Prezent na święta od portalu SportoweFakty.pl - 4 kwarty z gwiazdą: Bostjan Nachbar

Z okazji Świąt Bożego Narodzenia portal SportoweFakty.pl zdecydował się sprezentować czytelnikom i kibicom koszykówki prawdziwą gratkę - trzy wywiady z gwiazdami euroligowego, europejskiego formatu. W odcinku na pierwszy dzień Świąt o swojej sześcioletniej przygodzie z NBA a także o wspomnieniach z EuroBasketu w Polsce opowiada Bostjan Nachbar. Słoweniec w swojej karierze osiągnął wiele sukcesów, choć cały czas liczy, że ten największy jeszcze przed nim.

Choć media często pisały o nim jako o niepokornym charakterze, który nigdy nie idzie na żadne ustępstwa i by osiągnąć cel, jest w stanie zrobić wszystko, Bostjan Nachbar jest otwartym, chętnym do rozmowy człowiekiem a po zbuntowanym nastoletnim koszykarzu nie ma już śladu. I choć nadal gra przede wszystkim tam, gdzie może zarabiać wielkie pieniądze i praktycznie zawsze kłóci się o jak największą ilość minut na parkiecie - dla słoweńskich fanów jest charyzmatycznym idolem, który każdy mecz traktuje jak walkę.

Swoją przygodę z koszykówką, dzisiaj 29-letni dojrzały gracz, zaczynał w połowie lat 90-tych i bardzo szybko wpadł w oko skautom. Otóż w 1995 roku, będąc graczem OS Dravogardu, rzucił w meczu kadetów 63 punkty. Wyłapany przez Bavarię Woltex Maribor, rok później zdobył 45 oczek, a także w ciągu trzech lat wywalczył trzy mistrzostwa dla tego klubu w kategoriach: pionierów, kadetów i juniorów. W roku 1998 grał już w barwach najlepszej słoweńskiej ekipy, Olimpiji Lublana, z którą wygrał ligę oraz Puchar kraju, lecz narzekając na ilość minut spędzanych na parkiecie, dał się poznać raczej z negatywnej strony. Wszak wówczas o sile Olimpiji stanowili doświadczeni gracze tacy jak: Arriel McDonald, Marko Tusek, Jaka Daneu czy Dusan Hauptman.

Nic więc dziwnego, że media rychło przylepiły mu łatkę bezczelnego, zbyt pewnego siebie 18-latka, który tak naprawdę nic jeszcze wielkiego nie osiągnął. Sytuacji Nachbara nie poprawiła również ogłaszana wszem i wobec deklaracja chęci gry w Partizanie Belgrad. Nastolatek oficjalnie zażądał nawet transferu do serbskiego klubu, a gdy mu nie pozwolono - nie stawił się na zgrupowanie kadry Słowenii do lat 18! Brzmi to dość przekornie, ale mając taki tupet, koszykarz skazany był na sukces. Jeszcze dwa lata tułał się po słabszych klubach ekstraklasy by w roku 2000 podpisać kontrakt z wielkim Benettonem Treviso - jako najmłodszy gracz zagraniczny w historii ligi włoskiej. I choć w pierwszym sezonie spisywał się na parkiecie bardzo przeciętnie, wszystko zmieniło się w sezonie 2001/2002.

Trenerem Benettonu został bowiem Mike D’Antoni, dzisiejszy mentor naszego bohatera. Amerykański trener o włoskich korzeniach okiełznał jego charakter, zaufał mu w większym stopniu i... wygrał. Nachbar z dnia na dzień stał się czołowym strzelcem ligi (13,3 punktu i 4 zbiórki) oraz postacią, która doprowadziła klub do mistrzostwa Włoch. Następnie wydarzenia potoczyły się już lawinowo. W czerwcu 2002 roku Słoweniec został wybrany przez Houston Rockets z 15. numerem draftu i niedługo po tym podpisał trzyletni, warty 3,5 miliona dolarów, kontrakt z tym klubem.

Ogółem zawodnik spędził w NBA sześć sezonów - trzy w Houston, niecały rok w New Orleans Hornets oraz ponad dwa lata w New Jersey Nets. I to właśnie nie występy w Teksasie (średnia około niecałe 3 oczka), ale rywalizacja u boku takich sław jak Vince Carter, Jason Kidd czy Richard Jefferson dopełniła pozytywnego wrażenia o zawodniku. Nachbar idealnie odnalazł swoje miejsce w konstelacji gwiazd, zupełnie tak jak jego idol, Toni Kukoć zrobił to przed laty w Chicago Bulls. Wychodząc jako pierwszy z ławki rezerwowych (a potem nawet w pierwszej piątce), słoweński skrzydłowy rozegrał w barwach "Sieci" 163 mecze, w których notował przeciętnie 9,5 punktu oraz 3,3 zbiórki. I pewnie grałby w NBA do dziś, gdyby w roku 2008 nie skusiły go wielkie pieniądze Dynama Moskwa - prawie 10 milionów euro za trzy lata gry. Ostatecznie rosyjski potentat okazał się finansowym kolosem na glinianych nogach i po jednym sezonie (16,2 punktu i 4,5 zbiórki) zawodnik zerwał umowę i przeniósł się do Efesu Pilsen Stambuł.

Złośliwi wytykają mu chciwość, pazerność, lecz na wszystkie przytyki Nachbar ma jedną odpowiedź. - Koszykówka to moja praca, a każdy pracownik chce zarabiać jak najwięcej. Ci, którzy mówią, że dla mnie liczą się tylko pieniądze, są hipokrytami, bo sami robiliby to samo w mojej sytuacji. A w tym miejscu warto dodać, że 29-latek ma w życiu cel oraz nie myśli tylko i wyłącznie o swojej karierze. W roku 2005 został prezesem słoweńskiego klubu KK Koper, który w niedalekiej przyszłości ma stać się kopalnią talentów we wszystkich kategoriach wiekowych. Ma umożliwiać młodym, wybitnym młodym graczom rozwój w najlepszych klubach Europy. Trudno nie oprzeć się wrażeniu, że Nachbar robi to, czego on sam nie dostał przed dekadą.

PRZEDSTAWIENIE:

1. Nazywam się… Bostjan Nachbar i niestety nie znam historii związanej z moim imieniem. Nie przychodzą mi do głowy żadne znane osobistości, które mogłyby popchnąć moich rodziców w wyborze imienia dla mnie. Mamy co prawda na Słowenii reżysera Bostjana Hladnika, ale nie sądzę by on mógł być inspiracją. Myślę, że po prostu moi rodzice lubili to imię. A jak to będzie po polsku? Sebastian? Też ładnie.

2. Urodziłem się… w bardzo małej, bo liczącej tylko około ośmiu tysięcy mieszkańców, wiosce o nazwie Slovenj Gradec (Słoweński Graz). Położona jest na północy kraju, w górach. Co ciekawe, ma bardzo interesującą historię. Przez kilkaset lat należała do państwa austro-węgierskiego i była niemieckojęzyczną enklawą pośród tysięcy wsi i miasteczek, gdzie ludzie mówili tylko po słoweńsku.

3. Kiedy byłem dzieckiem zawsze… grałem w różne sporty. Nie ma co udawać, że byłem jakimś orłem w nauce, bo nie byłem. Jako dziecko koncentrowałem się głównie na sporcie i...

4. Teraz, kiedy jestem starszy… ostatecznie wybrałem koszykówkę. Mogłem trenować inne sporty, jak piłka nożna, hokej, skoki narciarskie czy lekkoatletyka, ale ostatecznie postawiłem na basket. Należy pamiętać, że dorastałem przecież w bardzo silnej pod tym względem Jugosławii.

5. Kiedy byłem dzieckiem moim koszykarskim idolem był… Toni Kukoć. Idealnie potrafił odnaleźć się w doborowym towarzystwie Michaela Jordana, Scottie Pippena i innych megagwiazd. Znalazł swoją niszę w chicagowskich "Bykach" i wywiązywał się z niej doskonale.

POCZĄTKI:

1. W koszykówkę zacząłem grać… w roku 1995 w miejscowym zespole z Dravogardu. Mówimy oczywiście o koszykówce juniorskiej, czy tak po prostu? Wobec tego zacząłem grać dużo, dużo wcześniej i miałem jakieś siedem-osiem lat. Generalnie jako junior występowałem w koszulce Dravogardu, Mariboru, potem byłem już kimś pomiędzy juniorem a seniorem w Olimpiji Lublana, znowu Mariborze i Pivovarnie Lasko, aż wreszcie w roku 2000 wyjechałem zagranicę.

2. Wybrałem koszykówkę, ponieważ… wszyscy inni grali w piłkę nożną. Ja mam taki charakter, że zawsze, przez całe swoje życie płynę pod prąd.

3. Trenerem, który wpłynął na mnie w największym stopniu był… Mike D’Antoni. To on jako jeden z nielicznych szkoleniowców potrafił mnie utemperować. Przekonał mnie do pewnych rzeczy, obiecując mi, że jeśli to zmienię, stanę się lepszym koszykarzem i rzeczywiście. Mój pierwszy sezon w Benettonie Treviso bez Mike’a był bez porównania gorszy od drugiego już pod skrzydłami tego trenera. Za co mu bardzo dziękuję.

4. Kiedy byłem młodszy nigdy nie chciałem przerwać przygody z koszykówką, bo… Dlaczego miałbym przerwać? Lubię koszykówkę, nawet mogę powiedzieć, że kocham, a w dodatku zarabiam pieniądze. Bycie sportowcem to także praca, a każdy z nas ma rodzinę na utrzymaniu.

5. Będąc młodym graczem zawsze marzyłem, że pewnego dnia będę grał w… NBA i jestem bardzo dumny, że moje pragnienie zrealizowało się w 2002 roku. Zostałem wybrany przez Houston Rockets i spędziłem w Teksasie trzy pełne sezony. Potem grałem także w Nowym Orleanie i New Jersey.

DOŚWIADCZENIE:

1. Najlepszy mecz mojej kariery miał miejsce… skoro jesteś z Polski to powinieneś wiedzieć o czym będę mówił. Ćwierćfinał EuroBasketu 2009, Słowenia kontra Chorwacja. Przegrywamy po pierwszej kwarcie, po drugiej mamy już osiem oczek straty i nagle trzecią odsłonę wygrywamy 14-3, załamujemy Chorwatów i awansujemy do półfinału. Nie zagrałem może wówczas świetnie, bo miałem 12 punktów i 5 zbiórek, ale nigdy wcześniej nie występowałem w takim niesamowitym meczu na tak wysokim szczeblu.

2. Najgorszy mecz mojego życia miał miejsce… niestety, półfinał nie był już dla nas prostą sprawą. Mówię oczywiście cały czas o EuroBaskecie i uważam, że mimo moich 18 oczek i 5 zbiórek, przegrana po dogrywce z Serbami jest moją największą porażką, najsłabszym meczem. Mieliśmy wielką szansę awansować do finału, ale niestety zabrakło zimnej krwi.

3. Największy sukces mojego życia to… draft z 2002 roku, kiedy z numerem 15. zostałem wybrany przez Houston Rockets a potem na parkietach NBA spędziłem sześć sezonów.

4. Największa porażka mojego życia to… już powiedziałem. Półfinał EuroBasketu w Polsce.

5. Najlepszy klub, w którym miałem okazję grać to… New Jersey Nets. Ani w Houston, ani w Nowym Orleanie nie dano mi prawdziwej szansy na zaprezentowanie swoich umiejętności. W zespole "Sieci" natomiast grałem więcej minut, w pewnym momencie awansowałem do pierwszej piątki, choć bardzo ceniłem sobie rolę szóstego zawodnika. Myślę, że dobrze odnalazłem się obok takich graczy jak Carter czy Jefferson, bo choć grali na mojej pozycji, fajnie nam się współpracowało na parkiecie i nieźle wymienialiśmy się rolami.

PRZYSZŁOŚĆ:

1. Obecnie mam… 29 lat i chcę grać jeszcze sześć. Dlaczego nie dłużej? Z prostej przyczyny - boję się, że dłużej nie podołam. A przecież żaden z młodych koszykarzy nie będzie szanował mnie tylko dlatego, że coś tam kiedyś osiągnąłem, coś kiedyś wygrałem. Przyjdzie jak po swoje i będzie chciał wygryźć starego. A w wieku 35 lat nie każdy jest już w stanie grać tak efektywnie by nadal stanowić o sile zespołu. Może gdybym grał w Europie, gdzie meczów do rozegrania jest w sezonie około 40, 45... No ale NBA do podwójna dawka, więc to z pewnością odbije się na zdrowiu.

2. Po zakończeniu kariery koszykarskiej zamierzam… robić coś w związku z koszykówką. Trenerka raczej odpada, bo mam zbyt trudny charakter, ale może jakieś zarządzanie? Nie myślałem o tym jeszcze.

3. Mamy rok 2019. Widzę siebie… cieszącego się życiem. Po prostu.

4. Marzę, że pewnego dnia… zdołam jeszcze wygrać jakiś wielki turniej, jak EuroBasket czy Euroligę. Bez tego nie chcę rozstawać się z koszykówką.

5. Mając 60 lat będę żałował jedynie, że… nie ma takiej opcji.

DOGRYWKA:

Cóż, wasz kraj nie kojarzy mi się zbyt dobrze, bo choć w pewnym momencie EuroBasketu wydawało się, że jesteśmy na jak najlepszej drodze do wygrania całego turnieju, zawaliliśmy dwa bardzo ważne mecze i ostatecznie wyjechaliśmy z Polski bez medalu. Co ciekawe, jeszcze jako gracz Lumaru Maribor albo Pivovarny Lasko przyjechałem kiedyś do Polski na jakieś mecze sparingowe, ale nie pamiętam gdzie to było. Tak czy siak, w obliczu Świąt Bożego Narodzenia wszystkim fanom koszykówki w Polsce życzę, by mogli być dumni z tej dyscypliny. Spokojnych, radosnych i rodzinnych świąt!

Komentarze (0)