Krzysztof Straszak: Kiedy uwierzył pan, że może wygrać w Polsce?
Alessandro Ballan: - Przyjechałem tutaj tylko z myślą o tym, by w końcu coś wygrać. Wiedziałem, że jestem w formie i na dzień przed wyścigiem powiedziałem, że jestem tu by zrobić wynik. Ten start potrzebny był mi również by odzyskać formę po straconej pierwszej części sezonu.
Czyli nie myślał pan tylko o etapie, ale o triumfie w klasyfikacji generalnej?
- Oczywiście. Dla końcowego zwycięstwa najważniejszy był etap przedwczorajszy [czwartkowy do Krynicy-Zdrój], gdzie odniosłem pierwszy triumf od... no bardzo już dawna, czyli mistrzostw świata w Varese. Dzięki znakomitemu wysiłkowi całej drużyny udało nam się utrzymać koszulkę lidera do mety w Krakowie.
Pańska ekipa pracowała doprawdy znakomicie.
- Ten sukces dedykuję wszystkim moim kompanom. [Marzia] Bruseghina znają wszyscy, ale są i inni. [Marcin] Sapa pracował dla mnie jak nigdy. [Angelo] Furlan był wyjątkowy jeśli idzie o poświęcanie się dla zespołu, a [Manuele] Mori był mocny przez cały tydzień.
Spodziewał się pan raczej Szmyda, który będzie w górach najgroźniejszy ze strony polskich kolarzy?
- Ale przekonałem się, że najmocniejszy będzie jednak Rutkiwic... Ruciewic... Rutkiewicz (śmiech). Pokazał się szczególnie wczoraj [w piątek na etapie do Zakopanego], kiedy pięknie jechał w ucieczce, która mogła się okazać dla mnie niebezpieczna. Kontrolowaliśmy go jednak, tak jak robiły to inne ekipy, które chciały wykorzystać na finiszu swoich sprinterów.
Czy zwycięstwo w Tour de Pologne jest dużym osiągnięciem?
- Ten sukces znaczy dla mnie wiele. Jest tym cenniejszy, że odniesiony po wielu problemach. Jeszcze parę miesięcy temu nie potrafiłem wejść samodzielnie po schodach [efekt ataku cytomegalowirusa]. Mogę się tylko cieszyć, że powróciłem do wygrywania.
Tęczowa koszulka mistrza świata była wcześniej zbyt wielkim ciężarem do udźwignięcia? Powodowała dodatkowe nerwy?
- Nerwy nie. Bo to nie tak, że chciałem za wszelką cenę zwyciężyć w tej koszulce. Ale jak sobie teraz pomyślę co w niej przeszedłem...
Kolejny światowy czempionat w Mendrisio jest pańskim najważniejszym celem w tym sezonie?
- Tak. To jest docelowa impreza, tam będę z całą pewnością w topowej formie. Runda jest podobna, choć krótsza od tej z Varese. Wcześniej czeka mnie jeszcze trzytygodniowa Vuelta. Tam się jeszcze bardziej poprawię, by w Mendrisio walczyć o najwyższy cel. W tym momencie moja forma jest na poziomie 90-95 procent.
Vuelta a España to optymalne rozwiązanie, by przygotować się do mistrzostw świata?
- Potrzebuję tego ścigania, bo przez pierwszą część sezonu jeździłem bardzo mało, a nie trenowałem nawet w domu. Vuelta będzie takim regulatorem mojej formy. Być może wycofam się wcześniej niż w ubiegłym roku [na 15. z 21 etapów], bo dojechanie do Madrytu będzie bardzo trudne dla kogoś kto ma inne priorytety.
Jestem jednak mocniejszy psychicznie po tym tygodniu, tym bardziej, że w środę dostałem telefon od selekcjonera [Franka] Balleriniego. Przed Vueltą chcę wygrać w Plouay [22 sierpnia, kategoria ProTour], gdzie rok temu byłem drugi.
Pan się poprawił w Tour de Pologne w porównaniu do 2006 roku (trzecie miejsce), a jak zmienił się nasz wyścig?
- Polska bardzo się poprawiła. [Czesław] Lang zasługuje na wiele komplementów. Zaproponowałem mu nawet, by pomyślał o organizacji u was mistrzostw świata. Może być w okolicy jakiegoś większego miasta, bo kilka takich tutaj objechaliśmy. Jestem przekonany, że byłaby to znakomita impreza.
Od początku kariery występuje pan w barwach Lampre, więc dlaczego nie możecie dojść do porozumienia w sprawie nowego kontraktu?
- Jako mistrz świata mam prawo życzyć sobie dwuletniej umowy, ale przedstawiono mi tylko taką na kolejny sezon. Na szczęście rodzina Galbusera [sponsorzy Lampre] nie chce, żebym odchodził. Jestem niezwykle zadowolony, że się mną zainteresowali i bezpośrednio zaproponowali kontrakt dwuletni. To świadczy o tym, że nasza ekipa jest jak rodzina.