Dramatyczne zeznania Kohla poruszają świat kolarstwa

Cała czołowa dziesiątka może być umoczona - głosi Bernhard Kohl, trzeci zawodnik ubiegłorocznego Tour de France, który zdecydował się na szczere, dramatyczne wyznanie swojego udziału w wielkim procederze dopingowym. Jego stronę internetową zdobi dziś hasło: "Chcę życia bez kłamstw".

W tym artykule dowiesz się o:

Austriak nie bił się o powrót do kolarstwa, ogłaszając zakończenie kariery 25 maja. - Wiem, że wszystko jest skończone - mówi w rozmowie z "L’Équipe". - Opowiedziałem, jak byłem wspomagany od wieku dziewiętnastu lat, współpracowałem z policją. Znam zasady tego środowiska: kto przemówi, traci wszystkich przyjaciół w peletonie - tłumaczy.

W październiku 2008 roku wyszło na jaw, że Kohl, najlepszy zawodnik klasyfikacji górskiej 'Wielkiej Pętli' miał pozytywny wynik kontroli antydopingowej na obecność w organizmie środka Cera, mutacji Epo, syntetycznej wersji erytropoetyny, wytwarzanej w nerkach substancji hormonalnej pobudzającej pośrednio powstawaniu czerwonych krwinek.

15 października, dwa dni po publikacji paryskiej "L’Équipe", Kohl przyznał się do stosowania Cera. Jego podium Tour de France stało się w tamtej chwili nic niewarte. 31 marca tego roku aresztowano Stefana Matschinera, który odegrał w przygodzie zawodnika z kolarstwem kluczową rolę.

Regularny doping

Za swój cel postawił sobie Kohl "stop oszukiwaniu ludzi". "Nie obchodzi go", gdy myśli się o nim teraz jako o złym człowieku, a o wciąż aktywnych zawodnikach jako "sympatycznych".

Nie przeraził się, gdy podczas Tour de France 2008, gdzie liderem jego Gerolsteinter miał być Stefan Schumacher, zobaczył, w jaki sposób dopingują się starsi kolarze. - Byłem młody, nie byłem przeznaczony do wygrania i chciałem zarobić tylko jak najwięcej pieniędzy. Wiedziałem, co biorą wielcy, ale tak po prostu było. To był typ organizacji, która w obrębie ekipy była akceptowana - mówi.

W niemieckim zespole przygotowania do kolejnego Tour de France zaczynały się zaraz po zakończeniu poprzedniej edycji. Tak było w sierpniu 2007 roku, kiedy obok czysto sportowych form przygotowawczych, sztab medyczny prowadził własne, dopingowe. - Nie było sprzeczności między obiema tymi formami, a obie traktowałem bardzo poważnie - mówi Kohl.

- W sierpniu 2007 dostałem pierwszą próbkę krwi, która miała być użyta podczas Touru 2008. Druga była w listopadzie. Jeden litr pobierany co jakiś czas, tak że w lipcu 2008 miałem gotowe dwa litry własnej krwi. Osocze było oddzielone, zakodowane i zamrożone - ujawnia metody działania w zawodowym kolarstwie.

Operacja Tour

Podczas ostatniej edycji 'Wielkiej Pętli' Kohl miał przy sobie cztery półlitrowe pojemniki z krwią. - Przeprowadziłem trzy transfuzje. Pierwszą po sześciu etapach, drugą przed Pirenejami, trzecią przed Alpami. Nigdy nie użyłem czwartego pojemnika - mówi. - Nic więcej przy sobie nie miałem, zbyt dużo jest kontroli. Żadnego testosteronu. Epo, hormon wzrostu, insulinę: wszystko to wziąłem przed wyścigiem, nie w jego trakcie - wyjaśnia.

Komórka francuskiej żandarmerii, Centralne Biuro do Walki Przeciw Niszczeniu Środowiska i Zdrowia Publicznego (OCLAESP), monitorowało miejsce zakwaterowania zawodników zwykle w godzinach 18-20. Kohl starał się być zawsze uważny. - Mój manager trzykrotnie latał samolotem do Austrii, żeby utrzymać krew zamrożoną i dopiero przywieźć ją do hotelu - mówi.

Przetaczanie krwi nie zajmowało kolarzowi i jego Matschinerowi, jego pomocnikowi, wiele czasu. - Wysyłał mi sms-a, że mogę przyjść do jego pokoju. Traciłem 20 minut, nie więcej. Nikt nigdy nic nie widział - tłumaczy.

Kohl miał sposób na przechytrzenie kontrolerów, którzy podczas etapów górskich zjawiali się u zawodników na badania już o 7 rano. - Przetaczaliśmy wcześniej pół litra krwi, żeby parametry nie były podejrzane. Kombinowaliśmy z białkami i hematokrytami. Najważniejszą rzeczą było, by przeprowadzić autotransfuzję na 48 godzin przed etapem. Nie można było być na topie kolejnego dnia. Na rzeczywiste efekty czekałem dwie doby - mówi.

Sprawa Riccò

17 lipca Tour de France zadrżał. Zwycięzca dwóch górskich etapów, młody Włoch Riccardo Riccò (Saunier-Duval) miał pozytywny wynik kontroli antydopingowej na obecność w organizmie Cera, "Epo trzeciej generacji". Środek, który miał być tak bezpieczny, wywołał kolejny rok z rzędu skandal w 'Wielkiej Pętli'.

- Świat kolarski był przekonany, że Epo jest niewykrywalne - mówi Kohl. - Pozyskałem go poprzez innego zawodnika i zaaplikowałem sobie na trzy dni przed startem Touru. Moja głowa była wtedy spokojna - twierdzi.

Po zatrzymaniu Riccò Austriak nie panikował. - Potem przyszedł dopiero prawdziwy szok. Ale wtedy powiedziałem sobie: przecież on wziął to za późno, dlatego go wykryli. To mnie uspokoiło. Potem jednak, gdy dowiedziałem się, że francuska agencja do walki z dopingiem będzie robiła rozpoznanie również po wyścigu, tak, czekałem na atak na mnie. Próbowałem się wtedy jeszcze raz opanować: ok, jestem martwy, ale wszyscy jesteśmy martwi! - podnosi głos.

Epo-Cera, nową plagę kolarstwa, znaleziono w czasie lub po Tour de France również w organizmie Schumachera, Moisésa Dueñasa, Leonardo Piepolego i Manuela Beltrána.

- Co w takim wypadku miałyby zrobić władze francuskie? - pyta Kohl. - Skasować całą klasyfikację generalną Touru? Myślę, że by się nie ośmielili. O dziwo, mieliśmy tylko trzech, którzy wpadli [Riccò, Dueñas, Beltrán]. Wierzę, że mogła to być cała pierwsza dziesiątka. To, że padło na mnie, trudno. Nie pytałem się ekspertów: maskarada dobiegła końca - mówi.

Zaczęło się w 2005

Jakkolwiek brutalnie brzmią wyznania byłego kolarza, Tour de France 2008 nie był jego "pierwszym razem", gdy podjął się autotransfuzji. - W 2005 roku, w austriackim laboratorium Humanplasma - zdradza czas i miejsce dopingowej inicjacji. - Ale to było jakoś łagodnie przeprowadzone. Lekarze i pielęgniarki pobrali mu krew i szybko wyszedłem - wspomina.

Na pytanie, czy sztab medyczny ostrzegał go, że prowadzona akcja jest niemoralna, odpowiada "tak", dodając, że pouczano go, że "to przywróci równe szanse w peletonie".

Kohl przestał współpracować z laboratorium Humanplasma po skandalu dopingowym podczas igrzysk olimpijskich w Turynie w 2006 roku, kiedy wyszły na jak powiązania z tą instytucją złapanych na niedozwolonym wspomaganiu austriackich narciarzy. - Matschiner zadecydował, że musimy działać bardziej dyskretnie. Zakupiliśmy niezbędne wyposażenie, na które z własnej kieszeni dołożyłem 20 tys. euro. Sprzęt dotarł do nas na początku 2007 roku. W tamtym sezonie wziąłem udział w Tourze bez wspomagania się poważnym dopingiem. Dopiero w 2008 roku zadecydowano, że zasługuję na to, by być na szczycie. Z prawdziwym planem działania - mówi 27-latek z Wolkersdorf im Weinviertel.

Po tym, gdy poznał prawdziwy sport w ekipie młodzieżowej holenderskiego Rabobanku, właśnie w 2005 roku podpisał kontrakt z T-Mobile, ekipą Jana Ullricha. Rok potem jego talent wystrzelił: zmieścił się na podium Dauphiné Libéré. Wydawał się być przyszłą gwiazdą górskich wyścigów: miał warunki (1,72 m; 61 kg) i nie bał się rywalizacji. Jego pucołowata twarz od dawna się nie uśmiechnęła.

Szef nie wiedział

Przyznaje, że nie tylko liderzy Gerolsteiner byli poddani praktykom dopingowym, ale systematycznie dotyczyło to całej ekipy. Jednocześnie dodaje, że odpowiedzialni za to "wykazywali się intuicją", a szef, Hans-Michael Holczer, nic o tym nie wiedział. Nie jest natomiast pewny, jaki był stan wiedzy głównego lekarza. - Kiedy jesteś doktorem, widzisz wskazania biologiczne swoich zawodników i ich dyspozycję, dlatego nie możesz nie wiedzieć co się dzieje... - mówi.

Po zerwaniu współpracy z Humanplasma Austriak wspólnie z managerem na własną rękę, własnym sprzętem, przetaczali krew w małym mieszkaniu w Górnej Austrii. - On robił wszystko - mówi Kohl o Matschinerze, który siedzi dziś w więzieniu. - Zawarliśmy moralny kontrakt. Oddawałem mu 10% wpływów. Nie wiem, czy pracowali z nim inni - zdradza.

Piepoli też mówił

Na początku stycznia zdecydował się przemówić Leonardo Piepoli. - Zdeptałem swoją godność - przyznał po wycofaniu się z kolarstwa. Ze łzami w oczach powiedział, że "ukradł zwycięstwo" etapowe, zdradzając własną pasję, religię i przyjaciół.

Głos Kohla jest kolejnym przypadkiem tak dramatycznego wyznania zawodnika, którego karierę najpiew zbudował, a potem zniszczył doping. Charaktarystyczne, że jest to znów ktoś, kto postanowił już więcej nie stawać do zawodowej rywalizacji.

Ex zawodnik Gerolsteiner chce teraz zająć się służbą społeczną. - Mam kontakty w Niemczech, gdzie chciałbym organizować obozy treningowe dla młodzieży - zdradza, dodając, że ma w planach również napisanie książki o swoim doświadczeniu.

Kohl, człowiek, który ośmielił się mówić, zostawia całego profesjonalnemu sportowi, nie tylko kolarstwu, jasne przesłanie. - Nie będę śledził kolejnego Tour de France, bo to już nie moje życie. To było moje życie, które zakończyłem. Jeżeli za doping ktoś nie zacznie karać więzieniem, nic się tam nie zmieni.

Komentarze (0)