grzegorz Turkiewicz. - Jest nas na razie około 1400, ale chcemy, by w przyszłych latach ta liczba się zwiększyła. We Francji Mastersów jest ponad 140 tysięcy! Dla mnie tak naprawdę Masters niczym nie różni się od zwykłego amatora. Poza tym, że wykupił sobie licencję i tym samym ma swoje prawa i obowiązki.
W Polsce w zawodach rowerowych bierze udział - ostrożnie licząc - kilkadziesiąt, może nieco ponad 100 tysięcy osób. Na rowerach jeździ kilka milionów. To prawdziwa armia, która od lat jest oszukiwana przez dopingowiczów. Ci lepsi amatorzy przegrywają z nimi podczas zawodów i często nie stają na podium i nie inkasują nagród, ci słabsi myślą sobie: "Boże, co ja tutaj robię? Przegrywam z gościem starszym o 20 lat! Nie nadaję się, kończę".
- Coś w tym jest, skoro środowisko kolarzy-amatorów doszło do wniosku, że należy coś zrobić z problemem dopingu - mówi szef Polskiej Agencji Antydopingowej (POLADA), Michał Rynkowski.
- Czemu w ogóle ścigać dopingowiczów wśród amatorów? - ktoś zapyta. - Jak chcą, niech biorą. To ich problem.
Mastersi, którzy otrzymują licencję z PZKol muszą przestrzegać regulaminów, które jasno mówią, że za stosowanie dopingu grozi kara. Coraz więcej organizatorów wyścigów dla amatorów również wpisuje w swoje regulaminy punkt o możliwych kontrolach antydopingowych.
- I dobrze - mówi nam Marek Tyniec, amator startujący w zawodach, osiągający bardzo dobre wyniki, a w wolnym czasie prowadzący blog xouted.com. - Skoro już amatorzy tak bardzo bawią się w profesjonalistów, i chcą być jak oni, tym bardziej niech przestrzegają przepisów.
"Przedłużenie męskości"
Po co amator, który co najwyżej może wygrać zawody, gdzie nagrodą będzie zegarek sportowy lub koła do roweru, stosuje doping?
- Odpowiedź mogłaby stanowić przedmiot pracy naukowej z zakresu psychologii sportowej lub psychologii - przekonuje Tomasz Czechowski, amator jeżdżący w grupie GATTA BIKE-RS. - Bardzo prawdopodobne, że odpowiedź znalazłem na jednym z forów internetowych: "Sukces w zawodach sportowych to przedłużenie męskości zakompleksionych panów, tak samo jak dobre auto czy młoda blondynka u boku". Myślę, że coś w tym jest.
Tyniec przekonuje: - Każdy chce jeździć szybciej. A proces wejścia w doping zachodzi tak samo jak u profesjonalistów. Bo tabletka to nie igła, bo wszyscy tak robią, bo to dla zdrowia, bo nie ma kontroli, bo skoro żyją jak zawodowcy...
I dodaje: - Jestem jednym z tych zawodników, których potencjalni dopingowicze mogą skrzywdzić najbardziej, bo często jestem np. jedno, dwa miejsca od wygranej czy od podium. A przecież na poziom pozwalający osiągać sukcesy w kategoriach weteranów czy amatorów, można wejść bez nielegalnego wspomagania. Gdybym dowiedział się o wpadce któregoś z kolegów, niewątpliwie byłoby mi przykro.
Ludzie mocniej "wkręceni" w kolarstwo są zgodni: dopingowicze to margines. Ale margines, który trzeba jak najszybciej wyrwać z korzeniami. Moje kilkutygodniowe śledztwo pozwoliło mi dotrzeć do zamkniętych grup internetowych dotyczących dopingu wśród amatorów. To, co tam znalazłem przerosło wszelkie wyobrażenia. Włos się na głowie jeży.
Członkowie tych grup wymieniają się doświadczeniami ze stosowania zakazanych środków, pytają, gdzie można kupić taki, a taki medykament, podrzucają sobie kontakty do "dealerów", u których można się odpowiednio zaopatrzyć. Wreszcie umieszczają filmiki instruktażowe, jak należy odpowiednio wbijać igłę. Przerażające!
Na poniższym zrzucie widać post jednego z facebookowiczów, który opisuje "zakupy u Janka": Mesomorph, ECA gold.
Na kolejnej grafice jeden z forumowiczów pyta o działanie Solcoserylu (maść stosowana w dermatologii) w formie zastrzyków/kroplówki.
Zatrzymując się przy Solcoserylu… Ciekawą informację przekazał nam Tyniec: - Wlewy z Solcoserylu znajdują się nawet w ofercie klinik świadczących usługi dla sportowców-amatorów.
- Kolarze-amatorzy, którzy decydują się na doping, mówią sobie: hulaj dusza - twierdzi Czechowski. - A piekło? Zaczyna się potem, kiedy kończą z atakiem serca, arytmią czy niewydolnością nerek, wątroby, trzustki i innych organów. Ale każdy ma wolny wybór. Każdy dopingowicz prędzej czy później odczuje skutki zdrowotne takiej kuracji. I dobrze.
"Z ćpunami nie mam szans"
Odwiedziłem jeden z większych wyścigów dla amatorów. Na starcie grubo ponad tysiąc uczestników, wśród nich kilkunastu wyróżniających się kolarzy, którzy od kilku tygodni w internecie wzajemnie się mobilizowali, aby przyjechać w wysokiej formie. Parking przy hali sportowej, spod której ruszy wyścig.
Sporo kolarzy to faceci po 40-tce. Opaleni, "wycieniowani" (czyli z odpowiednio zredukowaną wagą). Stoją przy swoich markowych rowerach, które często są droższe od samochodów, którymi je przywieziono. Ubrani w pachnące superstroje, oczywiście nie te po 300 zł za komplet. Raczej 1000 zł i więcej.
Spotykam kolarza-zawodowca. Przyszedł prywatnie, pooglądać w akcji znajomych. Nie zamierza startować, bo… najprawdopodobniej by przegrał. Jak to możliwe?
- Słuchaj, oni są naszprycowani, idą w trupa, nie obowiązują ich badania dopingowe, więc nie mają hamulców - opowiada. - Z ćpunami nie mam szans. Skoro nie czują bólu i pieczenia mięśni podczas zawodów, to jak mam ich pokonać? Ja jestem człowiekiem. Po kilkudziesięciu kilometrach jazdy na maksa dopada mnie zmęczenie. Wtedy by mi odjechali.
Przyglądam się uważnie. Rzeczywiście, wielu z "wycieniowanych" idzie albo do stojących na parkingach przenośnych ubikacji, albo w krzaki. I nie chodzi tylko o załatwienie potrzeb fizjologicznych. Chodzi również o ostatni "strzał" nielegalnych wspomagaczy. I nie mówię o kofeinie czy końskiej dawce cukru. To są: blokady bólu, narkotyki czy dopalacze. Sprzedane nielegalnie spod lady w sklepie z suplementami, bez atestu Unii Europejskiej, "prosto z USA".
- Miejmy jednak z tyłu głowy skalę oszustwa - mówi Czechowski. - 90 proc. zawodników Mastersów, to zawodnicy o nieposzlakowanej opinii sportowej i etycznej. To zwyczajnie porządni, uczciwi ludzie, którzy ciężko pracują na sukces sportowy. Niestety, goniący za sztuczną sławą dopingowicze psują całą zabawę i pozbawiają zwycięstw tych uczciwych. Chora, niezdrowa ambicja, własne kompleksy i próba uleczenia niepowodzeń biznesowych, sportowych, prywatnych - oto dlaczego amatorzy biorą doping.
Kilka tysięcy złotych za przyjazd kontrolerów antydopingowych
Jak sprawić żeby do opisanych powyżej sytuacji nie dochodziło podczas zawodów amatorów? Należałoby po prostu zapraszać na imprezy kontrolerów POLADY. Gdyby każdy z uczestników wiedział, że zajęcie miejsca na podium kończy się automatycznie kontrolą dopingową, a przy okazji do "pokoju prawdy" zostanie zaproszonych dwóch, trzech zawodników wybranych losowo, oszuści zastanowiliby się, czy warto się narażać.
W czym więc problem? Głównie w finansach. Zamówienie kontroli dopingowej nie jest tanie. - To mniej więcej 800-900 zł za podstawowe badania od jednej próbki lub 1600-1800 zł za kompleksowe sprawdzenie, łącznie z EPO - wylicza Rynkowski. - Do tego należy doliczyć delegację dla kontrolerów, czyli przejazd plus nocleg.
Wychodzi mniej więcej 5-6 tysięcy za pięć próbek - badania podstawowe lub 10-12 tysięcy - za te z EPO. Dużo? Mając na starcie 1000 uczestników wystarczy, aby każdy z nich dopłacił 10 zł do wpisowego. A być może od sezonu 2019 ceny badań się obniżą.
- Nie mamy zbyt wiele zgłoszeń ze strony organizatorów kolarskich wyścigów - przyznaje Rynkowski. - Na razie coraz częściej zapraszają nas na amatorskie imprezy biegowe, ale myślę, że środowisko kolarskie podąży wkrótce tym tropem.
- Wydaje się, że to dobry pomysł - mówi nam Grzegorz Mikuła, jeden z organizatorów "WYŚCIG-u", na który zaprasza Tomasz Marczyński. Kilkuset amatorów z całej Polski spotka się 7 października 2018 w Niepołomicach, aby razem z kolarzem Lotto Soudal sprawdzić swoją formę.
- Rozważymy możliwość zaproszenia kontrolerów z POLADY - dodaje Mikuła. - To dobry kierunek. Jestem zwolennikiem wyczyszczenia środowiska amatorów z dopingowiczów.
Podobne rozwiązanie rozważają również inni organizatorzy. Podczas trwającego właśnie (24-27.08.) Bałtyk-Bieszczady Tour uczestnicy muszą liczyć się z kontrolami.
- Na pewno będziemy badali zawodników pod kątem stosowania wszelkiego rodzaju substancji stymulujących, wykrywanych w ślinie i moczu. Nie zabraknie również badań pod kątem stosowania sterydów anabolicznych. W sumie przeprowadzimy przynajmniej kilkanaście różnego rodzaju testów - zapowiedziała Aleksandra Piwka, kierownik Biura Antydopingowego Bałtyk-Bieszczady Tour.
W 2019 roku na dopingowiczów powinien paść blady strach. Za kilka tygodni ma dojść do spotkania Turkiewicza, środowiska Mastersów, POLADY i organizatorów największych wyścigów dla amatorów. Wszystkie strony mają ustalić wspólny plan walki z dopingiem. Z pewnością należy się spodziewać większej liczby kontroli. I to nie tylko tej farmakologicznej, ale także i mechanicznej.
- W mojej opinii największe cykle zawodów kolarskich powinny wprowadzić obowiązkowe kontrole, bo wpływa to na ich pozytywny odbiór medialny, społeczny i wizerunek organizatora - tłumaczy Czechowski. - Nikt im jednak nie może tego nakazać. Kontrola dopingowa zawsze ma sens. Niezależnie od przeznaczenia wyścigu. Pozostawiam organizatorom i ich etyce decyzję, czy chcą nagradzać czystych i grających fair-play zawodników czy tych, którzy być może wygrywają nieuczciwie.
[b]Wkrótce w serwisie WP SportoweFakty wywiad z Tomaszem Czechowskim - kolarzem-amatorem - który od pewnego czasu walczy z dopingiem w tym środowisku. Opowie nam ze szczegółami: o tym, co się dzieje w grupach zamkniętych w internecie, o tym, czy dopingiem zagrożona jest młodzież i dzieci, wreszcie o coraz bardziej groźnym dopingu mechanicznym.
Czytaj inne materiały autora -->> [/b]
ZOBACZ WIDEO: Janusz Gołąb: Denis Urubko na K2 miał pretensje o śmieszne rzeczy. To było kuriozalne
Szukasz inspiracji zakupowych i nie chcesz przepłacać? Sprawdź stronę Allegro kody rabatowe