W poprzednim sezonie Anwil Włocławek i Twarde Pierniki Toruń zmierzyły się ze sobą w I rundzie fazy play-off jako ekipy z miejsca 2. i 7. Z kolei Enea Abramczyk Astoria była bardzo bliska tego, aby do czołowej ósemki się załapać. Koszykarze z grodu nad Brdą finiszowali z takim samym bilansem (15-15) jak King i Trefl, ale dzięki najlepszemu bilansowi ekip zainteresowanych, w PO znaleźli się szczecinianie.
Ten sezon jest za to zgoła inny dla drużyn z Kujaw i Pomorza. Jedynie Anwil plasuje się w czołówce, a Twarde Pierniki i Astoria okupują ogon ligowej tabeli. I właśnie dlatego derbowy mecz pomiędzy nimi miał tym razem bardzo wielką wagę. Zwycięsko wyszli z niego bydgoszczanie, choć starcie w Arenie Toruń rozpoczęli bardzo źle - po pierwszej połowie przegrywali 38:47, choć w pewnym momencie było już nawet 45:30 dla gospodarzy!
- Mecz był bardzo trudny i bardzo ważny, więc gracze obu drużyn zapewne czuli ciężar tego spotkania. My zaczęliśmy bardzo leniwie w defensywie. Nie byliśmy w stanie złapać odpowiedniego rytmu - sprawić, by gospodarzom trudno było organizować atak. Nie ograniczyliśmy też rezerwowych rywali, bo zwłaszcza Kacper Gordon zaprezentował się dobrze w pierwszej połowie - powiedział po meczu Marek Popiołek, szkoleniowiec Astorii.
ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: przypatrz się dobrze! Wiesz, kto pomagał gwieździe tenisa?
Po zmianie stron sytuacja jednak odwróciła się diametralnie. Goście zmienili przede wszystkim swoje założenia defensywne i byli w stanie szybko odrobić straty, a następnie pójść za ciosem i uzyskać dość wyraźne prowadzenie, bowiem po celnej trójce Mike'a Smitha było już nawet 64:56. - Byliśmy bardziej skupieni na tym, aby rywale nie mieli łatwych pozycji i przewag po akcjach pick&rollowych. Dodatkowo trzymaliśmy dobrą zbiórkę przez cały mecz - dodał trener bydgoszczan.
Skoro więc w drugiej połowie jego zawodnicy byli w stanie w pewnych fragmentach totalnie zdominować wydarzenia na parkiecie i jak wyszli już na prowadzenie, to nie oddali go do końca, to co było powodem tego, że tak słabo weszli w to starcie? - Trema i nerwowość oczywiście są, nie da się tego odłożyć i zostawić na boku. Chodzi jednak o to, jak sobie z tym radzić. Najlepszymi sposobami są zaangażowanie w obronie i skupienie na każdym kroku. Może myśleliśmy, że ten mecz sam się ułoży i poprowadzi, ale tak nigdy nie jest.
- Tak naprawdę, może to jest oklepany banał, ale wszystko zaczyna się od obrony i samego nastawienia w niej. W momencie, gdy zaczęliśmy pracować na wyższych obrotach w defensywie, to zaczęła się nasza lepsza gra. Była to druga połowa drugiej kwarty, bo wtedy z piętnastopunktowego deficytu zeszliśmy do -9 i wiedzieliśmy, że to nie jest zła sytuacja na trzecią kwartę - zaznaczył Popiołek.
- Goniliśmy, mieliśmy pomysł, byliśmy bardziej agresywni w obronie. A często jest tak, że to ten zespół przegrywający jest w lepszej sytuacji, zwłaszcza w meczu o takim ciężarze gatunkowym, bo goni i przejmuje kontrolę nad wydarzeniami boiskowymi. I dzisiaj na szczęście my to zrobiliśmy - zakończył trener Astorii.
Asami w jego ekipie byli Ben Simons, Nathan Cayo, Daniel Szymkiewicz, Myke Henry i wspomniany już Mike Smith. Ta piątka uzbierała dla gości łącznie aż 81 z 92 punktów całego zespołu! Wyróżnili się jednak szczególnie dwaj pierwsi. Simons po przerwie zdobył aż 22 ze swoich 24 punktów w całym meczu, a Cayo w końcówce doskonale czuł się w akcjach podkoszowych, dzięki czemu dał swojej ekipie większy komfort.
Czytaj także:
Wrzało na meczu i konferencji. Odmienne zdanie trenerów. "Przez 30 lat tego nie widziałem" >>