Armstrong: Będę szczęśliwy z trzeciego, a nawet piątego miejsca

Już osiągnąłem to, czego żądałem - mówi dziennikowi "L'Équipe" Lance Armstrong, który w sobotę wystartuje w swoim dwunastym Tour de France. Twierdzi, że mimo bariery językowej dogaduje się z Albertem Contadorem, choć ma żal do managera Johana Bruyneela, że ten wskazał oficjalnie Hiszpana jako lidera zespołu Astana.

W tym artykule dowiesz się o:

Ostatni etap i dekoracja na Polach Elizejskich przed czterema laty była jego ostatnimi chwilami w roli zawodowego kolarza zanim w latem ubiegłego roku zdecydował się powrócić do zawodowego sportu. - Nie robię tego dla pieniędzy, ani, żeby wygrać kolejny Tour, bo do sławy mi to już potrzebne nie jest... Wszystko już mam. Robię to, by wspomóc moją fundację i moją pragnienie jazdy - tłumaczy przed sobotnim startem Wielkiej Pętli.

Celem fundacji Livestrong, której nazwa stała się już marką amerykańskiej grupy kolarskiej (występuje w niej chociażby Taylor Phinney, mistrza świata w wyścig na dochodzenie z Pruszkowa), jest walka z nowotworem. Armstrong przy pomocy przyjaciół powołał ją po swoich doświadczeniach z chorobą. - Z punktu widzenia mojej fundacji już wygrałem. To jest zwycięstwo - mówi o swoim powrocie.

- Nie mogę ująć tego w mocniejsze słowa. Startuję w Tour de France gratis. Moje intencje są czyste, uwierzcie mi - powiedział przedstawicielom mediów zgromadzonym w jego skromnym pokoju, takim samym, jaki dostali wszyscy zawodnicy Astany.

Chwila zwątpienia

Twierdzi, że raz żałował swojej decyzji o powrocie do ścigania - po upadku na trasie wyścigu Dookoła Kastylii i Leon, kiedy złamał obojczyk i szczęśliwie zdążył się wykurować przed Giro d'Italia. - Po kilku tygodniach powróciłem do normalnego stanu. Ale to był dla mnie szok. Nigdy wcześniej niczego nie złamałem i nie byłem nawet w szpitalu - przyznał.

Giro, gdzie startował po raz pierwszy, był dla niego dobrym doświadczeniem, "szczepionką", jak mówi. - Każdego dnia walczyliśmy o dobre miejsce. Jakieś pięć lat temu byłem ostatnim, który chciał zwalniać. Na początku tego sezonu byłem jednym z pierwszym, a teraz... znów jestem jednym z ostatnich, który chce odpuszczać - twierdzi.

- Włochy to nie jest płaski kraj. Zobaczcie sobie na mapę na Google Earth i się przekonacie - namawia. - W pewnych momentach Giro jest trudniejszy od Touru. Jest sławny poprzez swoje tempo, ale w tym roku pobiliśmy rekord prędkości. Gdy tylko opuszczali flagę, od razu ktoś atakował. Każdego dnia! - wspomina.

Dodaje, że w Italii zaimponował mu Denis Mienszow, zwycięzca. Sam zajął dwunaste miejsce. Dzięki Giro jest też lżejszy (waży 73 kg), niż poprzez swoich poprzednich startów w Tour de France, kiedy miał między 74 a 74,5 kg.

Powrót był dla niego trudniejszy niż myślał. - Za rok będę mocniejszy niż teraz - przyznał zapowiadając plan startów również w kolejnym sezonie. Tour de France to dla Armstronga wciąż "klejnot" i największe wydarzenie kolarskie świata. - Z całym szacunkiem Tour jest zbyt wielki dla kolarstwa - powiedział obrazując to bardzo plastycznie dłońmi.

Z niepokojem czeka Teksańczyk na fascynujące jego zdaniem finisze: w Montpellier podczas jazdy drużynowej na czas (7 lipca) i podjazd na Ventoux (25 lipca).

Nie ma niepokoju

- Wszystko zależy od zespołu. Jeżeli Alberto będzie wielki, pojadę dla niego - mówi Amerykanin o swojej roli w Astanie na Tour de France. - Moje miejsce w klasyfikacji nie ma znaczenia. Jeżeli nie będę w dobrej dyspozycji, muszę uszanować ekipę. Z mojego punktu widzenia będę szczęśliwy, jeśli uda mi się skończyć wyścig w pierwszej trójce lub piątce. Nie potrzebuję zwycięstwa, bo robię to dla przyjemności. Nie mam nic do udowodnienia. Jeżeli jednego dnia poczuję się zmęczony, nawet podczas Touru, wrócę do domu. Nie ma problemu - wyjaśnia.

Porażką dla Armstronga w tym Tourze nie będzie upadek ani niskie miejsce w klasyfikacji generalnej. - Najważniejszą rzeczą jest współpraca między Albertem [Contadorem] a mną. Jeżeli okaże się najsilniejszy w wyścigu, a ja mu nie pomogę, wiele stracę. Kiedy Levi [Leipheimer] był bardzo mocny, pomagałem mu we wszystkich wyścigach: w Giro i w Kalifornii. Lubię Levia, tak jak Rasta i Zubeldię, ale muszę słuchać Johana [Bruyneela] - tłumaczy.

Ma pretensje do managera, z którym wygrał wszystkie Toury, za to, że ten podał do publicznej wiadomości, że to Contador będzie liderem Astany. - Lider to ktoś lepszy od innych. Ale lepiej być otwartym i szczerym. Żadna dyskusja u nas na ten temat nie nastąpiła. Wielu uważa Alberta za faworyta i ja sądzę, że jest najlepszym zawodnikiem na etapowe wyścigi. Ale nie możemy zapominać o Leipheimerze - mówi.

Według Amerykanina Contador nie martwi się sytuacją wewnątrz zespołu. - Mógłby się martwić, gdybym ja był w Saxo Bank albo Columbii, ale jestem tutaj. Czy jestem singlem czy liderem, dam z siebie wszystko - zapewnia.

Jak Jeannie Longo

Teksańczyk zdradził, że po rozmowie z Cédrikiem Vasseur, jego kompanem sprzed ośmiu lat, dowiedział się, dlaczego jest przez niektórych Francuzów tak bardzo nielubiany. - Powiedział mi, że oni nie lubią zwycięzców. Że lubią gości, którzy kończą na drugim lub trzecim miejscu, mając potem piękne wspomnienia i twarze pełne ekspresji - wspomina. W sondażu przed Tourem ponad 90 procent badanych przyznało, że powrót Armstronga nie zwiększy ich zainteresowania wyścigiem.

Od czasu powrotu nie odniósł jeszcze zwycięstwa w wyścigu dla zawodowców. Triumfował za to niedawno w Nevada City. - W 1990 roku byłem tam drugi. Dziewiętnaście lat potem wygrałem. Jestem jak Jeannie Longo. I powiem wam, że w 2009 roku byłem mocniejszy niż w 1990. O wiele mocniejszy. A poza tym to był dzień ojca, więc wygrałem dla moich dzieci - mówi.

Niedawno urodziło się też siedmiokrotnemu królowi Touru trzecie dziecko, Max. - Jego matka wstaje zawsze do niego w nocy, a mnie wygania mówiąc, żebym się lepiej przygotował do Touru - mówi z uśmiechem.

Komentarze (0)