Lekko sfrustrowany był po niedzielnym, ostatnim przed dniem przerwy, etapie z wiernymi od przedwojennych lat Tourowi górami Aspin i Tourmalet hiszpański wspinacz Alberto Contador, który musiał słuchać dyrektyw kierownictwa zespołu Astana o utrzymaniu tempa jazdy, podczas gdy on czuł się na siłach, by przyspieszyć. Najmocniejsza w tym Tourze Astana nie chce postawić się w sytuacji, gdy będzie broniła żółtego trykotu, choć jest od niego o ledwie 6 s.
Może madrytczyk Contador, który od dwóch lat nie marzy o niczym innym jak ponownym triumfie w Paryżu, będzie usatysfakcjonowany po etapie wtorkowym, a jeszcze bardziej po tym piątkowym, trochę bardziej pofałdowanym. Na tych dwóch odcinkach zostanie przeprowadzony test z zakazem używania przez dyrektorów sportowych radiowej komunikacji z kolarzami. Nic dziwnego, że Johan Bruyneel, manager Astany, jest pierwszym, który głośno protestuje.
Na nic absolutnie nie narzekają tylko gospodarze. Trzy etapowe zwycięstwa "trójkolorowych" w dziewięć pierwszych dni to dla nich coś nad wyobrażenia. W ostatnich dziesięciu latach wygrywali tyle najwyżej przez cały okres trwania wyścigu.
Francuzi śmieją się ironicznie i względnie z samych siebie. W poniedziałkowym wydaniu paryskiej L'Équipe, dziennika należącego do przedsiębiorstwa Amaury Sport Organisation - właściciela Touru, w obrazkowym komentarzu góra Tourmalet krzyczy ze złością na przejeżdżających pod nią kolarzy, którzy mówią, że losy wyścigu rozstrzygną się w Alpach.
Fakt: podczas trzech pirenejskich etapów rzecz ważna dla układu klasyfikacji generalnej zdarzyła się jedna. To atak Contadora na podjeździe pod Arcalis w piątek, jednym etapem z metą na wzniesieniu. Tam triumfator sprzed dwóch lat wypracował 21 s przewagi nad główną grupą, w której przyjechali wszyscy pozostali faworyci, do akcji zaczepnych nie przystępujący byli szybko neutralizowani.
Uśmiech politowania na ustach chociażby Lance'a Armstronga (przyznał, że trzecie miejsce na mecie go nie zadowoli) musiała wywołać ucieczka Cadela Evansa podczas wspinaczki na Aspin w niedzielę. Takie coś w przypadku, gdyby meta znajdowała się bliżej niż 100 km, nie miałaby prawa się udać. Biedny Evans był dwukrotnie w Tourze drugi i w żaden sposób nie potwierdza, że tym razem powalczy o żółtą koszulkę. Jego próby przypominają bezowocne ataki Danila di Luki, który podczas Giro d'Italia próbował odskakiwać od Denis Mienszowa.
Ten ostatni w Pirenejach przyjeżdżał z najlepszymi, ale po fatalnym jak na niego rezultacie w otwierającej jeździe na czas (ponad półtorej minuty do Fabiana Cancellary) pojawiły się sondaże na temat tego, czy Rosjanin z Orła już wypadł z gry o żółty trykot. Dziś traci do niespodziewanego lidera Rinalda Nocentiniego ponad pięć minut i jak znajdzie w sobie motywację, to powalczy najwyżej o etapowe zwycięstwo.
W kategoriach pozytywnej niespodzianki należy traktować piątą pozycję po pierwszym tygodniu Bradleya Wigginsa, który po problemach zdrowotnych Christiana Vandevelde miał być nadzieją ekipy Garmin (i Wielkiej Brytanii) na miejsce w drugiej dziesiątce. Na razie jest lepiej, ale przed trzykrotnym mistrzem olimpijskim na torze jeszcze próba w Alpach.
Czoło generalnej klasyfikacji bardzo jasno pokazuje, co w programie Touru już było. Lider Nocentini, debiutant mimo 31 lat, przewagę mógł wypracować tylko dzięki ucieczce, który zyskała na etapie w Andorze bardzo dużą przewagę nad faworytami. Ci z kolei swoje pozycje wykuli podczas jazdy na czas: indywidualnej w Monako, a trzy dni potem w dłuższej i bardziej decydującej drużynówce.
To z powodu zmagań z czasem w Montpellier tak wielu jest w pierwszej dziesiątce zawodników Astany (czterech) i Garmin (dwóch). Z liderami trzyma się też Tony Martin, zupełnie nowa jakość w światowym "kolarstwie wspinaczkowym". To on jest faworytem amerykańskiej ekipy Columbia po tym, jak po upadku szanse na wysokie miejsce zaprzepaścił Michael Rogers, mocny w ostatnim Giro.
Jak zwykle cichy pozostaje Carlos Sastre, zwycięzca sprzed roku, który po dziewięciu etapach ma prawie trzy minuty straty, niewiele mniej od Evansa. Hiszpan ma w tym roku ekipę mniej regularną i zaprawioną w bojach jak wtedy, gdy w drodze po żółtą koszulkę ajutowali mu bracia Schleckowie (dziś działają na własną rękę w Saxo Bank), ale niewykluczone, że drugi z kolarskich bohaterów Avili (po Julio Jiménezie), zaskoczy podobnie jak w Giro d'Italia. Tam wygrał dwa górskie etapy (Monte Petrano i Wezuwiusz), a przed sięgnięciem po różowy trykot zatrzymał go m.in. nadający niesamowite tempo na podjeździe pod Blockhaus Sylwester Szmyd.
Dzielnie poczyna sobie w debiucie w wielkim tourze Marcin Sapa, jedyny w tym roku rodak w Tour de France. 33-letni koninianin uczestniczył już w jednej ucieczce, na etapie piątym do Perpignan, gdzie znajdował się ze współtowarzyszami na czele przez 180 km. Zapowiada, że spróbuje po raz kolejny i, że w końcu go nie dogonią.