DIABELSKA JAZDA. GWIAZDA POŁUDNIA 2020

Materiały prasowe
Materiały prasowe

Na cztery lipcowe dni 150 zawodniczek i zawodników zstąpiło do piekła, by zmierzyć się z górskimi trasami Gwiazdy Południa. Diablak robił wszystko, aby utrudnić dojechanie do mety, zsyłając na peleton skwar, gęstą mgłę i ulewne deszcze.

Informacja prasowa Zamana Group


Losy tegorocznej Gwiazdy Południa ważyły się do ostatnich chwil. Tylko dzięki typowej dla wielkich sportowców determinacji Cezarego Zamany oraz zaangażowaniu samorządowców ze Stryszawy, Makowa Podhalańskiego, Wadowic i starostwa powiatowego w Suchej Beskidzkiej udało się dopiąć wszystkie szczegóły organizacyjne. Tym samym rozgrywana w lipcu Gwiazda Południa okazała się pierwszą krajową górską etapówką – i kto wie, czy nie jedyną. Trudno się więc dziwić wielkiemu zainteresowaniu tymi zawodami wśród kolarzy. Apetyt podsycały przede wszystkim diabelsko trudne trasy, które przez cztery lata zdążyły rozsławić tę etapówkę.

Gdy się człowiek spieszy…
Punktualnie o 14.00 w czwartek 9 lipca na trasę sześciokilometrowej czasówki wyruszył pierwszy ze 150 startujących. Później już co 30 sekund swoje zmagania rozpoczynali kolejni śmiałkowie, starając się wspiąć na strome stryszawskie zbocza w jak najkrótszym czasie. Dojazd na metę ulokowaną pod hotelem Beskidzki Raj nie należał do przyjaznych: nie brakowało kolarzy, którzy zderzali się ze sztywnym podjazdem i musieli w kilku miejscach podprowadzać rower. Były też pierwsze upadki, będące jak gdyby groźnym, ale wciąż tylko pomrukiem Diablaka, przestrzegającym przed tym, co miało nastąpić podczas kolejnych dni.

Piekielny skwar
Drugi dzień to już przywitanie z górami. I to nie byle jakimi: zawodnicy musieli wjechać na imponujący szczyt Jałowca (1111 m n.p.m.). Oprócz przewyższeń, największy kłopot sprawiał nieziemski upał. Prażące ze wszystkich sił słońce towarzyszyło peletonowi przez cały dzień, a jego palące promienie sprawiały wrażenie, jak gdyby ta największa z gwiazd świeciła tuż nad Stryszawą, a nie 5 milionów kilometrów dalej.

Dzięki uprzejmości wójta gminy Stryszawa, udało się zorganizować honorowy przejazd przez tamtejsze centrum i wśród mieszkańców oklaskujących peleton. Ale kolejne kilometry pokonywane były już przez zawodniczki i zawodników w samotności, w ciszy, z coraz cięższymi nogami i z coraz mniejszym zapasem sił. Tylko nielicznym udawało się zachować siłę, aby na finiszu walczyć jeszcze o urwanie kilku cennych sekund w klasyfikacji generalnej.

Licho nie śpi
W sobotę, w trzeci dzień Gwiazdy Południa, miasteczko rowerowe przeniosło się do Makowa Podhalańskiego. Gromadzące się od rana ponure, stalowo-sine chmury zwiastowały zmianę pogody. Tak, jakby Diablak uznał, że kolarzom idzie za dobrze i za łatwo uporali się z Jałowcem oraz pozostałymi stryszawskimi górami. Na Koskową Górę (867 m n.p.m.) zawodnicy wjeżdżali w gęstej mgle, by później już tylko moknąć. Wraz z każdym przejechanym rowerem, kamienie w makowskich lasach stawały się coraz bardziej obłocone i śliskie. Równie trudno było pokonać piekielnie strome zjazdy. Tylko ci najodważniejsi mogli pozwolić sobie na ich szaleńcze pokonanie. Nagrodą były sekundy do klasyfikacji generalnej.

Trzeci etap był chyba najbardziej niezwykłym etapem: na trasie jeden z kolarzy uszkodził swoją kierownicą… nyple w tylnym kole rywala. Inny zawodnik wjechał na metę z korbą w dłoni. A najostrzejszy, najbardziej agresywny finisz – i to chyba w całej historii Gwiazdy Południa – zafundowały widzom dwie panie, walczące tak zaciekle, że o mało co, a wylądowałyby na krawężniku.

Wadowice – tam wszystko się skończyło
Ostatni etap to zarazem pierwsza wizyta Gwiazdy Południa w Wadowicach. Dzięki zaangażowaniu tamtejszych urzędników, udało się poszerzyć strefę wpływu Gwiazdy o kolejne tereny. Przygotowana na finał trasa okazała się najtrudniejszą: nie tylko ze względu na wszechobecne błoto, ale również z uwagi na stromizny. Królował oczywiście wjazd na Leskowiec (918 m n.p.m.), szczyt górujący nad pozostałymi wierzchołkami Beskidu Małego. Nie wolno było jednak odpuścić – od postawy na tym finałowym etapie zależało przecież miejsce w klasyfikacji generalnej. A dla każdego kolarza dobry wynik w Gwieździe Południa jest powodem do dumy. Stąd więc na trasie niejeden zaciskał zęby, starał się ignorować ból, pchał rower przez głębokie na pół koła kałuże – byleby tylko dojechać do mety. Również i w Wadowicach, kibice na stadionie MKS Skawa byli świadkami niejednego pasjonującego finiszu, gdy zawodnicy wygrywali o długość szprychy.

Pokonanie Gwiazd Południa w tak niesprzyjających okolicznościach było w dużej mierze możliwe dzięki partnerowi technicznemu, firmie AJ’s Fenwicks. Każdego dnia zawodniczki oraz zawodnicy mogli korzystać z serwisu, a nawet zostawić rower na noc do pełnego przeglądu. Tym samym, mimo kilku poważnych usterek, defekt sprzętu nie wyeliminował nikogo z rywalizacji na górskich trasach.
Sponsorem nagród dla zwycięzców w kategoriach wiekowych z podziałem na płeć były firmy GO Sport, AJs Fenwicks oraz producent okularów Goggle Sport.

Informacja prasowa Zamana Group

Źródło artykułu: