Najlepszy, na razie, mecz tegorocznych play-offów! Anwil dosłownie to wyrwał

WP SportoweFakty / Rafał Sobierański / Kamil Łączyński
WP SportoweFakty / Rafał Sobierański / Kamil Łączyński

Ależ mecz w Szczecinie! Anwil Włocławek, po akcji Victora Sandersa, odniósł zwycięstwo 77:76 i wyrównał stan ćwierćfinału EBL na 1-1. Tym samym odebrał Kingowi przewagę własnego parkietu. Kolejne dwa mecze odbędą się bowiem w Hali Mistrzów.

Zupełnie inny początek miał mecz nr 2 w rywalizacji Kinga z Anwilem. W niedzielę włocławianie totalnie dali się stłamsić gospodarzom na starcie, ale wyciągnęli z tego wnioski. Wprawdzie podopieczni Arkadiusza Miłoszewskiego rozpoczęli drugie starcie od prowadzenia 6:3, to jednak od tego momentu przez blisko 4 minuty nie byli w stanie przełamać defensywy Anwilu. W tym czasie goście zdołali zbudować sobie pewną przewagę, ale losy pierwszej połowy odwracali wysocy Kinga - Phil Fayne (bardzo efektowny wsad w kontrze) i Tony Meier.

Ich dobra gra - w połączeniu z ośmioma punktami Mateusza Kostrzewskiego z ławki - sprawiła, że szczecinianie gonili i ostatecznie przegonili rywali, wychodząc na prowadzenie na dwie minuty przed końcem pierwszej połowy - 35:34. To jednak mocno rozsierdziło graczy Przemysława Frasunkiewicza. Od tego momentu punktowali już tylko przyjezdni, wśród których przed zmianą stron wyróżniał się zwłaszcza Malik Williams. Środkowy, który dwa dni temu zanotował zaledwie 5 "oczek", już do przerwy uzbierał ich 10, a Anwil prowadził 41:35.

Po powrocie z szatni żaden zespół nie był w stanie znaleźć właściwego rytmu w ataku. Mecz mocno się wyrównał, ale mimo wszystko dużo lepiej wyglądali gospodarze, którzy najpierw doprowadzili do remisu, a kilka akcji później - dzięki trójce Alexa Hamiltona (jego pierwszej w Energa Basket Lidze!) - wyszli na prowadzenie 51:46. Przed ostatnią ćwiartką końcowy wynik był jednak sprawą otwartą, ale bliżej sukcesu byli gospodarze, którzy prowadzili 55:52.

W 4. kwarcie pierwsi punkty zdobyli gospodarze, ale po tym Anwil znów wziął się do pracy. Pięć punktów Lee Moore'a, celna trójka Phila Greene'a i przy wyniku 57:60 o czas poprosił trener Miłoszewski. Od tego momentu spotkanie nabrało jeszcze większych rumieńców. Ważną próbę z półdystansu trafił Kamil Łączyński, ale chwilę później rzutem z daleka odpowiedział Meier i ekipy dzielił tylko punkt (68:69).

Na 24 sekundy przed końcem, przy prowadzeniu Kinga 74:73, faulowany był Andrzej Mazurczak, ale rozgrywający gospodarzy spudłował dwa razy z linii, a szybką kontrę akcją dwa plus zakończył Luke Petrasek. Dodatkowego rzutu jednak nie trafił i czas wziął szkoleniowiec szczecinian. King grał długo swoją akcję, a ta zakończyła się faulem na Zacu Cuthbertsonie. Ten wytrzymał presję i trafił obie próby.

Anwilowi zostały niecałe cztery sekundy i po czasie dla Przemysława Frasunkiewicza piłka została przeniesiona na pole ataku. Włocławianie świetnie rozegrali swoją akcję, którą punktami zakończył Victor Sanders. Amerykanin bardzo dobrze znalazł drogę do kosza w niełatwej sytuacji i - jak się później okazało - dał tym samym wygraną swojej drużynie, bo King w odpowiedzi punktów zdobyć nie zdołał.

King Szczecin - Anwil Włocławek 76:77 (14:18, 21:23, 20:11, 21:25)
King:

Phil Fayne 17, Tony Meier 17, Mateusz Kostrzewski 12, Zac Cuthbertson 10 (10 zb.), Alex Hamilton 8, Filip Matczak 6, Kacper Borowski 2, Bryce Brown 2, Andrzej Mazurczak 2, Maciej Żmudzki 0.

Anwil: Malik Williams 15, Lee Moore 14, Luke Petrasek 12, Phil Greene 11, Victor Sanders 9, Kamil Łączyński 6, Dawid Słupiński 6, Michał Nowakowski 3, Maciej Bojanowski 1, Josip Sobin 0.

Stan rywalizacji do trzech wygranych: 1-1

Oglądaj także:
Legia Warszawa - PGE Spójnia Stargard 91:78 (galeria) >>

ZOBACZ WIDEO: Popłaczecie się ze śmiechu! Chalidow opowiada, jak rozmawia przez telefon ze Szpilką

Komentarze (0)