Czesław Lang: Koronawirus to choroba ludzi zdrowych (wywiad)

PAP/EPA / Bartłomiej Zborowski / Czesław Lang to od wielu lat organizator największego wyścigu kolarskie w Polsce.
PAP/EPA / Bartłomiej Zborowski / Czesław Lang to od wielu lat organizator największego wyścigu kolarskie w Polsce.

- Obecna pandemia to najgorszy okres, jaki mnie spotkał w życiu. Koronawirus to choroba zdrowych ludzi. Najbardziej cierpią ci, którzy nie są zakażeni. Tracą pracę, majątek, wpadają w depresję - mówi były kolarz, obecnie organizator Tour de Pologne.

[b][tag=53166]

Marek Bobakowski[/tag] , WP SportoweFakty: Gdyby ktoś panu powiedział pół roku temu, że koronawirus sparaliżuje świat...[/b]

Czesław Lang, były kolarz, medalista olimpijski, organizator Tour de Pologne: ... to bym uznał go pewnie za wariata.

Kiedy w Polsce ogłoszono stan wojenny (13 grudnia 1981 roku - przyp. red.) miał pan 26 lat, był pan medalistą olimpijskim, zwycięzcą Wyścigu Dookoła Polski, szykował się pan do wyjazdu do Włoch, aby spróbować sił z zawodowcami. Czy stan wojenny można jakoś porównać z obecną epidemią?

Nie. Stan wojenny na tle koronawirusa wcale nie był groźny.

Niewiele możemy zrobić.

No właśnie, nie znamy wroga. Siedzimy w domach i czekamy.

ZOBACZ WIDEO: Zakażony koronawirusem sportowiec ostrzega chorych. "To rozwala psychikę"

Ile tak będziemy siedzieć i czekać?

Intuicja mi mówi, że to nie może trwać długo. Musimy jak najszybciej wrócić do życia. Wie pan, że koronawirus to choroba ludzi zdrowych?

Dlaczego?

Bo najbardziej cierpią ci, którzy nie są zakażeni. Tracą pracę, majątek, wpadają w depresję. Aż nie chcę myśleć, co się dzieje w milionach domów na całym świecie. Ludzie nie mogą spłacać kredytów, nie mają za co zapłacić czynszu. Wszystko się rozpada. Nie możemy czekać w nieskończoność.

Statystyki zakażeń jednak rosną, to są tysiące ludzi w Polsce, a miliony na świecie. Poważna sprawa.

Jasne, że tak. Nie podważam tego. Jednak to nie jest wirus tak groźny, że on zabija natychmiast po zakażeniu. Że wystarczy dotknąć osobę zakażoną i już się umiera. Dlatego musimy to opanować. Wierzę, że się uda. Pierwsze jaskółki już widać w różnych krajach. W Polsce też. Będzie dobrze.

Pan również cierpi. Prowadzi pan dwie firmy: jedna żyje z organizacji zawodów sportowych, druga poniekąd z turystyki. Obie obecnie nie mogą działać. Co pan robi na przymusowych "wakacjach"?

Czekam spokojnie na lepsze czasy. Siedzę w swoim domu w Barnowie (miejscowość położona 30 km od Słupska - przyp. red.). Jestem rolnikiem, sieję, plewię, doglądam moich roślin w szklarniach. Raz w tygodniu jadę na zakupy do sklepu, staram się również jeździć na rowerze po własnym terenie, nabieram sił, wypoczywam i uważam, aby postępować zgodnie z zaleceniami i się nie zakazić.

Wygląda na sielankę. Ale w międzyczasie musi pan podejmować decyzje w sprawie Tour de Pologne 2020. A te nie są łatwe.

Oj, nie są. Jeszcze przed ogłoszeniem pandemii mieliśmy wszystko zapięte na ostatni guzik. 7 etapów, start 5 lipca, ustalona trasa, podpisane umowy z miastami. Byliśmy gotowi.

No i już wiadomo, że wyścig nie rozpocznie się na początku lipca. Co jeszcze się zmieni?

Siedzę na telefonie, prowadzę wideokonferencje i próbujemy jakoś ustalić nowy kalendarz kolarski na świecie. Jest duże prawdopodobieństwo, że wystartujemy w pierwszej połowie sierpnia, ale wyścig będzie skrócony o dwa etapy, czyli będzie trwał pięć dni.

Dzisiaj nie wiemy, jaka będzie wówczas sytuacja epidemiczna, ale wyobraża pan sobie TdP bez kibiców?

Nie wyobrażam. Miliony Polaków corocznie odwiedza trasy naszego wyścigu. I pewnie podobnie będzie teraz, w 2020 roku. Kolarstwo jest o tyle bezpieczne, że kibice stoją na całej trasie. Powiedzmy, że etap ma 140 km, to praktycznie na całej długości mamy fanów. Nie tłoczą się w jednym miejscu, mogą spokojnie zachować odpowiedni dystans. Tutaj widzę szansę.

A start, meta? Tam zawsze jest tłoczno.

Tak, dlatego być może będziemy musieli zrezygnować z organizowania eventów dla fanów np. na mecie. Nie będziemy stawiać trybun, nie będzie konferansjera, który będzie zachęcał do dopingu, nie będzie głośnej muzyki. Ale na razie to wróżenie z fusów. Niewiele wiemy. Wierzę jednak, że wyścig się odbędzie.

Jeżeli nadal będą zamknięte lotniska, to jak do Polski przyjadą kolarze z zagranicznych ekip? Autobusami?

Całą swoją karierę jeździłem autobusem i żyję (śmiech). Myślę, że nie będzie większych problemów, jak poszczególne ekipy, które głównie stacjonują w Belgii, Francji czy Hiszpanii dojadą do nas drogą lądową. To nie jest problem.

Problemem mogą być zamknięte granice, jak teraz. Jeżeli Polska nie wpuści obcokrajowców, wtedy TdP się nie odbędzie. Przynajmniej jako zawody międzynarodowe. Czy bierze pan pod uwagę zorganizowanie w takim przypadku wyścigu tylko dla polskich kolarzy?

To bardzo ciekawy pomysł. Oczywiście to plan "B". Ale kto wie. Jeżeli nie byłoby możliwości przyjazdu ekip zagranicznych, wówczas usiedlibyśmy przy stole ze sponsorami, miastami i pewnie mediami i zapytalibyśmy czy idziemy w wyścig krajowy. Jeżeli byłoby zielone światło, to tak, zorganizowalibyśmy taki Tour de Pologne.

Kiedy widział pan ostatni raz córkę, Agatę?

Przed chwilą (śmiech). Rozmawialiśmy dzięki komputerowi i wbudowanej kamerze.

To inaczej: kiedy po raz ostatni przytulił pan córkę?

O, tu już gorzej. To już grubo ponad miesiąc, jak ja siedzę z żoną w Barnowie, a Agata pracuje w Warszawie w biurze Lang Team. Dobrze, że jest internet, ale wiem, o co pan pyta. Tak, cholernie mi brakuje spotkań z Agatą. I nie tylko.

Pan jest bardzo towarzyski, uwielbia pan ludzi, kocha biesiadować. Koronawirus wszystko to panu zabrał. Jak sobie pan radzi?

Najgorsza była Wielkanoc. Rodzinne święta, a my bez Agatki. Coś strasznego. Ma pan rację, brakuje mi ludzi, brakuje mi firmowych spotkań. Jestem jednak kolarzem. Dlatego mam twardy charakter i twardą psychikę. Daję radę. Muszę.

O tak, Czesław Lang to twarda "sztuka". Wyszedł pan z poważnych tarapatów zdrowotnych.

10 lat temu rozchorowałem się na dobre. Ciągły stres, życie w biegu, a przede wszystkim fatalne jedzenie, to wszystko odbiło się na mnie. Lekarze zdiagnozowali u mnie chorobę Meniere'a.

Jakie są objawy?

Piekło! Miałem ataki. Na początku raz na kilka dni, potem już codziennie. Kręciło mi się w głowie, wymiotowałem, nie mogłem się na niczym skupić, byłem zdenerwowany. A najgorsze, że nie wiadomo, kiedy taki stan człowieka dopadnie. Czy podczas rozmowy z prezydentem miasta o nowej trasie TdP, czy może podczas ceremonii wręczenia nagród na wyścigu, gdzie wszyscy się na mnie patrzą.

Lekarz podobno panu powiedział, że to choroba nieuleczalna.

Tak. I dodał, że trzeba nauczyć się z nią żyć.

Pan się nauczył?

Zrobiłem inaczej. Jeden z moich znajomych przechodził chorobę nowotworową. Wyjechał do Meksyku, do jednej z klinik. Po powrocie opowiedział nam o tym miejscu, był zafascynowany. Żona powiedziała: Kochanie, jedziemy. Co nam szkodzi?

I pojechał pan.

Tak, choć nie wierzyłem, że to coś da. Na dodatek wyprawa i pobyt kosztowały majątek. Na początku byłem zły, bo uważałem, że to pieniądze wyrzucone w błoto. Nie widziałem sensu.

A wrócił pan do Polski zdrowy. Jak to możliwe?

Okazało się, że ta klinika zmieniła mój sposób żywienia. Tylko tyle i aż tyle. Płatki, sok, sałata, ziemniak, jeden ziemniak, żeby było jasne. Zero białka zwierzęcego.

Czyli weganizm.

Po tygodniu takiego jedzenia odłożyłem lekarstwa. Zawroty głowy przeszły, poczułem się wyśmienicie, byłem spokojny, nic mnie nie denerwowało. Kontynuowałem więc "dietę". Poza tym sporo czytałem, uczyłem się nowego sposobu żywienia, poznawałem organizm. W efekcie sporo schudłem, serce wróciło do normy, głowa też. Poczułem na własnej skórze hasło: jesteś tym, co jesz.

Od 10 lat jest pan weganinem? Nie było chwili zwątpienia?

Nie było, bo to działa. Świetnie się czuję, jestem w lepszej formie niż 20 lat temu. Ba, myślę, że jakbym miał taką dietę, kiedy byłem aktywnym kolarzem, kiedy miałem 25-30 lat, to osiągnąłbym o wiele więcej niż się udało. A czy jestem weganinem? Tak, żywieniowo tak. Ale nie głoszę ideologii, że nie wolno zabijać zwierząt. Noszę na przykład skórzane buty. Nie mam z tym problemu.

Co pan konkretnie je, tak na co dzień?

Płatki owsiane, suszone owoce, żurawinę, orzechy, pomarańcze, banany, jabłka, piję sporo soków. Poza tym ziemniaki, sałatę, pomidory, ryż.

I nie chodzi pan głodny?

Oczywiście na początku było ciężko. Ale żołądek i organizm szybko się przyzwyczajają. Ważne też, aby jeść pięć razy dziennie, ani więcej, ani mniej. Wtedy człowiek błyskawicznie się przestawia na nową dietę i bardzo szybko "zdrowieje". Proszę sprawdzić. Każdemu polecam.



Czytaj także: Koronawirus: Tomasz Marczyński przebywa w Hiszpanii. "Na ulicach pełno policji" >>
Czytaj także: Mariusz Mowlik: Jeżeli ktoś uważa, że kryzys związany z koronawirusem go nie dotknie, jest naiwny >>

Źródło artykułu: